48 godzin

 Moderator: Tomasz Kowalczyk

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
alouette
Posty: 747
Rejestracja: wt 14 lip, 2009

Post autor: alouette »

Jest noc. Nie taka o jakiej myślą zakochani, nie taka noc, w której śnią się tylko dobre sny. Mgliste zbocza jaru kończą życie. W dole już tylko czarna przepaść, zawisła, nieprzenikniona otchłań, rozdzielająca niebo od ziemi. Zasnuła ciężko dyszące skargi, niby głazy odłamane od zbocza, ranione słowa, które kiedyś, ktoś bał się wypowiedzieć, milczące usta, zamarłe w cierpieniu i strachu. Wszystko pogrążone w mroku otchłani, wygasłe gwiazdy, które lecą z nieba niczym spadające reflektory, giną w niej i nie słychać ni trzasku ni echa. Czarne demony zła krążą gdzieś nad światem. Słychać tylko szum ich skrzydeł. Zabiła, zabił, one też zabiją...Na grząskim urwisku, na krawędzi istnienia, stoi jedno plugawe w swej pysze bycia stworzenie- człowiek. Z głowy wychodzą mu trzy węże, jego ręce po omacku wyczuwają przestrzeń. Jeszcze wierzy, jeszcze nasłuchuje jak pies raniony w głowę, dla którego nie ma już ucieczki, a następny mur zbliża do śmierci- psiej śmierci - pieskiego żywota. Jest sam. Noc okryła jego granice. Swoje łzy rzuca w przepaść, która wypala jego spojrzenie, z bólem pragnie dojrzeć drugi brzeg. Jest sam... Na demony! Jest sam... Jest taki samotny. Mimo to pragnie. Być może powinien zrobić drugi krok... A jednak strach paraliżuje mu nogi. Ktoś, nie wie kto, wyrwał go ze snu. Potem wołał i wołał, by szedł bez wytchnienia w ten mrok... Cóż to za głos? I ten ton tak znajomy...A demony latają mu wokół głowy, maska wrasta w jego twarz. Ciągle bije się z myślami... tylko węże, węże, węże. Potem krzyk. Krótki, bolesny krzyk. Cisza... Gdzieś za plecami usłyszał miasto. W górze gwiazdy cykały światłami, jeszcze dalej może życie, któż to wie?
Pochylił się, potem usiadł na kawałku odrąbanego krawężnika. Ucichło. jest trochę spokojniej, jakby wszyscy... nie dokończył tej myśli. Miał jeszcze echo krzyku w swoim mózgu i trzewiach. Obmył oczy wodą z kałuży. Paliły. Syczały jak dwa rozżarzone węgliki. Usiłował przypomnieć sobie jakieś małe, szczęśliwe chwile, ale były zbyt daleko, za daleko jak na tę chwilę...Wstał, zaczął iść , tak bez celu, przed siebie. Dookoła walały się śmieci. W świetle latarnianych świateł zobaczył gromadę bezpańskich psów, które wyjadały z kosza na śmieci resztki jedzenia. Szedł i potykał się o porozrzucane puszki po piwie, kopał leżące opakowania po pizzy, które być może rozniosły właśnie tamte psy. W zaułkach miasta zalegała mgła. Trzymał ręce w kieszeniach. Marynarka była mokra, tak jak jego rzadkie włosy. Nie zważał na to... Ulice były puste, nie licząc pojedynczych jednostek, które szybko podążały w tylko sobie znanych kierunkach. W taką zimną, mglistą noc, ludzie siedzą w domach. Można byłoby pomyśleć iż miasto przeżywa swoją śmierć, lub przynajmniej coś w rodzaju wielkiej choroby, epidemii. Ogarnął go pewien rodzaj spokoju. Szedł powoli. mógł teraz przyglądać się wystawom sklepowym. Normalnie nie jest to możliwe z powodu tłumu, hałasu i ogólnej "atmosfery zalatania" i pośpiechu. Chwilami miał wrażenie, że to nie jego miasto, dostrzegał bowiem rzeczy, o których wcześniej nie wiedział i pewnie nigdy by się nie dowiedział gdyby nie ta noc... Ta noc była jego, szczurów, kotów i bezpańskich psów. Tak, zobaczył piękno grozy, pięknem wydala mu się manifestacja agresji, zbrodni, kłamstwa, wszystkiego o czym wiedział jedynie, że się zdarza. Z niejako obłąkańczym przerażeniem stwierdził, że podobają mu się rozbite szyby sklepów, naćpane małolaty, siedzące pod filarami starej apteki. Znów słychać było nadlatujące demony...Oszalał? Nie, po prostu zaczął biec.

[size=99px][ Dodano: 2009-09-21, 13:10 ][/size]
to początek opowiadania
Ostatnio zmieniony czw 01 sty, 1970 przez alouette, łącznie zmieniany 1 raz.
"Zbyt miękkie serce w klatce ze stali"
Krowa
Posty: 8
Rejestracja: sob 22 sie, 2009
Lokalizacja: Poznań

Post autor: Krowa »

Spodobał mi się kawałek odrąbanego krawężnika. Podoba mi się połączenie pierwotności, demonologii i nowoczesności. Nałożenie jakby średniowiecznego i dzisiejszego miasta. Jest kilka zgrzytów, ale tekst pozostawia we mnie to coś. Ja chcę więcej <img>
Ostatnio zmieniony czw 01 sty, 1970 przez Krowa, łącznie zmieniany 1 raz.
Awatar użytkownika
alouette
Posty: 747
Rejestracja: wt 14 lip, 2009

Post autor: alouette »

to jak ja mam się do ciebie zwracać? :gup: niezłe pseudo! mogę dodać więcej, już inni czytali, mogę zaryzykować...Niektórzy nie są w stanie znieść tyle syfu i mroku na raz, ale ok

[size=99px][ Dodano: 2009-09-22, 16:21 ][/size]
Dopadł w końcu do skraju dzielnicy możnych i tych, którzy starają się stwarzać pozory utraconego dawno majątku. Przywitał go odór palonych śmieci.
W przeciwieństwie do reszty miasta widoczny był tu pewien ruch. Pewien chaotyczny, powolny ruch. Ludzie snuli się jak ludzie-zjawy. Mroczne uliczki pochłaniały mroczne postacie. Jak duchy znikały za bramą mroku. Mrok jest tu potrzebny żeby zakryć brud i ludzki wstyd. Gdzieś za rogiem dostrzegł mgliste światło. To jakaś zadymiona, obleśna knajpa. To co mógł dojrzeć przez szybę tylko pogłębiło jeszcze jego depresję. Ludzie siedzą. Życie wydaje się tu być zamknięte w niedopałku peta leżącego pod stołem. W kącie jakiś niemy cień pije sam, tłusta szklanka drży w jego ręku. Życie zamarło... Tu widać nikt nie pyta skąd przyszedłeś ani dokąd zmierzasz. Z klatki ściekowej wychodzą żywe szczury. Przy wejściu jakaś stara dziwka głaszcze zapchlonego kota a nieopodal jakaś postać zwija się z bólu. Przeczytał napis nad drzwiami: "I ty, miły człowieku, możesz tutaj zgnić". Pomyślał iż zgadza się z tym niechlujnym napisem. „Tak, zgnić oficjalnie, kiedy życie obróci w niwecz wszystkie twoje plany i marzenia... Tu można zaszyć się w jakiś brudny, ciemny kąt i wreszcie przestać udawać... Król mrok, szczury, puste butelki i nieszczęśliwe ludzkie istnienia... Jak koszmarny sen, tak cudowny sen...”- pomyślał i poczuł dreszcze.
Tak czuje się dziś on, kiedy mrok wkrada się w jego ciało, w jego serce. Powoli zaczyna go dusić stęchłe powietrze. Ludzie czy demony? Życie czy rozkład? Drżącymi rękoma usiłuje rozpiąć koszulę. Dławi go smród. Za chwilę nastąpi koniec i zostanie tylko mrok... A potem odejdzie w mroczną uliczkę, stanie pośrodku nich wszystkich i poczuje ich smród. Ulitują się nad nim i zaproszą do... zapomnienia, unicestwienia... Potem przejdzie na drugą stronę... Zdaje mu się... a może to prawda... czy to już piekło?

Upadł, potknął się.. Zwyczajnie, jakaś puszka... Opadły mgły, księżyc odbija się w kałuży... Z perspektywy leżącego na bruku, nie wydaje się tak ogromny i pełen snów... Jednak jego blask przykuł na moment jego spojrzenie. Białe światło stanowiło kontrast do czarnej kałuży. Nawet bardzo brudna kałuża, która ma to szczęście iż odbija się w niej światło księżyca, zyskuje. Niczym odłamek lustra, powiela coś pięknego...
Usłyszał kroki, ktoś szybko zbliżał się w jego stronę. Podniósł twarz
i zobaczył przed sobą dziewczynę, która wyciągała do niego rękę.
-Wstań- powiedziała a w jej głosie było ciepło. Podał jej dłoń, a ona pomogła mu wstać. Nie potrafił nic powiedzieć. Podała mu chusteczkę.
-Wytrzyj się, masz mokrą twarz. -Wziął chusteczkę z jej delikatnej dłoni.
-Dziękuję- wciąż nie mógł pozbierać myśli.
-Jestem Weronika, widziałam jak upadłeś. Szukam ojca, to znaczy idę po niego. Pije, ucieka w picie... Z pewnością siedzi w tej spelunie...
-W tej tutaj?- zapytał , choć wiedział, że nie ma w pobliżu żadnej innej.
-Tak, dobre miejsce żeby się ukryć...
-To przykre, kiedy... - nie dokończył, przecież sam chciał tu przed chwilą wejść...
-Weronika... Czy ty zawsze pomagasz nieznajomym, jak..
-Pomyślałeś o świętej Weronice- tej od Jezusa?- przerwała mu.
-Tak, faktycznie... to dość mocno ugruntowany motyw, z tą różnicą, że ja mam mało wspólnego z Jezusem...
-Masz więcej niż ci się wydaje.-Nie rozumiał, nie myślał tak jak ona. Sprawy religii już dawno przeszły na drugi plan.
-Jesteś aniołem, czy co?- zapytał z odrobiną ironii w głosie. Roześmiała się. Zrobiło mu się głupio, co to za pytanie... Chciała być po prostu miła, nie zasługiwała na drwinę. Pomogła mu choć wcale go nie znała. Była jedyną miłą osobą, którą dzisiaj spotkał. Patrzył na nią i zrozumiał iż okazał się niewdzięcznikiem.
-Chciałabym, ale zbyt mocno stąpam po ziemi- odpowiedziała z prostotą.
Popatrzyła na zegarek. Było późno. Potem zerknęła w stronę speluny...
-Jeśli chcesz, to pójdę z tobą, chyba, że ...- urwał, sam nie wiedział jak ma się zachować.
-To nie będzie niezręczne, w końcu sama nie dam rady... -Nie wstydziła się, przecież to już nie pierwszy raz, kiedy to musiała iść po swojego ojca, wiedziała, że musi to zrobić, zresztą nikt inny nie mógł. Weszli razem. Podeszła do jednego ze stolików- facet, którego oglądał przed chwilą zza szyby okazał się jej ojcem. Wstał "grzecznie", nie protestował, ale nie bardzo mógł iść o własnych siłach...
-Pomóż, dzisiaj przyszłam za późno... w końcu "coś za coś"- uśmiechnęła się. Zarzucił delikwenta na plecy i wyprowadził. Szli powoli, trzymając z obu stron prawie bezwładne ciało.
-A jednak jesteś aniołem- masz siłę anioła-powiedział, czekając jakiejś reakcji.
-To mój ojciec, kiedyś był szanowanym lekarzem, cokolwiek się dziś o nich mówi...- odpowiedziała po chwili namysłu. Chciał zapytać o matkę, ale bał się że posądzi go o zbytnią ciekawość, zresztą sytuacja i tak nie była komfortowa... Szli chwilę nic nie mówiąc, pijany mężczyzna ocknął się.
-Córciu nie warto... Nie, to znaczy, ja ... Mój aniołku... - próbował coś powiedzieć, ale nie był w stanie.
-Tato, przestań... Jeszcze chwila i będziemy w domu. - Przeszli na drugą stronę ulicy.
-To tutaj, mieszkamy w tej kamienicy, na parterze...- powiedziała trochę zasapana.
-Rzeczywiście, niedaleko- powiedział. Pomógł jej zataszczyć ojca pod drzwi mieszkania.
Otwarła drzwi, podziękowała, wprowadziła ojca, zamknęła drzwi, ciąg zdarzeń, bez zbędnych rozmów.
Wyszedł na ulicę. Zobaczył ławkę przed domem, usiadł. Chciał ogarnąć ten dzień, wieczór i noc. Te czterdzieści osiem godzin swojego życia, które przełamały całe dotychczasowe myślenie o nim samym i o tym wszystkim czego dokonał lub raczej o tym co stracił. Czy rzeczywiście załamanie nerwowe było nieuchronne? Przecież wielu ludzi żyje na granicy, na granicy błędu... Pewnie co drugi lub co trzeci obywatel tego miasta zwalcza "potwory samotności", próbuje dogonić stracony czas... Ale są i tacy, którzy nie wiadomo skąd posiadają dziwną odporność na zgniliznę tego świata. Ludzie, którzy mają siłę anioła... Pomyślał o tej dobrej córce, która zmaga się z alkoholizmem swojego ojca. Odwrócił się by spojrzeć w okna kamienicy, lecz przed jego oczami pojawiła się znowu ta dziewczyna.

-Zobaczyłam cię z okna... Chciałam ci jeszcze raz podziękować.
-Nie ma za co. Tak mało zrobiłem dla innych, ten prosty gest był potrzebny...
-Każdy w życiu ma "swoje pięć minut" - zażartowała, lecz nie było to "trafione".
-Ja wiele razy miałem "swoje pięć minut" jak to określają, wiele razy myślałem jak je dobrze wykorzystać. Wiele razy tryumfowałem, zawsze do przodu, zawsze chciałem udowodnić sobie, że stać mnie na więcej... Ale gdzieś w tym wszystkim zapomniałem o tym, że istnieje coś, bez czego każdy mój sukces jest pustą, zgorzkniałą chwilą... chwilą bez znaczenia.
-Moja mama jest sparaliżowana... Po prostu, któregoś słonecznego dnia dostała wylewu. Pamiętam dobrze, to był naprawdę piękny dzień... Mój ojciec, znany chirurg, który nie raz ratował życie innym, nie mógł nic zrobić- przypadek bez szans... Jak osądzać los?... Ścieszki życia wiodą zawsze przez znaki zapytania... Jeśli potrafimy analizować znaki to otrzymujemy odpowiedzi, jednak kiedy popełniamy głupie błędy, to nie szukamy odpowiedzi, gdyż zbyt dobrze wiemy "dlaczego". Są też zdarzenia, które spadają na nas „jak grom z jasnego nieba” i choćbyśmy nie wiadomo ile zastanawiali się nad racjami, którymi kierował się los, na zawsze pozostaniemy bez odpowiedzi.
-Ile masz lat Weroniko?
-Osiemnaście.
-Nie do wiary, w wieku osiemnastu lat zrozumiałaś więcej niż ja mając lat czterdzieści... Jestem głupcem, zgorzkniałym głupcem, którego stać jedynie na użalanie się nad sobą samym. Ex dyrektorem naczelnym takich samych jak ja- głupców. Los nie szczędził mi niczego: niezłe dzieciństwo, kariera i kochająca żona, żona, której zabrakło sił by żyć z emocjonalnie niedołężnym mężem...
-Nie chcę się wymądrzać, ale jesteś klasycznym przykładem ...
-Wymądrzać? Przestań, nie jestem aż tak stary, żeby mieć „patent na rację”, choć przyznaję, że kiedyś uraziłabyś moje cholerne ego…No cóż, przyznaję, jestem głupcem, zawsze myślałem, że to zdarza się innym. Wpadłem w tak prozaiczną pułapkę.
-Myślę, że każdy upadek może być dla nas otrzeźwieniem. Moja mama potrafiła korzystać z życia. Ty też nauczysz się z niego korzystać. Nie masz wyjścia. Myślę, że los chciał ci jedynie pomóc, pomóc odnaleźć prawdziwy sens życia, no i może uchronić cię od możliwości zmarnowania kolejnych szans. Czterdzieści lat to chyba nie wiele, niektórzy dopiero zaczynają budować... Powinieneś spróbować odnaleźć to, na czym ci najbardziej zależy.
-A twój ojciec? Sama widzisz, że jesteśmy słabi...
-Mój tata musi się pogodzić z losem i sobą samym. To proces, ale wierzę, że to kiedyś nastąpi. Za bardzo nas kocha, a gdzie jest miłość w końcu będzie cud.
-Jak większość młodych ludzi, masz odpowiedzi na każde pytanie. To trochę irytujące, zwłaszcza, kiedy potem okazuje się iż coraz bardziej brakuje odpowiedzi, brakuje dobrych rozwiązań...
-Dzisiaj pomogłam tobie, jutro ty zrobisz coś dla kogoś innego. To będzie dobry początek.
-Powiedziałaś, "gdzie jest miłość będzie cud", ale w moim życiu nie ma już miłości. Wykończyłem tę miłość, brzmi brutalnie, ale taka jest jedyna prawda. Ona potrzebowała tylko tego, żebym z nią był, nie na papierze, nie na bankiecie, ale z nią. Chciała stworzyć coś bardziej trwałego, chciała mieć rodzinę, dom… Ja wolałem nowe zabawki, rodzinne obowiązki zbyt szybko wymieniłem na „dodatkowe zlecenia w pracy”. W końcu odpuściła, nie można przecież wiecznie na kogoś czekać. Czy sądzisz zatem, że straciłem szansę na cud?
-Czy spaliłeś wszystkie mosty? Miłość tak łatwo nie umiera, może czeka aż do niej dorośniesz?
Na te słowa zabiło mu serce. Stary frazes, z którym nie był w stanie się kłócić. Zrozumiał, że zachowywał się jak szczeniak, który bawił się w dorosłość. Czuł wstyd wobec tych prostych prawd, które, które serwowała mu Weronika.
Zawsze to, co proste i oczywiste, wywołuje w nas zakłopotanie. Zaczynamy dorabiać pokrętne tezy, wymyślać niedorzeczne argumenty, by usprawiedliwić własną miernotę. Ubieramy rzeczywistość w odcienie szarości. Jednak w głębi duszy żyje „mały”, który wciąż tęskni za czasem, kiedy wszystko było czarne lub białe.
-Muszę już iść. Życzę powodzenia!
-Dziękuję. Dziękuję za ... optymizm, oby nigdy cię nie opuszczał!-
Znikła w drzwiach, a w jego głowie niczym bardzo przeciążonym procesorze rozpoczęła się powolna odnowa. Obdarty ze złudzeń, nagi niczym niemowlę zapragnął uciec jak najszybciej z tego miejsca. Postanowił rozpocząć od znalezienia taksówki. Przeszedł na drugą stronę ulicy, potem szedł przed siebie aż do tamtej knajpy. Podszedł do otwartych drzwi. Zobaczył, że barman zbiera się do wyjścia, w barze nie było już nikogo. Barman odpowiedział mu, gdzie znajduje się najbliższy postój taksówek. Zaczynało świtać. Wciągnął głęboko w nozdrza wilgotne powietrze i ruszył. Już przecznicę dalej znalazł wolną taksówkę. "Może nie wszystko jeszcze stracone" -uczepiony tej myśli jak maniak zamknął za sobą drzwi samochodu.
Ostatnio zmieniony czw 01 sty, 1970 przez alouette, łącznie zmieniany 1 raz.
"Zbyt miękkie serce w klatce ze stali"