Święci w dwuszeregu [I]

 Moderator: Tomasz Kowalczyk

ODPOWIEDZ
Anonymous

Post autor: Anonymous »

2049

Odkąd połączono wszystkie państwa europejskie nikt nie pamięta już, czym jest wolność. Nikt – ani ja, ani miliardy innych istnień, co dzień baraszkujących w postaci drobinek piasku na tej pustyni. Owszem, wyzbyto się wszystkiego, co niosło za sobą niebezpieczeństwo, ale stało się tak jednak tylko w wąskich kręgach, zacieśniających się z dnia na dzień. Można rzec – wpadających w trybik, z którego nie ma wyjścia. Jak w mafii.
Klauzula Jednościowa wprowadzała szereg udogodnień. Za najważniejsze uważano te mające bliski związek z prawami człowieka, które – dla wygody – złączono w jedno: prawo bytu. Surowsze przepisy miały na celu złagodzenie międzyrasowych konfliktów. Religia pełniła już wyłącznie rólkę przeszkody dla buntowników, którym zostać było prościej niż wstąpić do Komitetu. A jego kwestii nie potrafię omówić w paru prostych słowach. Komitet od początku do końca był wyjątkiem, suchym lądem, oazą. Tym, czym święte miejsce dla śmiertelnie chorego – nadzieją. Nie bez powodu spece od wizerunku nakazali litery skrótu wypełniać kolorem zielonym.
Mówiąc krótko – świat się zmienił. To, do czego dążyliśmy i to, czego po prostu pragnęliśmy, zyskało miano codzienności. Chcieliśmy wolności, więc ją nam wręczono. Powiedziałbym – dostarczono pod same drzwi.
Miałem piętnaście lat, kiedy w mieście wybuchły bunty. Do dziś pamiętam, jak w pierwszą rocznicę wprowadzenia Klauzuli na ulice wyszli rozwścieczeni mieszkańcy. Większość z nich miało broń, musieli być zrozpaczeni. Dziś uczy się, że rozruchy stłumiono w sposób pokojowy, bezkrwawy, a prawda wyglądała zupełnie inaczej. Władze przez blisko siedem lat śledziły i skrupulatnie eliminowały szkodliwy element. Ale o tym nie mówiono, a data wybuchu buntu uchodzi za tą potwierdzającą szczerość rządu.
- Dziś usłyszałem – zaczynał przywódca, Rico Granti – że psioczyliśmy o prawdzie i dobroci, że namawialiśmy do życia w zgodzie, a dokonaliśmy czegoś odbiegającego od tych idei. Czy usłyszałem prawdę?... Nie! Bo nikt z nas, ani ja, ani mój zastępca, ani pozostali członkowie Komitetu Równowagi Jednościowej nie tolerują przemocy! Postąpiliśmy tak, jak należało, daliśmy przykład!
O jego przemówieniu media trąbiły na okrągło. I, co nie dziwne, znalazł dzięki temu spory poklask. W szkole wychwalano go pod niebiosa, urzędy licytowały się w przyznawaniu mu odznaczeń, aż wreszcie ktoś, jego prywatny kierowca, zdetonował ładunek w jego srebrnej limuzynie. Zginęła cała ekipa ochrony plus siedemnastu świadków. W tym mój wuj, który zawsze powtarzał, że w życiu mają znaczenie jedynie przejściowe wartości. W młodości – i tu cytował Hłaskę – bunt jest najwyższą wartością. Potem spotykamy kobietę, zakochujemy się, zakładamy rodzinę, płodzimy dzieci. A wtedy to rodzina powinna zajmować najwięcej miejsca w naszym sercu. Okres starczy bywa najgorszy, ponieważ jest czasem wiecznego rozłamu, tkwienia między młotem a kowadłem. Aż pewnego dnia otwieramy oczy i spostrzegamy przed sobą kogoś, kogo jak dotąd nie spotkaliśmy i gaśniemy wraz z uderzeniem zegara… to piękne słowa, lecz w naszej rzeczywistości nie mające siły przebicia. Po trzech latach dowiedziałem się, że mój tragicznie zmarły stryj działał w podziemnej organizacji „Noe” i korzystał z pseudonimu Yanaka. Zarząd Komitetu wezwał mnie wówczas listownie do stawienia się w ich siedzibie.
- Panie Marku – używanie imienia zamiast nazwiska miało nas zbliżyć – za chwilę chciałbym przekazać panu dokumenty, które mogą wywrzeć spory wpływ. Ostrzegam: niekoniecznie dobry… jakie były pańskie stosunki z wujem?
- Odpowiednie.
- Więc, proszę – otworzył teczkę i podał – stosowali wyłącznie papier. Wiedzieli, że dyskietki, płyty czy jakiekolwiek wersje elektroniczne moglibyśmy przechwycić i nie sprawiłoby nam to większego problemu.
Mariusz WINOGRODZKI, ps. YANAKA. Kawaler, lat w dniu przystąpienia: czterdzieści cztery, bezdzietny.
- Widzi pan, przyjmowali tylko takich bez rodziny – rozłożył ręce – mieli swoje zasady. I dobrze, szanuję takich ludzi.
- I dlatego każe ich zabijać?
- Bez przesady, przecież sam pan dobrze wie, że życie jest brutalne. Każdy broni swoich spraw i każdy ma własne reguły, proste. Oni mordują nas, my ich. I kółko się zamyk - zakręcił palcem – proszę czytać dalej.
Akcja „LATYNOS”, planowany termin: siedemnasty kwietnia dwa tysiące trzydzieści trzy. Cel: śmierć przywódcy Komitetu Równowagi Jednościowej – Rico Grantiego.
Od tamtej pory minęło trzynaście lat. Dorosłem, wstąpiłem do Komitetu i piąłem się po szczeblach kariery, nie zapominając oczywiście o manierach. Nigdy na przykład nie zachowywałem się jak lizus, choć mogłem przecież wziąć przykład z kumpli po fachu. Porządniejsi opluwali im plecy, ci jednak udawali, że nie ma to dla nich większego znaczenia.
Późno, stanowczo za późno zrozumiałem, że Komitet przybrał formę uzależnienia. Z tego uzależnienia miała mnie wyrwać pewna dziewczyna – Rita. Chyba pochodziła z dawnej Polski i była rdzenną mieszkanką, a imienia nie zawdzięczała zagranicznym fascynacjom rodziców, a czemuś, lub komuś, innemu. Podejrzewałem, że może to prawdziwe nie przypadło jej do gustu i uznała, że pora je zmienić.
Zauważyłem, że nazywali ją tak tylko znajomi, w tym słynny Al, a właściwie Konrad Straszewski, syn biznesmena i działacza Komitetowego. Poznaliśmy się przypadkiem, przynajmniej tak twierdziła Rita, na potańcówce w jej mieszkanku za miastem. Z wyglądu przypominał studencika cwaniaczka sponsorowanego przez starszych, w rzeczywistości jednak był kimś ciekawszym. Jako pierwszy wyciągnął dłoń, co uznałem za dobry znak, i jako pierwszy zaproponował coś mocniejszego.
- Wódka? – zapytał. – Wzmacniana, super gatunek – zrobił gest z palcami odciąganymi od ust, ten typowo włoski.
- Jasne – przytaknąłem, w końcu potrzebowałem czegoś silniejszego. – Skąd jesteś?
Odpowiadał na każde pytanie, nigdy się nie zawahał, więc albo mówił prawdę, albo był świetny we wciskaniu kłamstw. Ułuda – jak ją z ukraińskiego nazywał – stanowiła dla niego jedynie środek, dzięki któremu można prędko się dorobić.
- Ludzie potrzebują bzdur – tłumaczył – gdyby nie one, żylibyśmy w ciągłym strachu. Dzięki – odebrał trunki – nasze zdrowie!
Wypiliśmy.
- Bo pomyśl tylko: kto wyskoczyłby przed tłum, gdyby nie te całe obiecanki cacanki? Kto podniósłby rękę na większego, gdyby nie świadomość, że ma wsparcie? Tak to jest, przyjacielu.
Zdjął awiatorki.
- Mój ojciec zawsze powtarzał: albo dorobisz się przed trzydziestką, albo nigdy. A kiedy pytałem, jak mam to zrobić, poprawiał: Nie jak, ale dzięki czemu. No więc pytałem: Dzięki czemu? I wiesz, co odpowiadał?
- Nie – zaprzeczyłem ruchem głowy.
- Dzięki ułudzie – dopił alkohol – dzięki kłamstwie. No, może nie takiemu swoistemu bajdurzeniu, ale dzięki naciąganiu pewników. Taki przykład: mają wyprodukować sto par butów, goście są niezadowoleni, co robić? Powiedzieć, że wyprodukują tysiąc par butów, choć w rzeczywistości zrobią pięćdziesiąt i nikt nie dostrzeże różnicy. Na tym polega ułuda, przyjacielu.
Ułuda, pewniki, bogacze, milion przed trzydziestką… tego było za wiele, bym mógł dalej słuchać. Podziękowałem za interesującą rozmowę i odszukałem Ritę, żartowała akurat z przyjaciółkami w kącie przy oknie i popijała drinka. Na mój widok nieco się uspokoiła, podobnie jak przyjaciółki, które najwyraźniej nie zamierzały przeszkadzać.
- Poczujesz się lepiej – wręczyła mi swój kieliszek – spróbuj… no, śmiało.
Dziewczyny podniosły własne, poczułem się pewniej, nie byłem już osamotniony w tym swoim błądzeniu. I spróbowałem. Do dziś nie wiem, czym mnie uraczyła, pamiętam jednak wyraźnie, że jakiś czas później poprosiłem o lek na ból głowy. Podała mi jakąś niewinnie wyglądającą tabletkę, jak się później okazało – LSD. W międzyczasie zdążyłem zamienić jeszcze parę słów z koleżankami Rity i zacząć prawić jednej z nich komplementy, a następnie składać propozycje. Rita była niewzruszona. I nic w tym dziwnego, przecież wiedziała, co podała. A potem wysiadywałem już tylko w głębokim fotelu ze wzrokiem wbitym w zegar. Minuty dłużyły się niemiłosiernie, nie minęło ich dwadzieścia, jak zacząłem odnosić wrażenie, że coś przygniata mi pierś. Spuściłem wzrok, myślałem, że ktoś ze mnie żartuje, wyobraźcie więc sobie moje zdziwienie, gdy odkryłem, że w pokoju przebywam zupełnie sam. Wszędzie ciemno, nagle włączają się światła, zmieniają barwy, żarówki migocą jak w dyskotece, a serce bije jak szalone. Początkowo wydawały się te omamy całkiem przyjemne, po chwili jednak odskoczyłem gwałtownie, jakby czymś trafiony, i na moment zbudziłem się z łbem pod stolikiem. Odkryłem, że nikt nie zwrócić na mnie szczególnej uwagi. Pewnie większość tak ma – otrzeźwiałem – i sami niewiedzą, co robić.
Wparowałem do łazienki, głową rozbiłem lustro. Po paru sekundach przybiegła Rita, tym razem była sama. Podpierała mnie i coś wyjaśniała. Ledwie słyszałem własne słowa, wydawało mi się, że jest strasznie głośno.
- Chodźmy! – krzyczała. – Sprowadzę cię na dół!
Schodziliśmy co najwyżej dwie minuty, a powiedziałbym, że całą wieczność. Pod wieżowcem wsiedliśmy do celowo podstawionej limuzyny. Szofer od razu poznał, co się ze mną dzieje.
- To już drugi dzisiaj. Ale powiem ci, Rito, że i tak jest ich coraz mniej… Przyjaciel?
- Powiedzmy.
- Ale prawdziwy przyjaciel czy taki, no wiesz, do łóżka?
Zmierzyła go wzrokiem, lecz na jej twarzy dostrzegłem rozbawienie.
- Do kochania – odparła. – Dlaczego tak się nim interesujesz? Zazdrosny?
- Ano – uśmiechnął się – może i zazdrosny.
Odwiózł nas do jakiegoś starego domu na obrzeżach miasta, zbudowanego z czerwonej cegły. Obiecał, że przyjedzie za pięć godzin, w tym czasie mieliśmy doprowadzić mój organizm do porządku.
Jak się okazało – przyprowadziła mnie do swoich kuzynów. Starszy z nich, Wiktor, był jakąś szychą w lokalnym szpitalu, drugi dopiero kończył medycynę. Obaj wiązali z nią przyszłość, więc z pewnością byli fachowcami godnymi zaufania. I zdrowia. Z miejsca zaproponowali wino, jak nietrudno się domyślić, odmówiłem. Omal nie wymiotowałem, ruszając rękami, wzbraniając się od wypicia. Ostatecznie wychyliłem trzy kieliszki i dałem się przenieść do jadalni.
- Żeby nie wybrudził tapicerki – wyjaśnił Wiktor – Magda, przynieś coś zimnego.
Magda?... – pytałem w duchu. Do kogo mówi? Do Rity? Więc dlaczego Magda?
Tę Magdę wziąłem za wymysł, za kolejny omam. Rozłożyłem się na chłodnej posadzce i czekałem, aż wreszcie przywrócą mnie do normalności. Częściowo przywrócili. Szofer przyjechał na czas, czyli po tych obiecanych pięciu godzinach. Sam zająłem tylną kanapę w jego limuzynie i sam odnalazłem swój dom centrum. Pomimo tego, że znów byłem samodzielny, nie zauważyłem jednak, że wciąż u mojego boku idzie Rita. Zresztą, nie przyszłoby mi wtedy do głowy spytać o jej prawdziwe imię. Spostrzegłem ją dopiero w połowie drogi.
- Miałeś szczęście – mówiła – działa do dwunastu godzin.
- Więc dlaczego mi to podałaś?
- Dla zabawy – otworzyła torebkę – Wiktor na wszelki wypadek dał mi odtrutkę. Mów, gdybyś się gorzej poczuł.
A ja zaczynałem czuć się lepiej niż kiedykolwiek. Wydawało mi się, że trawnik zmienia kolory, a klosze latarni – kształty. Było cudownie, chciałem, by halucynacje trwały możliwie najdłużej.
Wyzdrowiałem nad ranem. Powoli podniosłem powieki, wydawały się wyjątkowo ciężkie, i ujrzałem stojącą przy oknie, ze złożonymi rękoma, Ritę. Nie zwracała na mnie uwagi, sądziła, że śpię.
- Odpocznij – powiedziałem – zasłużyłaś na odpoczynek.
- Zasłużyłam na to, co przeżyłeś – odwróciła się. – Przepraszam, że nic nie powiedziałam.
- A tam – machnąłem ręką – ogólnie nie było złe.
Roześmialiśmy się w jednej chwili. Zaczęła do mnie powoli podchodzić, rodziła się ciekawa atmosfera. I byłoby cudnie, gdyby nie te jej wyrzuty.
- Przepraszam – uklęknęła przy sofie – jakbym wiedziała…
- Daj spokój, nie opuściłaś mnie, zostałaś. Sporo ze mną przeszłaś tej nocy… cholera, nie myślałem, że to powiem.
Wróciła do stolika, na którym spoczywała torebka. Wyjęła z niej foliowy woreczek.
- Pozbędę się tego gówna… potrzebujesz odtrutki?
Ostatnio zmieniony czw 01 sty, 1970 przez Anonymous, łącznie zmieniany 1 raz.
Awatar użytkownika
Monika_S
Posty: 1422
Rejestracja: wt 12 sty, 2010
Lokalizacja: Radom/Warszawa
Kontakt:

Post autor: Monika_S »

[quote=""mstronicki""]Późno, stanowczo za późno zrozumiałem, że Komitet przybrał formę uzależnienia.[/quote]

Wystarczyłoby samo "stanowczo za późno" lub dodanie jeszcze słowa "niestety". Zastosowane przez Ciebie powtórzenie nie jest potrzebne i nie brzmi za dobrze.

[quote=""mstronicki""]Późno, stanowczo za późno zrozumiałem, że Komitet przybrał formę uzależnienia. Z tego uzależnienia miała mnie wyrwać pewna dziewczyna – Rita.[/quote]

Niepotrzebnie powtarzasz uzależnienie. Zdecydowanie lepiej czytałoby się "miała mnie z niego wyrwać". Zauważyłam, że dość często powtarzasz w kolejnym zdaniu słowa, którego użyłeś już w poprzednim. W niektórych sytuacjach ma to swoje uzasadnienie i dobrze komponuje się z tekstem, ale nie zawsze.

[quote=""mstronicki""]Podejrzewałem, że może to prawdziwe nie przypadło jej do gustu i uznała, że pora je zmienić. [/quote]

Wydaje mi się, że niepotrzebnie dodałeś to zdanie. Według mnie jest zbędne, nie wnosi nic nowego. Myślę, że kolejne zdanie o tym, że dziewczynę nazywają w ten sposób tylko znajomi jest lepszą kontynuacją.

[quote=""mstronicki""]Pewnie większość tak ma – otrzeźwiałem – i sami niewiedzą, co robić. [/quote]

Nie wiedzą. Jakoś wcześniej nie rzuciło mi się to w oczy ;)

[quote=""mstronicki""]To już drugi dzisiaj. Ale powiem ci, Rito, że i tak jest ich coraz mniej… Przyjaciel?[/quote]

Myślę, że ten wielokropek nie jest potrzebny.

[quote=""mstronicki""]Tę Magdę wziąłem za wymysł, za kolejny omam.[/quote]

Drugie "za" nie jest konieczne.

[quote=""mstronicki""]- Pozbędę się tego gówna… potrzebujesz odtrutki?[/quote]

Rita wydaje się być zdecydowana w swoim postanowieniu, więc wielokropek nie jest potrzebny.

Druga wersja jest już trochę lepsza niż pierwsza, szczególnie jeśli chodzi o fragmenty opisowe, które stały się bardziej przejrzyste.
Jeszcze tylko jedna uwaga - zdecyduj się na jeden tytuł lub jeśli go zmieniasz i zamieszczasz nową wersję w osobnym temacie, to w podpisie pod tytułem powiadom czytelnika o tym, że jest to poprawiona wersja, ponieważ wchodząc w ten tekst spodziewałam się zapoznać z jakimś innym Twoim opowiadaniem i do momentu przeczytania pierwszego zdania trochę się nawet zdziwiłam, że akcja toczy się także w 2049 roku <img>

Pozdrawiam <img>
Ostatnio zmieniony czw 01 sty, 1970 przez Monika_S, łącznie zmieniany 1 raz.
"Nie komentujesz wierszy innym - nie dziw się, że inni nie komentują Twoich"