Listy do przesiedleńców II

 Moderator: Tomasz Kowalczyk

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Korien
Posty: 431
Rejestracja: śr 28 paź, 2009

Post autor: Korien »

[size=99px]Listy do przesiedleńców II[/size]





A nasze nocne cienie wciąż roztańczone. Ich nogi chyba nie bolą, stopy
nie nudzą dźwiękami. Szepczesz zza membrany wiary - ,, dobrze wiesz:
nie każde szaleństwo
znajduje swój kres”




Mieliśmy dla siebie niedzielny kościół. Ja, trzynastoletni znużony,
stąpałem od ławki do chrzcielnic ( gdzie moczyłem nos i wargi ),
by przymus wiary wypełnić, wypełniałem czas zabawą. Zabijałem ludzi,
najczęściej, starsze kobiety roztaczające nieprzyswajalną woń,
staro wyglądających mężczyzn, którym cuchnęły szczęki i
zwisała mocno skroń. Mieliśmy dla siebie świat między ławkami,
kiedy klękałaś przede mną widziałem twoje czerwone sandały.
Pierwszy dzwonek – drętwieją łydki, drugi dzwonek – piszczą
podeszwy słabych ludzi, trzeci dzwonek – wstaję z ulgą i wdycham
zapach dziewczęcych warkoczy, zdobionych białą kokardą. A jezus patrzał
na mnie spode łba, lekko znużony całą zabawą, lecz wisiał każdego dnia.
To wielki człowiek, myślałem, tak wisieć i nie móc poczuć twoich włosów,
to pewnie straszne męczarnie.



Te lądy są nasze, choć morze nas nie chroni. Choć świetlik na przystani
pewniejsze życie toczy - te lądy nieodkryte, które kreślimy w skroni,
to wyspy krwi zamglone
kawałkiem ciepłej dłoni.




Mieliśmy dla siebie paryskie schody. Ja, szesnastoletni wkurwiony,
wyobrażałem sobie, że jesteśmy niewolnikami uczuć, i że
kiedyś wyleje się nasza krew spod gilotyn Concordy, a ciała,
dalej butne i zdolne do śmiałych wystąpień, poczłapią wolno
trzymając się za dłonie ku ogrodom Tuilerie. W obłędnych cieniach,
w zielonożółtych świetlikach i granatowoszarych sklepieniach bylibyśmy
schowani
– ,,całe życie przed nami”, mruczałaś do ucha, bawiąc się moim ciałem.
Mogli nazwać nas romantykami, mogli bezdomnymi, mogli też zadzwonić
na policję i wysapać z satysfakcją do słuchawki, że ,,OTO leżą, rozebrani,
w świetle państwowych latarni. Oto leżą! Ohydni żebracy o dziecięcych ciałach!
Leżą i gryzą się jak zwierzęta, OCH, co za ohyda, zabierzcie ich
z naszych pięknych, państwowych stopni, natychmiast!”
.
Mógł to podpatrzeć malarz wyczekujący natchnienia, chciałby szkicem
utrwalić każdy ze stanów ukrwienia i później bawić się nimi
w dymie podmiejskich pracowni. Mogli nas oklaskać taksówkarze,
którzy chętnie zaśpiewają sprośne rymy każdej sprośnej parze.
,,Ja też się jeszcze kiedyś tak zabawię” – wołał brudny paryżanin, liczył okna
kopiąc puszkę w dół ulicy, aby w końcu wejść w swój karton,
przestać tęsknić, przestać liczyć.
Ostatnio zmieniony czw 01 sty, 1970 przez Korien, łącznie zmieniany 1 raz.