Baśka filozofka

 Moderator: Tomasz Kowalczyk

ODPOWIEDZ
spirytysta
Posty: 479
Rejestracja: czw 23 mar, 2017
Kontakt:

Post autor: spirytysta »

Sierpień. Ciepłe, choć pochmurne popołudnie. Siedzieliśmy w gospodzie na samym końcu przedmieścia i piliśmy piwo. Nie był to idealny sposób spędzania wolnego czasu, zwłaszcza że byliśmy wtedy bezrobotni, a pieniędzy z każdym dniem coraz mniej. Niemniej czuliśmy z całą pewnością, że trzeba trochę odpuścić i dla odnowienia energii życiowej pozostać przez pewien czas na etapie, nazwijmy to tak, planktonu unoszącego się na wodzie. Nie mieliśmy siły ani chęci, aby przeformować się w coś lepszego.

Zatem siedzieliśmy w tym przybytku nieróbstwa, a sąsiednie stoliki zajmowało kilku dość cichych, zmęczonych maruderów z gatunku ludzi, których alkohol nie pobudza, lecz usypia. Za oknem ciągnęła się szarzyzna pustych pól, a w oddali długi, ciemny spłacheć lasu omroczył linię horyzontu. Patrzyłem się w miejsce, gdzie wiejska droga prowadziła przez pole aż do tego lasu i czułem smutek. Gdzieś tam, w głębi, między drzewami stała jeszcze rudera po Zatorzeckich. On zabił ją siekierą, a potem się powiesił… a może to ona go zabiła, a potem się otruła. Nie mogłem sobie przypomnieć, jak było. Z zamyślenia wyrwała mnie kobieca dłoń, która dotknęła mojej. Znów zacząłem rejestrować słowa Baśki, a mówiła do mnie bez przerwy. Miała mocną głowę, jak na kobietę, ale kiedy sobie popiła, wpadała w jakąś iście anormalną monomanię. Tego dnia jej myśli ciągle krążyły wokół głupich problemów, które jak zwykle sama sobie stawiała i prawie nigdy ich potem nie rozwiązywała.

– Powiedz, mój miły (jak się napiła, lubiła tak się do mnie zwracać), czy istnieją na świecie węże z łapami?

– Jaszczurki mają łapy.

– To jest jasne, ale nie pytam ogólnie o gady, ale o węże.

– Nie wiem, może daj już temu spokój. Pij.

Zamilkła na chwilę i dopiła piwko. Poczułem parcie na pęcherz i poszedłem do toalety. Do stolika wróciłem niosąc jeszcze dwa kufle. Moja towarzyszka znowu zaczęła trajkotać:

– No bo jak są takie węże i mają te łapy, to już chyba nie są wężami? Wąż musi pełzać, a nie chodzić.

– Myślę, że to nie jest takie proste. Powinnaś zapytać kogoś, kto się na tym zna.

– A ty się na czymś znasz? - Spojrzała na mnie ostro. Alkohol zarumienił jej policzki, a piękne, ciemno szafirowe oczy spoglądały na mnie wyzywająco. Miała rude włosy i kiedy się na nie patrzyłem, postać jej przypominała mi smukłe pannice z onirycznych, secesyjnych obrazków.

– Napisałem na twoją cześć piękny wiersz, pamiętasz?

– Tylko jeden.

– Ale opublikowali go w gazecie – broniłem się.

– W gazecie lokalnej o nakładzie pięciuset egzemplarzy! – zaśmiała się szyderczo. – Trochę mało, żeby się nazywać poetą.

– Dobra, wygrałaś. A ty na czym się niby znasz?

– Studiowałam filozofię, pamiętasz?

– Przez rok, potem cię wywalili.

– Sama zrezygnowałam, nie chciało mi się więcej.

– Akurat. – Zachichotałem trochę za głośno, sprawiając jej tym przykrość. Nie odzywała się do mnie i utkwiła wzrok w kuflu z piwem. W głowie zagnieździła mi się myśl, że jesteśmy do siebie zbyt podobni, mamy za bardzo zbliżone charaktery, abyśmy byli razem naprawdę szczęśliwi, ale nie umiałem ubrać w konkretne słowa tej myśli. Piwo szumiało mi w głowie i uznałem, że już wystarczy na dzisiaj.

Pół godziny później szliśmy pustą szosą w stronę domu, pod rękę. Świeże powietrze otrzeźwiło nas.

- Chodźmy do parku, nakarmimy kaczki – przerwała przedłużającą się ciszę.

- Podobno nie należy karmić kaczek chlebem, chorują potem...

- Kurwa, jakiś ty nudny. Chodźmy.

- Dobra, niech ci będzie.

Po drodze wstąpiliśmy do spożywczaka po bułki.

W parku o tej porze było już niewiele ludzi. Stanęliśmy na drewnianym, chybotliwym pomoście wpadającym w duży okrągły staw. Na środku znajdowała się nieduża wyspa, pokryta wysokimi kępami traw, gdzie chowały się kaczki. Rzucaliśmy kawałki pieczywa i coraz to kolejne osobniki podpływały do nas, zapamiętale je chwytając.

- Może się z tobą ożenię i będziemy tu przychodzić z dzieckiem – zagadnąłem.

- Ożenek z tobą to nic wyjątkowego – odparła wciąż naburmuszona.

- Co chcesz przez to powiedzieć?

- Czy wiesz, mój miły, że fizyka opisuje cztery fundamentalne oddziaływania fizyczne?

- Jezu Chryste, znowu zaczynasz? I co z tego?!

- Są to oddziaływania grawitacyjne, elektromagnetyczne, słabe jądrowe i silne jądrowe – cierpliwie prowadziła wykład.

- A jaki ma to związek z nami?

- Bo widzisz, niemal wszystkie zjawiska, które nas otaczają, można przedstawić jako sumę tych oddziaływań.

- I co to niby ma wspólnego z nami? – powtórzyłem złośliwie.

- Ano to, że gdyby wyobrazić sobie opis ceremonii ślubnej sprowadzony wyłącznie do elementarnych oddziaływań fizycznych, gdyby to przedstawić w liczbach, w matematycznych wzorach… Nasz ślub nie wyróżniałby się niczym nad karmienie kaczek czy jedzenie zapiekanki w przydworcowej poczekalni.

- Wariatka…

- A ja chciałabym doświadczać tylko chwil wyjątkowych.

- Czyli nie warto wychodzić za mnie?

- Może nic nie warto robić – powiedziała smutno.

Pomyślałem, że naprawdę musi być szalona. Naraz przyszła mi do głowy myśl:

- Czyli uważasz, że właściwie nie ma na świecie zdarzeń wyjątkowych, szczególnych?

- Nie ma.

- A może przeciwnie, wszystkie są wyjątkowe, szczególne?

- Jak to?

- Może nie ma ani jednej rzeczy, która byłaby niewarta uwagi czy zajęcia się nią, nawet te nasze kaczki są niezwykłe.

- Jesteś głupek i naiwniak!

- A ty wariatka! – powtórzyłem.

Skończyły się bułki i kaczki odpłynęły w swoją stronę. Usiedliśmy na ławce. Słońce już zachodziło i zmierzchało w parkowych alejkach. Objęliśmy się i całowali czule, a gdyśmy się nasycili sobą, jej rude włosy spływały wolno między moimi palcami, gładzącymi je leniwie.

- Boję się śmierci – wyznała nagle, burząc doszczętnie miłosny nastrój. Spodziewałem się wszystkiego, ale nie takich słów, tak niepasujących do sytuacji. Zaraz jednak pojąłem, że ona myślała o tym intensywnie przez ostatnie minuty.

- Boisz się śmierci, bo uważasz, że życie nie ma sensu – powiedziałem wreszcie.

- Ano, nie ma sensu, tak uważam. Ty jeden mnie rozumiesz, mój miły.

- Jeśli życie jest bez sensu, to i śmierć nic nie znaczy – starałem się ją pocieszyć.

Uśmiechnęła się. Faktycznie, miała teraz minę, jakby ciężar spadł jej z serca, ale było tak tylko przez moment i smutek znów powrócił na jej twarz.
Ostatnio zmieniony pt 20 lip, 2018 przez spirytysta, łącznie zmieniany 5 razy.
Michael
Posty: 2217
Rejestracja: śr 21 paź, 2009
Lokalizacja: Ex universo

Post autor: Michael »

Spirytysto,

monomanié czy mowomanié?

Zwracasz uwagé slowami "splachec" czy "omroczyl". Tworzenie nowych slów jest, moim zdaniem, ciekawe samo w sobie.
W zdaniu "A Ty wariatka!" "Ty" powinno zaczynac sié malá literá. Calosc zakonczylbym wyrazem "twarz"; ostatnie zdanie uwazam za niepotrzebne.

Zachécam do dalszego pisania. :-D

Pozdrowienia,
Michael.
"Człowiek staje się tym, o czym myśli."
Morris E. Goodman w: "Sekret" (do obejrzenia w cda)
spirytysta
Posty: 479
Rejestracja: czw 23 mar, 2017
Kontakt:

Post autor: spirytysta »

Wielkie dzięki za lekturę i uwagi :)
Michael
Posty: 2217
Rejestracja: śr 21 paź, 2009
Lokalizacja: Ex universo

Post autor: Michael »

Proszé bardzo.
Przyjemnosc czytajácego po mojej stronie. :))*
Ostatnio zmieniony pn 23 lip, 2018 przez Michael, łącznie zmieniany 1 raz.