Ludzie znikąd

 Moderator: Tomasz Kowalczyk

ODPOWIEDZ
Anonymous

Post autor: Anonymous »

W warsztacie było zupełnie ciemno, a w powietrzu wyczuwało się okropny zapach stęchlizny.
Każdy krok wiązał się z ryzykiem i stanowił coś w rodzaju pojedynczego nacięcia gałęzi, na której siedziałem.
Wilgoć dostawała się wszędzie, wpadała do nosa, ust, osiadała na piekącym ciele. Nie dało się jej pozbyć, była naturalnym mieszkańcem tego zawszonego przybytku.
Przymknąłem oczy, postanowiłem, jak mawiają, pójść na żywioł. Drogę pamiętałem bardzo dobrze, za młodu korzystałem z niej jako ze skrótu, lecz wtedy była przecież jedynie porzuconym przesmykiem.
Ściany wydawały się płakać. Dotykając ich, czuło się ściekające po palcach krople.
Wymacałem te dwie wystające cegły, o których wspomniał stryj. Przypomniałem sobie jego słowa i co do joty zrobiłem to, co polecił.
Zaskoczę was, może i niezbyt miło, ale dzięki temu nadam swojej opowieści oryginalny charakter – magia dla nas nie istniała. Ściana nie rozsunęła się, wydawszy chłodne zionięcie. Każdą cegłę zmuszony byłem wypychać własnoręcznie, licząc na to, że nikt nie odważył się mnie śledzić i że nikt nie stoi za moimi plecami. Niekiedy żyjący gdzieś w głębi strach przemawiał i odnosiłem wrażenie ciepłego dotyku na ramieniu. Wtedy przysuwałem się bliżej ściany i czekałem na nieoczekiwane tąpnięcie, które jednak nigdy nie nastąpiło.
Po wysunięciu ostatniej cegły, przeczołgałem się przez otwór. Wówczas moim oczom ukazał się widok zupełnie inny od tych, którymi uraczano mnie w dzieciństwie. Widok świata identycznego jak ten, z którego przybyłem, lecz jakby zatrzymanego w czasie.
W pokoiku unosiła się pyszna woń pieczonej kaczki, a na stole płonęła świeczka, wokół której rozrzucone były podniszczone zżółkłe karty. W kominku wciąż się paliło, podszedłem więc do niego i uklęknąłem, by się ogrzać. Choć na zewnątrz było lato, staroświecki termometr na ścianie wskazywał osiemnaście stopni.
Coś się za mną poruszyło. Tym razem byłem pewien, że słuch mnie nie myli. Odwróciłem się i ujrzałem dziadka. Stał, wyprostowany, z dbale ułożonymi siwymi włosami. Wyglądał odmiennie, taki nie dałby się zapamiętać. I tu znów was zaskoczę – nadal żył, nie spostrzegłem jego duszy. Przynajmniej nie w najczystszej formie. Przykrywało ją wysportowane ciało.
Uśmiechnął się szczerze i wskazał krzesło, które, najwyraźniej na jego myślowe polecenie, odsunęło się od stołu. Zająłem je bez wahania.
Dziadek usiadł obok, ciągle uśmiechnięty. W dłoni ściskał pożółkły świstek, który po chwili mi podał.
- Notatka ostatniego właściciela – wyjaśnił. – Znalazłem ją właśnie tutaj, w tym saloniku. Leżała pod dywanem, chyba celowo ją tam ukrył. Przeczytaj.
Na zawsze tu pozostaniemy – ludzie znikąd.
- Ostatniego właściciela? – próbowałem się upewnić, lecz dziadek był już zajęty czymś innym. Majstrował coś przy termometrze, który, nawet nie zauważyłem kiedy, przedostał się w jego ręce. – Coś nie tak?
Zaprzeczył głową, lecz wciąż z wielką uwagą przyglądał się przedmiotowi. W jego oczach dostrzegłem nutkę zainteresowania.
Coś zapukało w drzwi. Dziadek podniósł wzrok, patrzył teraz na mnie z malującą się na twarzy radością. Drzwi się otworzyły, a w progu stanął stryj.
No właśnie, drzwi – pomyślałem. Dlaczego wysłali mnie dłuższą, bądź co bądź uciążliwą drogą. Dziadek uprzedził pytanie:
- Każdy choć raz w życiu musi dostać się dokądś tą trudniejszą, w innym przypadku nigdy nie zrozumie powagi miejsca.
Stryj kiwnął głową z uznaniem i się do nas przyłączył. Gdy opuściłem głowę, by przyjrzeć się bliżej odłożonemu przez dziadka termometrowi, zobaczyłem jedynie rozrzuconą talię kart.
- Królewska gra – coś się we mnie odezwało – choć pamiętaj, że to, co królewskie, nie uczyni z ciebie szlachcica.
W czasie gry nie koncentrowałem się na niej zbytnio. Byłem przejęty ostatnimi wydarzeniami i tym, co na pierwszy rzut oka nazwałbym magią. Dziadek „to coś” nazywał klimatem.
- Widzisz – urwał, by przemyśleć kolejne posunięcie, z własnej talii wyciągnął króla i rzucił niedbale na stos pośrodku – nikt nie wierzy w magię, choć przecież lubimy wierzyć w to, co wydaje się przyjemne. Więc pytanie: dlaczego? Dlaczego usuwamy magię z naszego życia?
Wzruszyłem ramionami.
- Trudne pytanie – tylko na te dwa słowa było mnie stać.
- Bo magia wiąże się z odpowiedzialnością, a magia to nic innego jak sztuka rodząca się w głowie każdego z nas – przystawił palec do skroni. – Taki artyzm podświadomości.
Mądre słowa, rzekłem w duchu i przegrałem rozgrywkę.
W kominku buchnął ogień, stryj dorzucił drwa.
Kiedy podniosłem głowę by z dumę krzyknąć „Wygrałem”, salonik był pusty. O niedawnej obecności krewnych świadczył jedynie tonący w wosku knot i dogasający w kominku, rozżarzony węgiel.
Mogliśmy wrócić razem – westchnąłem z wyrzutem – niepotrzebnie mnie zostawili.
Oni w tym czasie byli już w połowie drogi, a kiedy stryj zapytał dziadka, dlaczego chwilowo mnie porzucili, usłyszał:
- Nie wystarczy dojść jak najtrudniejszą i najdłuższą drogą, by pojąć. Należy jeszcze wrócić z poznanego miejsca w samotności.
Zgodzili się jednogłośnie, zniknęli. To samo pozostawili mi.
Ostatnio zmieniony czw 01 sty, 1970 przez Anonymous, łącznie zmieniany 1 raz.