Opowieści z Pozaświata (fragment)

 Moderator: Tomasz Kowalczyk

ODPOWIEDZ
Anonymous

Post autor: Anonymous »

1.
Wydawać by się mogło, że ktoś komu dano na imię „Wołek” nie mógł być niczyim obrońcą a już tym bardziej zasługiwać na miano herosa, który z mieczem w ręku toruje sobie drogę do wiecznej sławy.
Toteż Wołek nie wiedział czym jest sława. Miał dopiero 110 lat co w jego wieku równało się poczuciu „wiem, że coś, tam?” oraz chęci by jednocześnie zadośćuczynić rozpierającym go pragnieniom wewnątrz młodzieńczego jestestwa.

A były one niemałe, zważywszy gdzie Wołek aktualnie się znajdował. Było to bowiem miejsce wyzute z wszelakiej treści gdzie szatańskie pozdrowienie oznaczałoby wręcz istnienie jakiegoś porządku, ładu… czegoś wobec którego należałoby zewrzeć szeregi i stanąć naprzeciw. To byłoby zawsze coś.
Niestety, będąc w Pozaświecie Wołek nie mógł liczyć nawet na to, że spotka go jakieś najdrobniejsze choćby niebezpieczeństwo, nie mógł też naturalnie oczekiwać, że spłynie na niego jakakolwiek łaska.
Powiedzenie o Pozaświecie, że jest nijaki oznaczałoby pewność, że istnieje się w owej nijakości.

Pozaświat jednak nijaki nie był.

O Pozaświecie nie można było nawet powiedzieć, że jest Pozaświatem, to zawsze było o jedno słowo za dużo.
Wołek nie miał więc żadnych szans na to aby stać się kimś choć bardzo tego pragnął.
Nie mógł też pozostać nikim, ponieważ bycie nikim pozostawało jednak w sferze jakiegokolwiek bytu.

Wołek po prostu nie istniał.

A jednak jak na kogoś kogo nie było, Wołek prezentował się nad podziw realnie.

Był mężczyzną wysokim, dobrze zbudowanym o czarnych kręconych włosach a przy tym zaskakująco szczupłym. Nie wyglądał ani na zadowolonego z siebie osiłka, który kolejnym cięciem ostrego miecza coraz bardziej wyznacza granicę tego co potrafi ani też na czułego efeba owładniętego chęcią podobania się wszystkim bez wyjątku.
Całą jego odzież stanowiły skórzane spodenki kończące się na wysokości pachwiny. Nie posiadał żadnej broni. Będąc w pozaświecie i tak nie była mu do niczego potrzebna.

Wołek marzył.

To naturalnie oznaczało, iż fakt jego nieistnienia stawał się coraz bardziej problematyczny, co więcej, to, że Wołka w ogóle nie było, przypominało bardziej postawioną przez kogoś tezę aniżeli niczym nie zdający się zbić pewnik.

Wołek myślał a więc…

Na samym początku oczywiście ujrzał siebie w roli dzielnego wojownika, który pędząc wierzchem dociera do samotnej wieży na krańcu świata gdzie w jedynym oknie na samej górze dostrzega płowowłosą główkę tej, którą ma wyrwać ze szpon przebrzydłej bestii.
Obraz przebrzydłej bestii nie zagościł jednak w głowie Wołka, ponieważ ilość elementów z których musiała by się składać każda przebrzydła bestia, kły, pazury, etc. w dalekim stopniu przekraczała limit wyobrażeń jaki był dozwolony w Pozaświecie.
Przebrzydła bestia musiała być cholernie prawdziwa.
Innym razem w roli w czekającej na wybawienie płowej niewiasty, Wołek ujrzał… samego siebie, zaś w charakterze dzielnego rycerza występował… wciąż te sam dzielny rycerz.

"To sprawka Pozaświata" – stwierdził na głos – "Podsuwa mi myśli o których wiem, że mnie nie dotyczą. To nie jestem Ja!"

Rzeczywiście, to nie był on. Jednakże myśl, iż Pozaświat mógłby w jakikolwiek sposób narzucać swoją wolę tym, którzy akurat w nim przebywali była jawnie absurdalna. Oznaczałoby to przecież pełne upodmiotowienie, pełniejsze aniżeli cały realny świat, którego Wołek wciąż zdawał się być żywą częścią.

- "Co ja tutaj do robię, do ciężkiej cholery?" – Wiedział, że nie usłyszy odpowiedzi.

Zewsząd, gdziekolwiek by nie spojrzał otaczała go nicość, jawna pustka. Coś podobnego, coraz częściej próbowało wdzierać się do jego głowy, było to jednak wynikiem postępującej reakcji jego własnego organizmu aniżeli czyjegoś chytrego planu, toteż niejako walcząc sam z sobą starał się przywoływać kolejne marzenia.

"Myśl! Myśl!" – Poczuł, że robi mu się niedobrze. Zwymiotował.

- Posłuchaj, czy ja ciebie wymyśliłam?

Był pewien, że za moment jego czaszka rozłupie się na milion kawałków. Z wolna, zaczęło do niego docierać coś co paradoksalnie mogło dać mu nadzieję – przerażenie. Do tej pory w większości momentów czuł się jak gdyby we śnie, śnił więc, teraz wreszcie zaczynał coraz bardziej czuć grunt pod nogami, tyle, że żadnego gruntu, żadnej ziemi nie było widać a on sam unosił się w próżni w której jednak o dziwo było czym oddychać.

- Wymyśliłam cię? Powiedz.

Jakiś głos? - W głowie ciągle mu huczało jak gdyby przebiegało przez nią stado nosorożców. Nie pamiętał jak się tutaj znalazł, nie wiedział skąd pochodzi, znał jedynie swoje imię, ciężko byłoby go nie znać. Zaczynał jednak zdawać sobie w pełni sprawę iż taki stan rzeczy jest wynikiem miejsca w którym aktualnie przebywa. Wydostanie się z tego parszywego piekła i wszystko wróci do normy.
Tyle, że nie miał pojęcia jak to zrobić.

"Myślę, myślę…" – Zaczął powtarzać niemal bez przerwy.
"Myślę, więc… jestem?" – Teraz poczuł się znacznie lepiej.

- Ale jesteś!

Czyjś głos dobiegł zza jego pleców. Odwrócił się gwałtownie i… zastygł bez ruchu.

Kilka kroków przed nim stała młoda kobieta, której uroda niemal czyniła Pozaświat cudownym miejscem. Była szczupła, wiotka, nieomal naga, jeśli nie liczyć skrawka materiału, który przysłaniał jej łono i pupę. Miała długie blond włosy, które w złotych puklach spływały na nagie ramiona, szare oczy i karminowe usta.
Wołek sam już nie wiedział czy szukać odpowiedzi na to „kim ona jest i co tutaj robi?” w jej twarzy czy też obdarzać wzrokiem jej zuchwale sterczące piersi. Wybór naprawdę nie należał do łatwych nawet w takim miejscu jak Pozaświat.

- Nareszcie. – Dziewczyna powiedziała to w taki sposób jak gdyby pobyt w Pozaświecie wydawał się chwilą nie zaś całą wiecznością.

-„Fajnie, ona też się cieszy, że mnie widzi” – Pomyślał Wołek.

- Wymyśliłam cię? – Pytanie padło po raz trzeci.
- To chyba raczej ja wymyśliłem ciebie.
- To raczej bardzo mało prawdopodobne. Będąc w Pozaświecie nie możesz spotkać drugiej, żywej osoby.
- Skąd ta pewność?
- Stąd, że ja jestem prawdziwa a ty nie.
- Skąd ta pewność?
- Zastanów się, gdyby było na odwrót, to czy zdawałabym sobie sprawę z czyjegoś nieistnienia?

Wołek poczuł, że na powrót rozbolała go głowa.

- Pewnie masz rację – Mruknął.

Zapadło milczenie.

Stali więc tak naprzeciw siebie, zupełnie sami pośród tego pozaświatowego pustkowia.
Nie zaśpiewał żaden ptak, żaden powiew wiatru nie musnął niczyich włosów.

Cisza.

W końcu…

- Jest jeszcze inna możliwość, chyba… całkiem realna – Po wysłaniu Wołka w niebyt, "Piękna" wyraźnie nabrała większej pewności siebie.

- Jaka? – Wołek coraz bardziej rozpływał się w nicości.
- Być może My to znaczy Ty i Ja… jesteśmy w drodze do wyjścia, to znaczy być może znajdujemy się w czymś co jest… nie wiem… rodzajem przedsionka, rozumiesz?
- Nie – Wołek dosłownie niknął w oczach. Właściwie to już go nie było, jedyne co istniało to coraz bardziej narastający ból, czuł, że za chwilę znowu zwymiotuje, zarzyga cały ten pieprzony Pozaświat! Napełni go zwymiotowaną treścią!

- Chcę ci powiedzieć, że Ty chyba… naprawdę istniejesz! – to był zimny kompres.
- Cholernie boli mnie głowa. O bogowie…

Nie było czasu do stracenia. "Piękna" podeszła do Wołka, położyła swoje gotyckie dłonie o migdałowych paznokciach na jego nagich ramionach i czule dotknęła swoim czołem czoła mężczyzny. Zimny kompres jak nic. W tym momencie nie stać jej było na nic więcej.

Kto wie, byc może cdn, niebawem nastąpi
Ostatnio zmieniony czw 01 sty, 1970 przez Anonymous, łącznie zmieniany 1 raz.