Polowanie na ludzi

 Moderator: Tomasz Kowalczyk

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Korien
Posty: 431
Rejestracja: śr 28 paź, 2009

Post autor: Korien »

[size=99px]Polowanie na ludzi ( szkic 2 x półgodzinny )[/size]






Pociąg zalega na torach niczym zranione ramię losu.


I



Czy on przestanie na mnie patrzeć? Głowa ucieka tak mocno, że uderzam w szybę. Głowa boli tak mocno, że patrzę na niego. On spogląda na mnie. Poruszył się! Czy aby na pewno? Szurnął nogą przecież. Chce czegoś ode mnie? Przedział otwiera się. Chwilowy rozejm – rozpinamy kurtki i szukamy uprawnień na przejazd. Stuk stuk stuk…pociąg nie pomaga, stresuje, kumuluje. Konduktorka sięga ręką nad głową, szukając włącznika. Ukradłem włącznik. Przekręciłem na siłę i szarpnąłem – kawałek plastiku spoczywa teraz w mojej kieszeni. Nie będzie dziś światła w tym przedziale. Będzie tylko pot walki, nerwy i wahania: ,,czy mogę wyjść do tej cholernej toalety… czy mogę zostawić tu plecak…wytrzymam..nie wytrzymam”. Spokojnie. Bez histerii – trzeba przeżyć to w punktach. Dotarłem tak daleko, a teraz moim zadaniem jest po prostu wyciągnąć zwinięty w kulkę bilet z kieszeni, podać go z uśmiechem lub bez ( raczej z uśmiechem – to takie trudne: wyrwać się ze schematu uśmiechania; gęba jest tak bardzo przyzwyczajona ). ,,Dziękuję”. My nie dziękujemy. Mamy ją teraz w dupie. Na moment jesteśmy solidarni. Na te kilka sekund nielogicznej satysfakcji. Ludzie! Ja tu jadę! Z biletem. Jadę przed siebie, hen daleko, a dokładniej do Gdańska.

Wszystko zaczyna się od nowa. Jego półeczka tkwi rozłożona. Próbował ją złożyć od razu po tym jak wsiadł, ale się nie udało. Czy spróbuje znowu? Próbuje! Kolejna retrospekcja nabrała tempa. Teraz mogę taksować wzrokiem nędzny żywot z poczuciem zwycięstwa. Pot wstępuje na jego czoło, a półeczka skrzypi, centymetr schodzi w dół, dalej pójść nie chce. Ja jestem koloseum, a on gladiator. Ja jestem sprite, a on pragnienie. W końcu rezygnuje. Boleśnie ośmieszony (można to tylko porównać z próbą otwarcia nieotwieranego okna w autobusie - towarzyszy temu głębokie rozczarowanie pięknych, zgrzanych kobiet) opiera głowę o źle wyprofilowane oparcie pociągowego fotela.






II




Autobus to fatamorgana. Mimo rozpędu, stoimy w miejscu, boleśnie otwierani – na siłę.





Widzę ich źrenice napięte gorączką, gdy zbliżam się do tabliczki. ,,Ten odjeżdża o tej, ten o tej”, mruczę pod nosem, chociaż nic nie czytam. Stanąłem, by zaznaczyć teren. Odjadę razem z wami. Mam prawo być na przystanku. Spoglądam na strefę O – jest tam około piętnastu osób, więc autobus przyjedzie za trzy, góra cztery minuty. Podchodzę do kioskowego okienka, staję się klientem, szukam rzeczy praktycznych. Jestem głodny. Kupuję kalkulator.

To z nerwów. Kupiłem to, co na wierzchu. Odchodzę zrezygnowany, jednak z iskierką nadziei, że może następnym razem...ale to, póki co, marzenia. Dostrzegam poruszenie w strefie O. Tłum wylewa się w stronę bariery. Krawężnik syczy z bólu. Stają stadami, rodzinami, subkulturami. Niskie w kroku spodnie zatrzymują się najbliżej, bo głupie. Nie wiedzą, co to hamowanie. Dalej urzędują zagadani młodzi, którym i tak bez różnicy. Następnie ci sprytni, myślący, że to właśnie tutaj stanie się życie – dzienni matematycy, fizycy i inni jajogłowi. Mają już tysiąc wzorów, wliczając w to kichnięcie kierowcy, złośliwość kierowcy, zwyczaje kierowcy.

Na końcu stoję ja i ruda kobieta. Samotnicy, znerwicowani, którzy nic na siłę nie robią, a jednak tkwią tutaj i wejdą i pojadą i żyć będą. Ja i ona, to my wliczamy ten pierwiastek nieprzewidywalności. Cała esencja ludzkości, pod postacią autobusu, zmierza ku nam. Tłum wrze, ubrania są zdejmowane, kieszenie rozwlekane, buty otrzaskiwane, kapelusze po tysiąc razy rozkładane ( już jest, zdejmuję, jeszcze nie ma, zakładam ). Oto kolos, który ogrzeje nasze myśli. Stanął przede mną. Dosłownie przede mną. Mógłbym, nie ruszając głowy, pocałować skroń kolosa. Zapieram się lewą ręką, wstrzymując tym samym pędzącą gromadę, i gestem pokazuję wejście rudej samotnicy. Uśmiecham się, choć już czuję jak wbijają mi w plecy włócznie, parasole, komórki i ostre krawędzie ubrań. Ruda powitała kierowcę w naszym imieniu i usiadła na tyle. Jej zapach nadal jest przede mną, wpływam więc w otoczkę pachnących drobinek i mówię ,,abrakadabra”. Kierowca uśmiecha się szelmowsko. To nasz kod. Każdy dzieli z nim tajemnice swojego życia. Jestem w środku. Spoglądam w horyzont - rude loki opatulają grzbiet fotela. Siadam kilka rzędów przed nimi. To koniec historii.

Nie potrafię przecież w takich nerwach szukać miłości. Nie potrafię. Ssaki obsiadają sąsiednie gałęzie. Leniwce wyciągają emblematy mc’donalda. Zapada ciemność.
Ostatnio zmieniony czw 01 sty, 1970 przez Korien, łącznie zmieniany 1 raz.