Galerianki i galerianie

 Moderator: Tomasz Kowalczyk

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Monika_S
Posty: 1422
Rejestracja: wt 12 sty, 2010
Lokalizacja: Radom/Warszawa
Kontakt:

Post autor: Monika_S »

Mała dyskusja rozpoczęła się już w ShoutBoxie, a zaczęło się od strony internetowej, a raczej artykułu podanego przez Animę, który też tutaj wkleję.

http://www.psychologia-lodz.pl/content/view/139/

Zastanawiające jest skąd biorą się takie pomysły? Ja chodziłam do gimnazjum, ale u mnie nikt się tak nie bawił, a raczej ja nic o tym nie wiem, ale problem z pewnością istnieje. Kiedyś był dobry artykuł bodajże w Newsweeku na temat imprezowych nastolatków. W klubach, w których wejście jest od 18 lat zawsze znajdzie się wcale nie takie małe grono gimnazjalistów z podrobionymi legitymacjami. Ostatnio też widziałam dwóch na oko dziesięcio - jedenastoletnich chłopców z papierosami. W takich sytuacjach nasuwają się pewne pytania:

Skąd biorą się różne pomysły, zachowania, które szokują społeczeństwo, ale pomijając sam szok, to zastanawiam się jak ludzie wpadają na taki, a nie inny pomysł, wymyślając chociażby właśnie zasady powyższej gry? Jest to pomysł dość złożony i powiedziałabym wyszukany i ot tak się na niego nie wpada, więc skądś musi płynąć inspiracja. Internet, telewizja, reklamy, czy po prostu inwencja twórcza młodzieży?

Dlaczego pewne procesy są przyspieszone? Problem zakazanych rzeczy i wieku młodzieńczego występował zawsze, ale chyba nie w aż takim stopniu. Obecnie dostępność wszelkiego rodzaju używek jest zdecydowanie większa i łatwiejsza, a sprzedawcy dość często przymykają oko, chcąc zarobić. Mówi się wielokrotnie o zepsuciu młodzieży, ale czy w zasadzie większej winy nie ponoszą dorośli; sprzedawcy, rodzice, nauczyciele, władze?

Dlaczego młodzież poddaje się pewnym procesom? Sprzyja temu oczywiście konsumpcyjny styl życia i, jak pisała Anima, wszech-lans i nuda, ale czy to wszystko? Czy może problem ma trochę głębsze korzenie? Różne rzeczy kierują nastolatkami; nuda, ciekawość, chęć zdobycia akceptacji środowiska, zachłyśnięcie się wolnością, a czasem zwykły strach, często też forma ucieczki od problemów w domu. Wszech-lans jest obecny, ale jest też dużo osób, które pakują się w różne rzeczy z trochę bardziej złożonych powodów. Ciężko powiedzieć i ciężko odróżnić. Znam dwie osoby, które wpadły w pewne rzeczy przez zachłyśnięcie się wolnością i zetknięcie z trochę innym światem w gimnazjum niż w szkole podstawowej, tym bardziej, że rodzice zawsze na każdy ruch mieli oko, chuchali, dmuchali i zakładali dziesięć swetrów w ciepły wiosenny dzień, coby dziecka nie przewiało. Potem dziecko nagle wchodzi w trochę inny świat, inne zachowania i łatwiej się poddaje, co prowadzi do zmian w zachowaniu, konfliktów z rodzicami i wszystko się pogłębia. W tym momencie można by się też zastanowić czy gimnazja są trafionym pomysłem?

Kolejny sprawa to odpowiednia edukacja, a raczej jej brak i to w zasadzie totalny. Zakończyłam już obowiązkową edukację i przez cały ten okres i pamiętam tylko jedną lekcję wychowania do życia w rodzinie na temat zabezpieczeń przed ciążą, która przeprowadzona była tylko z żeńską częścią klasy, do tej pory nie wiem dlaczego. Były też dwie czy trzy lekcje na temat menstruacji, które przeprowadzane były także tylko z udziałem dziewczyn, chłopcy mieli jedną lekcję na ten temat. Dodatkowo odbyły się jeszcze dwa lub trzy spotkania, na które przychodziły przedstawicielki firm produkujących podpaski i tampony i mówiły także o miesiączce, także tylko dziewczynom. Ale okres to nie seks, choć też się z tym wiąże. Edukacja seksualna powinna być znacznie szersza, dotyczyć zabezpieczeń przed ciążą, ale również strony fizjologicznej. Po drugie nie mogę oprzeć się wrażeniu, że w pewnych tematach pomija się męską część społeczeństwa, tylko nie mogę dojść dlaczego. Osobiście uważam, że chłopak czy mężczyzna powinien wiedzieć jak najwięcej także o okresie kobiety, ciąży itp. Odpowiedzialność powinna być obopólna i z tym wiąże się moje ostatnie pytanie/spostrzeżenie, a mianowicie dlaczego w pewnych sytuacjach zwraca się uwagę w zasadzie tylko na dziewczyny/kobiety? Dziewczyna powinna się szanować, nie być wulgarna, wykazywać się odpowiedzialnością, w przypadku np. wpadki to ona ponosi największe konsekwencje, także społeczne. A chłopak? Zawsze mówi się o burzy hormonów itp., ale czy to zwalnia od odpowiedzialności? Chyba jednak nie, ale wydaje mi się, że mężczyznom niejednokrotnie więcej rzeczy uchodzi na mniej lub bardziej sucho.

A może cały problem jest tylko wyolbrzymiony przez media?

Zapraszam do dyskusji ;)
Ostatnio zmieniony czw 01 sty, 1970 przez Monika_S, łącznie zmieniany 1 raz.
"Nie komentujesz wierszy innym - nie dziw się, że inni nie komentują Twoich"
Awatar użytkownika
Korien
Posty: 431
Rejestracja: śr 28 paź, 2009

Post autor: Korien »

[quote=""Monika_S""]


Skąd biorą się różne pomysły, zachowania, które szokują społeczeństwo, ale pomijając sam szok, to zastanawiam się jak ludzie wpadają na taki, a nie inny pomysł, wymyślając chociażby właśnie zasady powyższej gry? Jest to pomysł dość złożony i powiedziałabym wyszukany i ot tak się na niego nie wpada, więc skądś musi płynąć inspiracja. Internet, telewizja, reklamy, czy po prostu inwencja twórcza młodzieży?
[/quote]


Młodzież nie jest odizolowanym od społeczeństwa rezerwatem - społeczeństwo kreuje młodzież, nawet jeśli przynosi to w jakimś stopniu destrukcję wartości. To też trzeba wliczyć we wpływ społeczeństwa na nowe pokolenie. Co do zabawy - jest to oczywiście pomysł złożony, ale grę o podobnych zasadach - która z pewnością była inspiracją dla powyższej - poznałem już chyba pod koniec podstawówki. Otóż wtedy polegało to na tym, że kładło się ciastko na stole i chłopcy stawali wokół ciastka onanizując się. Kto ostatni miał wytrysk, ten zjadał ciastko wraz z pamiątką.


I optymistycznym jest myśleć, że sedno problemu tkwi w edukacji. Sedno problemu tkwi w nieumiejętności gospodarowania człowiekiem jako materiałem ludzkościowym. I nie ma co mówić, że akurat dzisiejsza młodzież taka jest. W średniowieczu młodzież postępowała od gier prostszych do bardziej wymyślniejszych, brutalniejszych - taka jest po prostu kolej rzeczy - ciekawość człowieka ( modelowana przez środowisko, w jakim funkcjonuje) ewoluuje.



Pewne procesy są powierzchowne i przyspieszone, bo przecież taki jest ten świat dzisiaj. Mylę się? Świat dziś jest właśnie wielkim tranzytem treści, nad którym nikt nie panuje.

Jest wśród nastolatków ciśnienie na pewne życiowe postawy - wartościuje to ich później we własnym gronie. Jeden wymyśli, drugi zrobi, trzeci pochwali. Działają jak samowystarczalna więź. Ale skądś te nowe postawy musiały się wziąć. Oczywiście nikt ich nie wbił do głowy. Raczej wlewał po kolei wszystkie składniki, które - zdawałoby się bezpieczne osobno - łączą się ze sobą i tworzą to, co tworzą.
Ostatnio zmieniony czw 01 sty, 1970 przez Korien, łącznie zmieniany 1 raz.
skaranie boskie

Post autor: skaranie boskie »

Problem interesujący, acz nie nowy.

Młodzież - jak słusznie zauważył Korien - nie jest odizolowana od społeczeństwa.
Skaranie boskie, będąc leciwą nieco małpą ma już za sobą zarówno własne szkolne brykanie jak i swoich latorośli.
Czy w zamierzchłych czasach - kiedy jeszcze wszystko co fioletowe do nauki zaganiane było, pomimo różnych form zabezpieczenia (tarcze, mundurki, respekt przed nauczycielem i rodzicem, tudzież dorosłym w ogóle itp.) przeróżne - nie tylko krotochwilne - figle się zdarzały. Wizyty rodziców w szkole, nauczycieli w domu (tak, tak - kiedyś nauczyciele bywali zaangażowani) bądź, nierzadko, pana dzielnicowego w obu tych miejscach stanowiły naturalny porządek rzeczy.
Mimo to nasze psoty raczej nie umywały się do pomysłów dzisiejszych reżyserów nastoletniego życia.

Może, żeby zrozumieć dlaczego tak znacznie się pogorszyło należy przyjrzeć się różnicom w jakości życia nas - ówczesnych gówniarzy i tych trafiających dziś na okładki mediów.
A takich jest wiele.
Przede wszystkim dostęp do negatywnych wzorców.
Myśmy go nie mieli lub zdarzał się nam w wymiarze znacznie ograniczonym.
Spiker w telewizorze zawsze oznajmiał od ilu lat dozwolony jest film i większość rodziców od tego uzależniała, czy ich pociechy będą mogły go obejrzeć. Nie mieliśmy dostępu do szerokiego spektrum filmów o charakterze pornograficznym bo ich nie było. Czasem udawało się zdobyć jakiś świerszczyk, który miesiącami krążył z rąk do rąk wzbudzając niezdrowe sensacje ale nie będąc instruktażem do zbiorowego gwałtu.
Tak nachalnie wyskakująca dziś z ekranów brutalność do nas docierała jedynie w formie delikatnie zakrwawionych filmów walki, o grach komputerowych, w których każdy uczestnik - nie ważne, żywy czy wirtualny - ma nieskończoną liczbę żyć - nawet nie marzyliśmy. Z tego typu rozrywek mieliśmy szachy i chińczyka. No i niezmiennie używane w czasie lekcji, pod ławką karty. Jedyne czego mogło nas to nauczyć to tego, że jak się przegra kasę to się jej nie będzie miało.


Młody człowiek nie posiada jeszcze w pełni wykształtowanego zmysłu oceny tego co jest dopuszczalne, co nie przyniesie niepożądanych, nawet tragicznych konsekwencji a tego co jest zaledwie niewinną igraszką.

Ponadto zachowaniom patologicznym sprzyja wszechogarniająca znieczulica i paraliżujący ludzi strach. Może to zabrzmi jak mędzenie ale pamiętam, że my nawet z głupim papierosem ukrywaliśmy się przed każdym dorosłym. Dziś dorosły zwracając uwagę gimnazjaliście na niestosowność palenia w jego wieku może jedynie zarobić w ryja, jeśli nie od jednego to od stadka smarkaczy. Kiedyś to było nie do pomyślenia.

I jeszcze jedna różnica.
My zawsze ponosiliśmy kary za swoje występki.
Nauczyciel mógł mnie wziąć (i nieraz brał) na stronę i solidnym wskaźnikiem wymierzyć sprawiedliwość w okolicy, w której plecy tracą swoją szlachetną nazwę. Na pewno nie poskarżyłem się w domu bo po ojcowskim pasie siniaki ze szkoły mocno by zbladły. Dziś smarkacz może bezkarnie nabluzgać nauczycielowi a nawet go dotkliwie pobić. Nic mu za to nie grozi. A on o tym wie.

To są blaski i cienie wychowania bezstressowego.


Pozdrawiam <img>
Ostatnio zmieniony pn 31 maja, 2010 przez skaranie boskie, łącznie zmieniany 1 raz.
Awatar użytkownika
Jan Stanisław Kiczor
Administrator
Posty: 15130
Rejestracja: wt 27 sty, 2009
Lokalizacja: Warszawa
Kontakt:

Post autor: Jan Stanisław Kiczor »

A kto pamięta trójki klasowe?
I jeszcze różne na większą skalę akcje: Na dworcu w Skarżysku w latach sześćdziesiątych wisiał plakat na którym widniał rysunek jakiegoś patologicznego dziecięcia z petem w zębach i pod spodem wierszyk do obrazka:

Tato pobłaża, a mama chucha,
Aż wychuchali takiego zucha.
Ostatnio zmieniony czw 01 sty, 1970 przez Jan Stanisław Kiczor, łącznie zmieniany 1 raz.
Imperare sibi maximum imperium est

„Dobry wiersz zdarza się rzadziej / niż zdechły borsuk na drodze (…)” /Nils Hav/
Awatar użytkownika
Beata
Posty: 646
Rejestracja: ndz 19 lip, 2009
Lokalizacja: Mazowsze

Post autor: Beata »

Ciekawa jestem, czy oglądaliście "Galerianki" w wersji etiudy a potem wersję pełnometrażową. Oba filmy różnią się znacznie - szczególnie, jeśli chodzi o zakończenie.
Ja ten film oglądałam najpierw w wersji etiudy. Szoku nie przeżyłam, ponieważ reżyserka Katarzyna Rosłaniec pokazała brutalną prawdę. Tak żyją nastolatkowie w wielkich miastach, gdzie miejscem w którym można zaistnieć nie jest dom, ale galeria handlowa. Dom pokazany jest jako miejsce równie zepsute, jak nastolatki, które niczym szczenięta uczą się nie wartości wyższych, ale brutalnych, biologicznych prawideł funkcjonowania w dżungli. Nie ma tam miejsca na dzieciństwo, jest tylko miejsce na wyzywającą, naśladowaną od dorosłych i ze środków masowego przekazu "dorosłość".
Wersja pełnometrażowa filmu rozczarowała mnie. Autorka zmieniła zakończenie - kto oglądał, odczuł zakłamanie i sztuczność sceny, w której główna bohaterka samodzielnie wyzwala się z pułapki, w którą wpadła.
Oglądałam ten film z młodzieżą ponadgimnazjalną (a fe! zdeprawowałam ich!) i wyobraźcie sobie, że i oni odczuli fałsz zakończenia.
Czy takie obrazy są potrzebne? Jak najbardziej tak, ponieważ (przynajmniej w etiudzie) pokazano bez fałszywego wstydu nie tylko skutek upadku rodziny jako ostoi wartości, szkoły jako narzędzia wspomagającego rodzinę w wychowaniu (w filmie miejsca deprawacji i nauki zupełnie odmiennej od wiedzy szkolnej). Pani Rosłaniec nie poszła w kierunku epatowania widza samą demoralizacją nastolatków, ale obnażyła wszystkie słabe punkty, które składają się na tę demoralizację.
Szkoda, że w wersji pełnometrażowej zakończyła historię jak bajkę. Nie wierzę w takie samoistne happy endy w przypadku zostawionych samym sobie nieletnich.
Ostatnio zmieniony czw 01 sty, 1970 przez Beata, łącznie zmieniany 1 raz.
błyszcz własnym światłem

***
"Dziś nie szuka nikt piękna... żaden poeta -
Żaden sztukmistrz - amator - żadna kobieta -
Dziś szuka się tego, co jest powabne,
I tego - co jest uderzające!" (Norwid)
Awatar użytkownika
misiek_eklektyk
Posty: 287
Rejestracja: pt 26 cze, 2009

Post autor: misiek_eklektyk »

..... oglądałem te filmy i słuchałem rozmowy z autorką, podczas XVI Konferencji "Człowiek żyjący z HIV w rodzinie i społeczeństwie"... jasnym jest, że brali udział w tym spotkaniu ludzie, w większości dość dobrze zorientowani w tematyce, o dość szerokim spojrzeniu na świat... rok wcześniej wystosowaliśmy petycję do rządu, o wprowadzenie maksymalnie rozbudowanej edukacji seksualnej w szkołach... edukacji rozpoczynanej już w szkołach podstawowych, prowadzonej oczywiście w sposób zgodny z możliwościami percepcyjnym dzieci... miała ona wychodzić poza istniejące "modele pseudo-edukacyjne", poruszać w przystępny i nie drastyczny sposób problemy, które są integralną częścią życia, z którymi dzieciaki muszą zetknąć się w swoim dojrzewaniu, a które stanowią swoiste tabu w procesie nauczania/wychowania... cóż, po roku odzew był marniutki, a w dyskusjach nadal padały wyświechtane stwierdzenia, mające "usprawiedliwiać" jakoby, brak stosownych zmian... głównym "argumentem" było akcentowanie "ostrożności", z jaką należy dawkować edukację o sferze ludzkiej fizyczności, seksualności, w stosunku do dzieci... taka rozbudowana troska mogłaby być postrzegana pozytywnie, gdyby dotyczyła merytorycznych propozycji, szerokiej gamy działań edukacyjnych i różnorodnych sposobów przekazywania wiedzy dzieciom... w rzeczywistości stanowi ona jedynie "usprawiedliwienie" dla braku tych działań... zakorzenione tabu dotyczące tej tematyki, które funkcjonuje nawet wśród dorosłych, bardzo niechętnie i z wielkim trudem rozmawiających między sobą, w stosunku do rozmów z dziećmi, nabiera wymiaru sytuacji kneblującej zażenowaniem usta większości dorosłych.... myślę, że większość z Was stanęła przed problemem, w jaki sposób, czy i kiedy porozmawiać z dzieckiem o jego seksualności i związanych z tym implikacjach... jeśli nie, to zapewne potraficie wyobrazić sobie taką sytuację... teoretycznie, jako ludzie inteligentni i otwarci, możemy wymodelować taką rozmowę w teorii, jednak w realiach tłamsi nas mniej lub bardziej rozbudowane poczucie zażenowania... nie wiemy ile i w jakim stopniu przekazać wiedzy... ciąży nam obawa, że powiemy zbyt wiele i tym samym "skazimy niewinność dziecka", nakierujemy jego uwagę na tę tematykę i skłonimy do eksperymentów, które mogą mieć niekorzystne efekty... a przecież, zwłaszcza kiedy są to nasze dzieci, tak bardzo chcielibyśmy zachować, wręcz przedłużyć ich dzieciństwo... to dość normalna sytuacja i dotyczy przeważającego odsetka rodziców... z jednej strony czują, że trzeba przeprowadzić taką rozmowę i rozumieją wagę właściwej edukacji, z drugiej nie potrafią odnaleźć właściwych słów, sposobu i zakresu dla jej przeprowadzenia... z trudem godzą się na co dzień z dojrzewaniem dziecka i podświadomie pragnąc opóźnić te dojrzewanie, odsuwają na "później" ten proces... dochodzi do tego dość znane zjawisko, jakim jest trudność w komunikacji z własnym dzieckiem... możemy mieć umiejętność doskonałego kontaktu z obcymi, spory zasób wiedzy, mocno rozwiniętą empatię i nawet talent pedagogiczny, jednak w kontakcie z własną latoroślą, napotykamy na przeszkody, "rośnie nam klucha w gardle" i nie potrafimy przemóc się, by podjąć rozmowę na te trudne tematy... oczywisty fakt, że taka edukacja powinna być przeprowadzana w rodzinie, bo ta najlepiej zna swoje dzieci i może zgodnie z wyznawanym światopoglądem, kształtować je w sposób dla nich najkorzystniejszy, przestaje być w takiej sytuacji tak oczywisty... a dzieciaki dojrzewają i są głodne wiedzy, bez względu na to, czy nam się to podoba, czy nie, czy chcemy zachować ich "nieskalane" dzieciństwo i ścisłą więź z nami... stąd własnie potrzeba poza rodzinnej, kompleksowej i mądrej edukacji seksualnej prowadzonej w szkołach, która wypełni naturalną potrzebę zdobywania wiedzy o sobie i życiu, jaka tkwi w każdym dziecku... nie można pozostawiać tego "naturalnemu" biegowi rzeczy, czyli pozyskiwaniu wiedzy od rówieśników, własnym eksperymentom, eksplorowaniu na "własną rękę"w tym celu, różnorodnych materiałów źródłowych.... zwłaszcza, że takimi materiałami mogą być strony internetowe, filmy pornograficzne, pisemka dla dorosłych... jeśli dostrzegamy niebezpieczeństwa i widzimy zachowania, które szokują (vide "słoneczko" czy "galerianki"), nie możemy nadal przechodzić nad tym do prządku, lub kwitować to potępieniem i mnożącymi się zakazami... truizmem jest już stwierdzenie, że "zakazany owoc najbardziej kusi i smakuje"... jest pewnym, że forma potępienia i zakazu, niesie w sobie jedynie kompletną bezradność, brak właściwej komunikacji i ucieczkę przed problemem... właściwa i szeroka edukacja, przedstawianie w przystępny sposób informacji o ludzkiej cielesności, seksualności, związane z tym możliwości i komplikacje, wyważone i nie nachalnie indoktrynujące komentarze do tej wiedzy, to podstawa na bazie której, można ewentualnie rozmawiać z dzieckiem w domu, by indywidualnie, we właściwy i pożądany sposób wprowadzać je w dojrzewanie... odpowiednio skonstruowany system edukacyjny, informujący i przygotowujący do przyjęcia sytuacji związanych z dojrzewaniem, pozwalający je zrozumieć i zdefiniować, powiązać ze zdarzeniami, jakie mają miejsce w grupie rówieśniczej, odróżnić patologię od naturalnej kolei rzeczy i przygotować do rozmowy z rodzicami i właściwego wartościowania zdarzeń i zachowań wynikłych z seksualności, a zwłaszcza powiązania jej z uczuciowością, jest podstawą właściwego wychowania i może nieść nadzieję na normalny rozwój... nie wolno zapominać, że wczesne dojrzewanie fizyczne, nie idące równolegle do dojrzewania emocjonalnego, naturalna skłonność do zabaw i wszechobecne nawiązywanie do seksualności, przy jednoczesnym niedopowiedzeniu, tabu, może w konsekwencji prowadzić do takich zabaw jak "słoneczko"... takie filmy, jak np: "Oczy szeroko zamknięte" lub podobne, zapładniają wyobraźnię i wskazują sposób "zabawy", który zaspakaja dziecięcą potrzebę bawienia się w grupie, zaspakaja rodzące się potrzeby seksualne, wykracza poza normatywy charakterystyczne dla wcześniejszych pokoleń, dla rodziców, przez co "dowartościowuje" i pozwala trwać w przekonaniu, że dzieci "wyprzedziły" swoich rodziców, są bardziej od nich "postępowe", jednocześnie dają poczucie dołączenia, naśladowania "liderów" grupy rówieśniczej, przejścia pewnego "wtajemniczenia"... doskonale wpasowuje się to w pojecie "konfliktu pokoleń" i wynikającego z niego deprecjonowania "byłego", a afirmacji "następującego".... wciąż, mimo wiedzy na ten temat, mimo zaobserwowania i zdiagnozowania tego zjawiska, nie potrafimy wyciągać wniosków i wdrażać ich do procesu wychowania... odsuwając konieczność wczesnej edukacji seksualnej, musimy uwzględniać zaskoczenia, jakie zafundują nam "nasi milusińscy".... szczerze namawiam na lobbowanie w sprawie porządnie i kompleksowo opracowanego systemu edukacyjnego, wprowadzonego do nauczania jak najwcześniej... systemu uwzględniającego obecną wiedzę, wnioski z obserwacji i skonstruowanego choćby tak, jak słynna seria filmów edukacyjnych "Był sobie człowiek"... łatwo, przystępnie i kompleksowo tłumaczącego, bez drastyczności ale i bez niedomówień...
Ostatnio zmieniony czw 01 sty, 1970 przez misiek_eklektyk, łącznie zmieniany 1 raz.
.... nie mam stylu i to mój styl.....

http://www.pajacyk.pl/dziekujemy.php