SKARB 10

 Moderator: Tomasz Kowalczyk

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Rys-ownik
Posty: 203
Rejestracja: wt 26 lut, 2013

Post autor: Rys-ownik »

*


Kilka dni potem w późny wieczór Felicja siedząc na parapecie okna dawnej sali balowej bezmyślnie gapiła się w zasnuwający się mrokiem ogród. Wicher targał w nim drzewa, przeganiał liście śladami niegdysiejszych alejek i wypłaszał z gąszczu niepokojące cienie, aż zaczęły zaglądać w szyby, tak że zwierzątku z chwili na chwilę robiło się coraz zimniej i straszniej.
„Jak najszybciej trzeba będzie znaleźć sobie jakiś przytulny kącik” - myślała czując jednocześnie za sobą pustkę wielkiej sali, równie nieprzyjazną jak to, co działo się na dworze; jednak bardziej stabilną i pewną; jak sądziła.
I właśnie wtedy gdy wzdrygnąwszy się zamierzała zleźć z parapetu i zanurzyć się w jej znajomy chłód - blisko domu zapaliła się świetlna iskierka i zaczęła błądzić to tu to tam między trawami i korzeniami drzew, tak jakby czegoś szukając.

- To świeciło i łaziło jak mucha po serze – opowiadała potem. - Łapi pobiegł gdzieś za swoimi marzeniami, albo tylko za kolacją; Bożydar już spał otuliwszy się wspomnieniami, a ja doprawdy jestem zbyt niepokaźna żebym próbowała być błażkiem neutralizującym błędne ogniki - wzdychała z żalem. - Zresztą, światło w pewnej chwili podskoczyło, a następnie zapadło w chaszcze, pomigotało trochę między badylami i zgasło.

- Nie, nie uderzyłam się w głowę i to nie była gwiazda! - zdecydowanie zapewniała wątpiących.

- I co zrobiłaś? Co?! - dopytywał się głosik jakiejś podekscytowanej kruszynki.

- Co zrobiłam? Poszłam spać oczywiście. - odparła z nutką zdziwienia mysz.

- Oj… pisnęła zawiedziona drobina, a w kącie ktoś się roześmiał.

- To gronostaj powiadam! GRONOSTAJ. Dawno już to mówiłem. - przypomniał Wasyl.

- Maniak! - jak wystrzał padła diagnoza.

- Który to? Który?! Powiedz no mi to w oczy tchórzu! - warknął szczur gniewnie, podrywając się gwałtownie.

- Strasznie się tu robi, no nie? - zaszeleściła z przejęciem kruszynka.

- A bo ja wiem. Ciągle żadnych konkretów. Jak nie stuka, to bimba, a teraz znowu błyska. Po co? Nie wiadomo. Czyli nic z tego nie wynika, prócz mysiego ględzenia. - odezwał się ktoś inny.

- A co powiecie na to? - zagadnęła naraz Felicja i pokazała wszystkim złoty kluczyk.
- O nie; nikomu tym razem nie pozwolę go dotykać – dodała przekrzykując wszystkie „ochy” i „achy”, i odtrącając zachłannie wyciągnięte łapy.
- Acha i co? Jest konkret? - spytała wdrapując się, swoim zwyczajem, na bezpieczny parapet.



*


Ataman Wasyl Czupurko, bohater z urodzenia, malkontent z wyboru, już od rana krążył po ogrodzie, dumał i przepytywał.

- Nie; nie widziałem - odpowiedział mu wiatr - Bawiłem się z drzewami. Ale, mogę zaglądnąć w miejsce, o którym opowiada myszowata i przeczesać trawy - dodał usłużnie i tak zrobił.

- I cóż tam?

- Jest kolejna dziura! Dziura, że hej! - zaświstało wietrzysko. - Obok cokołu po rzeźbie jest taka dziura, że jak w nią huknąłem, to na dawnej wyspie podniosły się opadłe liście.

- Ha! – zakrzyknął szczur.

- Najzwyczajniej w świecie straszy tutaj i tyle. Zastanawia mnie jednak ta obfitość dziur wokół. Kto wie może to tutaj jest ta Mysia Ziemia Obiecana, o której mówią baśnie… - pisnęła mysz rozglądając się niespokojnie.

- Ot dureństwa plecie! – mruknął szczur nie przerywając wędrówki w kółko.

- Gronostaj? – wtrącił wiatr.

- Ba! Onże sam mawiał, że jakby, co to może kundla na cokole zastąpić…Nu, a że rzeźby onego już nie ma, taj nam tylko gronostaj się ostał. - sapnął posępnie Wasyl i przyspieszył kroku.

- Jakiej znowu rzeźby? - zawołała z rozpaczą Felicja.

- Psiej rzeźby - odpowiedział jej wiatr. - Kiedyś pewien pies, już nie pamiętam jak się wabił, wyciągnął z sadzawki dzieciaka, który się w niej topił. Taki średni łaciaty kundel. Postawili mu za to gustowny pomniczek, z napisem na cokole : „Wdzięczność wszędzie ma swoje mieysce”. Pomniczka już nie ma, ale postument z połową napisu tkwi nadal w trawie.

- O! – pisnęła mysz.

- Nawet oho ho! Całkiem mocny postumencik jak widać - przytaknął wiatr.

- Tak ja wam mówię : Dość! – zdecydowanie powiedział Wasyl zatrzymując się gwałtownie – Wlezę w dziursko i tyle, taj i pójdę nim dokąd poprowadzi. Zima za drzwiami, a tu ni tak ni siak. Gołąb naspraszał na strych kuzynów i gołębnik robi. Siedzą na krokwiach, gruchają, paskudzą, pierzą sie i grają w zechcyka. Reszta snuje się jak tuman jaki po chałupie i ogrodzie. Nikt nie robi zapasów. W ogóle nikt nic nie robi. Radość zgasła zupełnie. Słyszał tu kto śpiewanie? Albo żebym ja na swojej gitarze zagrał? Co przecie bardzo lubię. Otóż nie! Ja też jak inni ucichł. Wszyscy szepcą, szuszają po kątach i czekają. Na co czekają ja pytam? Otóż na to aż im z głów wywietrzeje złoto! A kiedy wywietrzeje? Ja się pytam. Otóż jak je dostaną. Ot co.

- Fakt. Spać się przez to już zupełnie nie daje. - mruknęła Felicja podchodząc do odnalezionego właśnie otworu ziejącego mrokiem, wilgocią i niepokojącą tajemniczością.

- Dlategoż właśnie ja tam zleźć muszę - smętnie pociągając nosem oświadczyło szczurzysko i łza desperacji spłynęła mu po wąsach.

- Ale…- zaczęła mysz.

- Bez żadnego „ale” - przerwał jej szczur - za to z kawałkiem świecącego próchenka . O takiego - dodał wyciągając rozsypujące się drewienko z podręcznej sakwy. - Nu to schodzę, a wy o mnie pamiętajcie, jakby co… - powiedział, westchnął i wlazł do jamy.



*


- Schodzę ja - opowiadał potem swoją przygodę - schodzę ja, schodzę, schodzę…Ot, aż i zszedł ja wreszcie na sam dół. Na czysty żółty piaseczek jakby pięknie wymieciony gałązką choiny.

- Bo go przedmuchałem - dopowiedział mu wiatr.

- I cóż ja widzę na tym piaseczku? Otóż ja widzę ślady. Jeden za drugim, jeden za drugim, jeden za drugim aż do zakrętu. Bo zaraz był zakręt. A za nim znowuż ślady…

- Jeden za drugim – szepnęła kruszynka.

- A jakże. Jeden za drugim. - przytaknął szczur. - Korytarz długi to i śladów wiele. A ze stropu korzonki się zwieszają i po nosie łaskoczą. Przeróżne. No a pod łapami coraz mniej sucho, bo ze ścian trochu cieknie. Ot - sobie myślę - nie najlepiej być może, bo mnie na wilgoć strasznie po kościach szarpie, tak że nawet czasami przytupuję sobie, ale skrycie, żeby nie mówili, że mi się na starość tańców zachciewa… Nic to - ide dali. Próchenko ledwie mi świeci drogę wskazując, ale świeci, tak że nie tylko swoją łapę widzę, ale i ze dwa ślady przed sobą. Nu a dalej nic, tylku ciemność. I cisza taka, że nigdzie więcej takiej ciszy nie usłyszysz. Ino kropelki czasami: kapu- kap kapu- kap lapu -lap ze ścian i plum- plusk w kałużę, jeśli jakaś akurat tam się znalazła…

- Ja się boję! - pisnęła kruszynka.

- Ot i nie ma jeszcze czego. Ale będzie, będzie…Nie bój ty się. - uspokajał ją Wasyl. - Nu, tak i ja szedł, szedł… - ciągnął - a com ja wtedy myślał, to opowiem pod inny czas.

- Oj tak! - przytaknął skwapliwie ktoś z zebranych.

- Nu - burknął szczur marszcząc swoje krzaczaste brwi - to na czym to ja skończyłem?

- Żeś szedł - podsunął ktoś inny niechętnie.

- A tak. Szedłem. Noga za nogą…

- Eee… - ziewnął jakiś arogant.

- No nie chcą wiedzieć co było, to nie muszą - obraził się na to szczur i biorąc ogon w łapki zaczął z wolna sposobić się do odejścia, ale zaczęto go zatrzymywać i przepraszać, aż udobruchany gniewnie fukając ponownie usiadł, nabił swoją fajeczkę suszonymi malinowymi liśćmi i zaczął ponownie snuć opowieść, już nie przerywaną niegrzecznościami.
- Nu więc tak…Kurytarz jak to kurytarz długi, wąski, ciemny… Co już zdaje się mówiłem. A dalej jeszcze ciemniejsza niepewność. Z nerwów we łbie zaczęło mi się kręcić, tak że i kierunki się mi pomylili. Taj nie wiem gdzie przód, gdzie tył! A iść trzeba, bo zatrzymanie się nic by nie dało przecież. Najwyży śmierć głodową…Co mnie przeraziło troszeczku. Jak tu wyjść z kałabani myśle wtedy…

- I co? I co!? – pisnęła przejęta kruszynka.

- Nu i wtedy zapaliłem fajeczkę, ot tę właśnie, co teraz, bo przy niej najlepiej się myśli. – tu z lubością wydmuchnął niebieskawy obłoczek, którym zakrztusili się najbliżsi słuchający – Pyknął ja raz i drugi, a wtedy…

- A wtedy…- szepnął głosik bez tchu prawie.

- Ot, przypomniał ja sobie, że ja tyn kurytarz znam! I to dobrze znam, bo ja nim kiedyś, ho hoho dawno temu, w konkury chodził. A jakże…Bywało bywało…Nu to ja już byłem wtedy w domu, bom wiedział co on jest ten tunel i dokąd prowadzi. Nie wiedział ja tylko kto teraz go zajmuje i po nim sobie spacery urządza, i to był nowy szkopuł. Zagwozdka znaczy się. Ale, żem ja całą resztę wiedział, tom i zaczął się pod wąsem uśmiechać i pogwizdywać sobie nawet dla kurażu. Bo co mi tam tylko jedna niewiadoma, kiedy wcześniej ich było jak czerwonych mrówków na polanie? To poszedł ja przed siebie już pewniej, tyle że zaraz za drugim zakrętem potknął się o coś i padając utłukł kolano, że aż dotąd ono boli. O! - tu odwinął nogawkę i pokazał wszystkim kolano, jednak że nie wywołało to oczekiwanego wrażenia, westchnął smętnie i z ociąganiem wrócił do swej opowieści : „A cóż by to było?” Dumam. I już różności na tę okoliczność wymyślam, a okazało się być ono zwykłą lampą naftową, jeno zgaszoną i leżącą w poprzek mojej drogi. „Oho! Coś tu zaszło”, myślę. Lampa tak sama z siebie nie rzuca się na ziemie i nie gaśnie, bo ma inne obyczaje! Tak więc przysiadłem sobie przy niej i węszę. „Naftą śmierdzi”, stwierdzam. A w koło cisza, tylko kropelki z sufitowych kurzonków skapują. Plim-plank. „A co mi tam lampa? Nie moja strata, a zysk raczej kiedy uda mi się ją zapalić.” Orzekłem. I jak pomyślałem tak i zrobiłem, bo nafty mnogo jeszcze w zbiorniczku zostało. Trzask-prask! Skrzesałem iskrę i odtąd miałem prawdziwe światło. Teraz, to ja mogłem iść gdzie tylko chciałem, ale po przemyśleniu poszedłem do przodu. I dobrze zrobiłem, bo z tyłu nagle jak coś nie stęknie, jak nie rymnie! Jak nie załomota…Cóż tak tąpnęło, czyżby się sufit obwalił? Ale nie! To boczna ściana osunęła się naraz odkrywając przejście dotąd ukryte i wyobraźcie sobie kochanieńcy, że w niego właśnie prowadziły ślady, które się urwały przy lampie. O czym chyba mówiłem? A jeśli nie, to terazki mówie. Nowy korytarz był wygodny, bo przestronny, a korzonki przerastające tu sufit pachniały maruną. Czyli całkiem przyjemnie.

- Jak to osunęła, a nie zasypała? – wątpiła kruszynka, ale nikt nie podjął tego zwątpienia.

- „Toż on jak dla mnie zbudowany” pomyślałem ja sobie - ciągnął szczur nie zwróciwszy na to uwagi - nu i dawaj w niego prosto. A tam schody. Na nich ślisko, że trudno się utrzymać. Taj ide mimo tego. Raz się złapie ściany, raz przykucam w ostatni chwili, żeby się nie gibnąć w dół. I myślę wtedy: „A mnie to właściwie po co? Czy ja na ten przykład złota potrzebuje? Czy mnie jest źle tak jak jest? Jedzenie w obfitości, słomy do spania w bród, a jak brzdąknę w gitarę i fajkę zaćmię, to czego mi jeszcze brakuje?” Otóż i jak ja tak pomyślał, to mnie się znowu zachciało zawrócić. I już byłby to może zrobił, ali się poślizgnął na liściu i na pysk zleciał w ciemność, bo lampa nie nadążyła za mną i została na górnym wschodku. „Trzebaż mi będzie najsampierw wyleźć po nią, a potem się zobaczy co dalej” - to ja zrozumiał, kiedym się coniebądź ogarnął, wiedząc, że jak już wyleze z ty dziury, to żadna siła mnie nie zmusi, żeby wleźć na powrót, bo po co?
Ali póki co stoje utytłany i patrze tęsknie na daleką teraz lampke, a woda po tych schodach ciur, ciur, ciur spływa, a mnie się wcale, ali to wcale nie chce z nią spotykać, choćby i ona nawet była zdrowotna i mineralna. I wtedy ja się odwrócił, i popatrzył w ciemność, która wcale nie była ciemna, a to dlatego, jak ja potem zrozumiał, że w niej jasno było od świecących na niebiesko grzybków, co je tu mrówki przywlekli. „ Aj” – pomyślał ja wtedy sobie – „nie dosyć, że widno, to jeszcze i ładnie. Cóż zaszkodzi przejść mi się kawałek, nieprawdaż?” To machnął ja łapą na lampe i poszedł w te niebieske poświate. I dobrze ja zrobił, bo grunt zaczął być suchszy, powietrze rześkie, a widoczki jak w jakim fotoplastykonie, który ja z młodości pamiętam. Kolory, mówie wam, takie, że lepszych nie znajdziesz, a w nich naraz widze : jaskinie pełną naściąganych skądsiś gratów, a miedzy nimi gronostaj. Siedzi w wyściełanym fotelu i trzyma wypatroszonego arbuza ze świeczką zamiast środka. Cóż on - myślę - halowyn jakieś sobie robi czy jak? Ale przecie wiem nie od dziś, że on za mądry na to, aby głupawe kpinki sobie urządzać z wieczności. To stoję, nic nie mówie, tylko patrze na niego i czekam.

Aż wyrnął on do mnie na powitanie: - No, czego ty tu?!

Ale, że znali my się nie od dzisiaj, choć do rzadkości spotykali, to mówię mu spokojnie:
- Ot wyszedłem sobi i szedłem, a idąc wstąpiłem, żeby zapytać jak zdrowie, taj i pytam :
Jak ono? Dobre, co nie daj Boże?

I wtedy on do mnie, a ja do niego, nu i pogadali my sobie za wszystkie czasy, to jest od chwili kiedy to my razem smalili koperczaki do takiej tam jednej łasicy, a na samym końcu zapytuję się jego:
- To co tu jest grane?

A on, że też chciałby to wiedzieć, bo ma dosyć przeciągów i dyskotek. Ciągle ktoś mu tu coś podkłada, dynie na ten przykład jakieś podrzuca ze światełkami. Tam i nazad lata, od czego on na czkawkę, a wszyscy jego rezydenci delirkę. Tak się wyraził, a co to oznacza nie wiem i wiedzieć nie chcę, bo przypuszczam, że to paskudztwo jest, ponieważ widać było, że cierpiał kiedy to wyjawił. To mu i uwierzyłem.
I ustalilim wtedy, że zewrzemy szyki dla wyjaśnienia sprawy. Bo też ile można żyć w takiej kołowaciźnie? Więc ja go się pytam czemu on do mnie zaraz w te pędy nie przybiegł po pomoc, a on mnie na to, że wie co go nie lubię.
Niby ja ?! Jego?! NIE LUBIE?! Co znowu! Skądże on to wziął?!
I przy bliższym rozeznaniu okazało się tak: on myślał, że ja nim gardzę, bo on może z i królów pochodzi; a on mną, bo ja niby myślę, że on myśli, że durnowaty jestem, gdyż z najniższych nor wylazłem…
A to wszystko nieprawda! I on się mylił, i ja racji w zupełności nie miałem.
Taj i popłakali my się obaj w pogodzeniu. Powspominali…A potem poszli tym korytarzem, którym bez watpliwości coś tam nocami latało…Długo, długo my szli… Nu, a teraz to ja znowuż pyknę z fajeczki – przerwał ku ogólnemu niezadowoleniu.

- No i co? No i jak?! A czy..? Ale jak można tak urwać?! ...- posypały się pytania.

- Bez gorączki. Chwileczke mi dajcie, a zaraz się reszta okaże. – uciął je Wasyl.

- Trzebaż wam wiedzieć – ciągnął potem – że starych korytarzy to tutaj wszędzie jest wielka mnogość. Są takie co służyły do składowania różności, od wina po lód. Tych jest najwięcej i mają w sobie piwnice, od piwa zapewne się tak nazywające, w których teraz chomiki mają spiżarnie. Ale bywają też i loszki służące do ukrycia i do ucieczki, gdy zachodziła taka potrzeba. Przeczekajki i wychodki. Ten, którym my poszli tędy i owędy, nad czym się nie ma co rozwodzić, doprowadził nas w końcu do świeżo wybitej w ścianie dziury zatkanej drzwiczkami. Zaryglowanymi na fest! I co im zrobisz?

Tu stary zamyślił się i ssąc fajeczkę zadrzemał.

- No i…No i…?! – gorączkowała się kruszynka, więc starzec przetarł oczy i westchnął :

- Ot, próbowali my je otworzyć, a potem wyważyć, a jakże, pewnie że próbowali…Ale na nic się to zdało i musieli my odstąpić. Mocne one te drzwiczki są, dębowe. Ćwieczkami nabijane w ładny wzór nawet. Tu kwiatek, tam listeczek, a gdzie indziej kształtna rozetka… Tak i postali my przy nich postali i zawrócili. Ot i wszystko. Tyli z tego - dodał z przekonaniem - że z gronostajem na moje wyszło, chociaż on okazuje się być niewinny. Ale też hałas robił, bo nieraz drzwiczki próbował otwierać, że aż sobie ząb ukruszył. No ale kiedy nic mu to dać nie dało, to i przestał.

- A ja wiem co jest za tymi drzwiczkami – odezwał się nagle milczący dotąd skorek.

- Nu skąd niby? - zdziwił się szczur.

- To karaluch tatusiu? - spytała kruszynka.

- Wypraszam sobie! - fuknął skorek.

- Nie karaluch, ale też robak śmieciojad. Pospolita szczypawka – wyjaśnił dziecku półszeptem bas.

- Toż to…- zaczął z zacietrzewieniem skorek, ale przerwał mu skrzat: - Nie plączmy się w dygresjach. Więc co wiesz?

- A co on tam może wiedzieć? - prychnął lekceważąco szczur.

- A właśnie, że wiem! - zaperzył się robaczek.

- Dajże mu dojść do słowa Wasylu. Może i wie, bo to bardzo wszędobylska osoba.

- Wiem, bo byłem za tymi drzwiczkami. Acha! - z tryumfem w głosie obwieścił skorek.

- OOOo! - rozległo się zewsząd.

- Jak? Kiedy?- sypnęły się pytania.

- Wczesną wiosną. A wlazłem tam przez dziurkę od klucza.

- Och! Och! No tak…

- Nu tak…Jak się jest takim kurduplem, to zdarzyć się to mogło… - zgodził się niechętnie Wasyl.

- Ale nie było to takie znów łatwe, bo drzwiczki mają bardzo zawiły zamek. Labirynt z zapadkami nawet, którym byle kto by nie przeszedł - uzupełnił skorek nieskromnie.

- Nikt normalny po zamkach nie buszuje… - burknął szczur

- Co tam jest poza drzwiczkami?- przewał mu Bożydar.

- Strasznie suche miejsce, choć przyjemnie ciemne. Ale w nim nic ciekawego. Kurz i jakaś książka - odpowiedział owad.

- Książka! - wykrzyknął skrzat – Czemu nic nam nie mówiłeś?!

- A pytał mnie kto o to?

- Czytałeś ją?!

- A nie, nie, nie. Próbowałem jedynie nadgryźć pierwszą kartkę. – skrzywił się z niesmakiem skorek. – Fuj! Twarda i sucha; chrzęści jak wylinka węża!