Martusia (6)

 Moderator: Tomasz Kowalczyk

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Owsianko
Posty: 393
Rejestracja: pt 20 lut, 2009
Lokalizacja: BYDGOSZCZ
Kontakt:

Post autor: Owsianko »

A na ostatku zjawiał się wuj Ząbek. Wuj Ząbek, oryginał, tu i ówdzie bywały, z otwartymi ramionami gdziekolwiek przyjmowany. Przyjmowany ze względu na swoją szczerość, z którą czasami nie wiadomo było, co począć, gdzie się przed nią schować; nie wchodził, ale wślizgiwał się, obwąchiwał atmosferę. Z ukosa popatrywał na babciny kok, zaglądał w jej stalowoprzygasłe oczy, w których niekiedy pojawiały się iskierki, strzygł oczami w kierunku schowka na dziadka i minę miał wtedy taką, jakby się zastanawiał, po co tu przyszedł.

Przeważnie był sam, gdyż nie przelewało mu się na płciowym odcinku, gdyż nie był w posiadaniu żadnej świeżej zdobyczy do pokazania, nie dysponował jakimś wystrzałowym towarem godnym zawiści. Niektóre laski włóczyły się za nim z nawyku do komfortu, inne z racji nieokreślonego przywiązania, wszystkie zaś dzieliły się na stałe lub dochodzące. Był z tej przyczyny mniej więcej zadowolony. Mniej więcej, bo szybko nudził się ich standardowymi opakowaniami. Męczyły go ich zblazowane grymasy, badawcze spojrzenia, nadąsane twarze, zamglone, powłóczyste oczęta udające głębię. Nużyły go monotonne zaloty, oklepana uroda i wyczynowe biegi po erotyczne zaspokojenia, jakkolwiek uważał, że kobiety należy kochać po ich grób.


Od razu, po przywitaniu, gdy tylko zaczerpnął tchu, gdy tylko odzyskał rezon, przystępował do wyrażania swoich sądów. Kreował się na typka zipiącego zawsze nowymi prądami, pozował na typka, który wziął urlop od zmartwień, który wziął rozbrat ze swoją przeszłością, któremu już nie chce się wiedzieć czegokolwiek na sto procent, który zrezygnował z udowadniania, że białe jest nieco czarne, który miał gdzieś i potąd owo tak trendy nieustabilizowane, z każdej strony trafne przelewanie z pustego w próżne. We własnym mniemaniu był wesoły, jak trzeba, smutny, jak nie, był luzakiem, człowiekiem tolerancyjnym, wyrafinowanym, uniwersalnym znawcą ludzkich błędów, czyli statystyczną ofiarą losu, wirtuozem bredni, czym kto chce i jak go widzi; niechby nawet upadłym aniołem pozbawionym praw do noszenia aureoli. Jednak w zaciszu swojego pokrętnego ducha uwielbiał słuchać pochwał, być akceptowanym bez zastrzeżeń, co gorsza, nie wątpił, iż tak jest w istocie, że jest z niego fenomenalny, znakomity, idealny wzór do naśladowania.


Dopiero na stare lata pojął, że mylił się od a do z, pojął, że wzorem do naśladowania nie był nigdy, że był raczej wykidajłą szlachetnych myśli, psychiczną marionetką i intelektualnym popychadłem wyciąganym na wierzch w takie dni, jak ten. Ale to dopiero miało przyjść, miało być jego muzyką przyszłości, jego łabędzim śpiewem pierwszych i ostatnich pięciu minut. Teraz nie mógł pogodzić się z tym, że wytykano mu wady, do których się nie przyznawał, którym kategorycznie zaprzeczał. Wydawały mu się cwanie ukryte, tajne prawie i prawie poufne, znane nielicznym, niektórym wybranym, sprytnie zamaskowane przed wścibskim okiem postronnych znawców jego duszy. Ale tylko tak mu się zwidywało. Na razie więc krygował się, na razie powiadał, że pragnie żyć bezszmerowo, być własnym cieniem, wyróżniać się tym, że się nie wyróżnia, zapewniał, że już nie ma ochoty należeć do hałastry napiętnowanej egoizmem, że nie chce obnosić się ze swoją histerią. Nie znosił natomiast, gdy zaczynano poznawać się na nim, dobierać mu się do skóry, dostrzegać w nim ułomności, gdy zaczynano starannie, na zimno i brutalnie go demaskować.

Że zaś kiedyś nie stronił od wylewności, że z zapałem gawędził kiedyś o swoich ujemnych szansach i paskudnych niedosytach, wzruszał się, niemalże płakał nad sobą, prawie że dostawał estetycznych konwulsji, gdy powiedziano mu, że gmeranie we własnych problemach jest obowiązkiem współczesnego zjadacza chleba, gdy wmówiono mu, że kto uchyla się od publicznych umartwień, kto nie zmienia żon jak skarpet i nie pochwala ekstremalnego seksu, nie obnaża się w świetle jupiterów, kamer i wystudiowanego aplauzu, kto stroni od rozdzierania szat i analizowania swoich metafizycznych flaków, ten odstaje od mądrych ludzi, od istot, które wiedzą, jak się ustawić, którym powodzi się na wszystkich frontach, kiedy więc wpojono mu przekonanie, że kto ociąga się w zbiorowych spowiedziach, brany jest za odmieńca, dziwaka, niedojdę, z którym nie warto się zadawać, wchodzić w układy i komitywy, uwierzył.


Tym silniej uwierzył, że raporty z mniemań były na topie, że do dobrego tonu należało składanie meldunków ze szlajania się po egzystencjalnych rozkrokach. Taktyka stadnego działania, świadczyła o właściwym pojmowaniu otaczającej rzeczywistość: zasługiwała na wiwaty. Dostosował się do niej, gdyż nowa era wymagała nowej aranżacji. Co więcej, domagała się strywializowania i uogólnień. Dążył więc do zwrócenia na siebie uwagi, przywdziewał papkinowskie miny, chciał, by było o nim hałaśliwie. Wkrótce jednak odstąpił od uprawiania igraszek z otwartością, zrezygnował z bycia na celowniku. Gdy zorientował się, że prowokuje do kpin i mają go za durnia, za frajera, który tak zabawnie pieprzy o swoich niepowodzeniach, wycofał się z tandetnych wynurzeń, odłączył się od nurtu pokutników na zamówienie.

Od tej pory uwziął się, by nie lubić ostentacji. Zapragnął, by znano go z powściągliwości. Zanim więc wypowiedział jakieś namaszczone zdanie, toczył ze sobą walkę. Toczył walkę, by wszyscy mogli zaświadczyć, że ma ludzkie odruchy, że jest tarmoszony przez wątpliwości, by mówiono o wysiłku, z jakim chce zmienić się na plus. Przepoczwarzył się w ascetę, w surowego świętoszka, w potępiacza i przyganiacza wszystkim smolącym kotłom, wszystkim garnkom...O miłości nie ględził. Sądził, że nie nadaje się do snucia publicznych dywagacji. Raziło go figlarne myszkowanie po cudzych postępkach. Nie zapominał, że nadmiar owocuje przesytem. Ale tak czy siak, dla Martusi był hipokrytą, był pieczeniarzem, a jego walka, walką na gumowe noże. Był dla niej ćwikiem dostosowanym do epoki, wujem najnowszej generacji, bezczelnym i zachwyconym sobą mądralą, który nie wyobrażał sobie życia bez podkładania świń, kopania dołków, zawistnej walki o swoje na wierzchu, wujem pozującym na człowieka z metką od Armaniego.
Ostatnio zmieniony czw 01 sty, 1970 przez Owsianko, łącznie zmieniany 1 raz.
„Absurd: przekonanie sprzeczne z twoimi poglądami.”
A. Bierce