Martusia (1)

 Moderator: Tomasz Kowalczyk

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Owsianko
Posty: 393
Rejestracja: pt 20 lut, 2009
Lokalizacja: BYDGOSZCZ
Kontakt:

Post autor: Owsianko »

Martusia była kuzynką, córką siostry mojej Mamy, towarzyszką zabaw u dziadków, rówieśnicą, której nie lubiłem w dzieciństwie. Nie czułem do niej sympatii, gdyż odznaczała się powagą, dojrzałością rozwiniętą nad wiek. W odróżnieniu ode mnie, była ponad miarę uparta i stanowcza.

Kiedy wbiła sobie coś do głowy, nic nie mogło zawrócić jej z drogi. Powzięta przez nią decyzja musiała się zakończyć sukcesem. Przez wiele lat nasze kontakty były urozmaicone oczekiwaniem na wieści. Jednakże tak zwane losy rzuciły nas w różne strony i tym sposobem – poprzednie, uległy naporom nieznośnej geografii.

Pisywaliśmy do siebie listy, sążniste i nietypowe, bo istotne, przeplatane relacjami z drobiazgów. Z każdym strzępkiem wspomnienia powstawały w nas lawiny odmiennych skojarzeń. Powarkiwaliśmy na siebie korespondencyjnie, prostowaliśmy zatarte fakty, przedstawialiśmy je obiektywnie, czyli po swojemu, a moje wyblakła przeszłość, uzupełniona wynurzeniami Martusi, dawała mi obraz utraconego domu.

Wymienialiśmy ploty o sprawach zrozumiałych tylko wtedy, gdy znało się ich kontekst i wiedziało, kto jest kim, jaki wuj, jaka ciotka, skąd się wywodzą, co reprezentują. Mimo dzielącej przestrzeni, docierały do mnie wiadomości o różnej wadze, jedne usypiające, inne -nie. Przedstawiała zamazane w pamięci, ledwo naszkicowane sylwetki ludzi z naszej rodziny, z którą miałem luźny, iluzoryczny, niemal śladowy kontakt.

Przejezdni, znajomi, przygodni turyści zawadzający o moje okolice, donosili mi, co z nią, jak się ma.

Z biegiem lat kilometrowe wynurzenia Martusi nadchodziły rzadziej i nieregularnie. Stawały się coraz bardziej lakoniczne, oddalone od rzeczywistości: ograniczały się do zwięzłych komunikatów i krótkich depesz.

*

Mieszkała ze swoją Mamą: osobno, z dala od reszty rodziny. Zajmowały niedużą norę, parterowy domek schowany za winogronami. Od ludzi oddzielał je las, za którym skrywała się pętla tramwajowego toru. Mama Martusi była skromna, zrównoważona, do przesady potulna. Wciąż zadumana, nie ujawniała przygnębienia. Wytrwale i z przejęciem opędzała się od życia. Jak mogła, tak chodziła wokół codziennych utrapień. Stroniła od użalania się nad sobą, nad innymi, którym wiatr nie wiał w oczy i powodziło się lepiej.

Ojczulek Martusi pędził z początku żywot poczciwca. Potem już nawet nie usiłował udawać porządnego. Zhardział. Pierwszy mężczyzna cioci, facet otrzaskany z bajerowaniem, ożenił się z nią i przez jakiś czas nie żałował swojej decyzji. Miał swobodę, mógł chodzić, gdzie chciał, bez celu, choćby na polowania z przygodami w tle. Wiedział, że mogło przytrafić mu się gorzej, choćby spotkać kłótliwą zołzę z wymaganiami. Ale znalazł roztropne stworzonko skłonne do przymykania oczu, istotę w łaciatym szlafroku, erotyczny przedmiocik niezadający pytań, idiotycznych czy kłopotliwych, wpędzających go w konfuzję, zażenowanie i przeprosiny.

Zaraz po ślubie okazał się uczuciowym skąpiradłem. Czułe spacery przy księżycu zostały zastąpione chropowatą pospolitością. Serdeczny i nadskakujący przed, po - rozwiał jej złudzenia, obnażył się, wyszło z niego powietrze i zaczął być rozdrażnionym mrukiem. Kiedyś skromny, teraz miał krwiożercze kły.

Jego poprzedni, egzaltowany romantyzm szlag trafił i dowiedziała się, że poezja, owszem, na wstępie znajomości ma sens, niewielki co prawda i w zasadzie niepraktyczny, bo pochłania za dużo energii, dając mikre efekty, niewspółmierne do kosztów i stawki, ale sensu tego już nie ma, gdy trzeba zająć się domem, czyli nim, kiedy należy zadbać o jego wymagania, zatroszczyć się, by miał kawę na zapęd, koniecznie ze śmietanką, nie za ciepłą, nie za zimną, tylko w sam raz do chlipania, papierosy, obowiązkowo z filtrem, ekskluzywne, ułożone na podorędziu, przygotowane dla przyjaciół.

Mimochodem dodał też, że z kumpli nie ma zamiaru rezygnować. Stwierdził, że miłości obustronnej nie ma, a zamiast niej, po świecie grasują rozczarowania, egoizmy i nieodwzajemnione uczucia, bo świat jest hodowlą zaganianych sobków zapatrzonych we własny pępek. A najważniejsze, oznajmił, odtąd ma zajmować się tylko tym, by miał wolną głowę i nie zaprzątał jej duperelami, czynszem, rachunkami za telefon, za co bądź, głupimi pieniędzmi na głupie święta, no i żeby było posprzątane.

Co powiedziawszy, z uczuciem satysfakcji płynącej z dobrze wykonanego zadania, pospiesznie znikał w przyległym pokoju i od tego momentu datowała się jego emocjonalna absencja na łonie podstawowej komórki, od tej pory przestał bywać na familijnych spędach, zjazdach i rodzinnych kongresach od siedmiu boleści.

Zamknął się w swoich nieistniejących problemach i siedział w gabinecie. Ale kto go tam wie, czy siedział! Może spał albo patrzył przez lupę, oglądając znaczki, pamiątki z niegdysiejszych zamiłowań, i wyobrażał sobie, co by zrobił, gdyby mu cię chciało ruszyć tyłek i jakby odzyskał niegdysiejszą werwę, utraconą tak jakoś niepostrzeżenie.
Ostatnio zmieniony czw 01 sty, 1970 przez Owsianko, łącznie zmieniany 1 raz.
„Absurd: przekonanie sprzeczne z twoimi poglądami.”
A. Bierce
skaranie boskie

Post autor: skaranie boskie »

Przyznam szczerze, że nie zaglądałem do tego działu.
Chyba nigdy.
Teraz zacznę.
Owsianko, czytałem "antologię" teraz będę czytał to i mam nadzieję, że w następnej naszej książce znajdę "Martusię".
Masz interesujący styl. Taka zaangażowana narracja.
Podoba mi się to i na pewno będę wracał do kolejnych odcinków opowiadania o Martusi.

Pozdrawiam <img> <img>
Ostatnio zmieniony czw 01 sty, 1970 przez skaranie boskie, łącznie zmieniany 1 raz.
Awatar użytkownika
Jan Stanisław Kiczor
Administrator
Posty: 15130
Rejestracja: wt 27 sty, 2009
Lokalizacja: Warszawa
Kontakt:

Post autor: Jan Stanisław Kiczor »

To ja wcześniej niż "skaranie", odkryłem ten kącik. Długo też, czytając, nic nie pisałem, myśląc, że zakłócałbym swoimi gryzmołami jakiś ład tworzonego tu świata.
Rozzuchwaliłem się niedawno, i za nic nie wiem dlaczego.
Może pomyślałem sobie, że jednak trzeba dać głoś z innej "struktury", coś zauważyć,
przekląć, czy podumać, żeby ten, wspomniany wcześniej ład, zbyt szufladowym się nie stał, obumarłym w ciszy czytających.

Pozdrawiam serdecznie.
Ostatnio zmieniony czw 01 sty, 1970 przez Jan Stanisław Kiczor, łącznie zmieniany 1 raz.
Imperare sibi maximum imperium est

„Dobry wiersz zdarza się rzadziej / niż zdechły borsuk na drodze (…)” /Nils Hav/