13. Ten biały korytarz jest autobusem na Antarktydę

 Moderator: Tomasz Kowalczyk

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Korien
Posty: 431
Rejestracja: śr 28 paź, 2009

Post autor: Korien »

[size=99px]Trzynaście tekstów z okresu kwiecień - lipiec.
[/size]

[size=99px]13. Ten biały korytarz jest autobusem na Antarktydę [/size]





[size=99px]Robert [/size]

Robert od trzech miesięcy nie istnieje. Nasz kontakt ogranicza się więc do deszczowych przedpołudni, które spędzam na przystankach w drodze do pracy.
- Patrz – prostuje żółte palce, wskazując leżącą na jezdni kobietę. – Babę zwiało z parasolem.

To prawda. Straszny dzisiaj wiatr. Straszny i mocno wieje. Kobieta zdążyła wstać, a teraz otrzepuje łydki z błotnej zawiesiny, rozglądając się na boki - czy jej nikt ukradkiem nie obśmiewa. Parasol tymczasem zwąchał być może jedyną na przestrzeni wielu lat możliwość ucieczki z cichej i mrocznej otchłani szafy, gdzie spędzał do tego momentu większość swojego parasolowego żywota. Zaczyna toczyć się po jezdni, nabierając szybkości, a spod tafli materiału dostrzec można metalowe uda tancerki.

- Patrz – moje blade i zgrabne palce wskazują Robertowi martwego gołębia. – Ktoś rozjechał gołębia.
- Gówno prawda – mówi Robert. – To śmieć jakiś. Śmieć? Wstaję z przystanku i wychodzę na jezdnię. Tak, Robert znowu ma rację - to siatka przyklejona do asfaltu. Znowu przechytrzył mnie nachalny, smutny pryzmat życia.

Mimo - lub może właśnie dlatego - że Robert nie istnieje, jego żółte palce wydają się dłuższe z każdym minionym przedpołudniem.




[size=99px]
Call Girl
[/size]
Hiszpańska Call Girl siada zazwyczaj w ostatnim rzędzie, w pierwszym odruchu obserwuje zaparowaną szybę, styka się z nią czołem, a kiedy kierowca rusza i szyba oddaje czołu energię, jej głowa odskakuje. Hiszpańska Call Girl nigdy nie ma guzów, twierdzi natomiast, że odczuwa niekiedy chłód szkła pokrytego od zewnątrz wysypką kropel. Call Girl siada w ostatnim rzędzie – tam, gdzie jest najbrudniej, najbardziej śmierdzi i najmocniej trzęsie. Jej skóra nie zbladła przez wspólnie spędzone lata, a w chłodne i ciemne dni – jak ten dzisiejszy - łudząco przypomina obicie skórzanych mebli. Wystarczy przytknąć nos do wierzchołków ramion, wsunąć go w kosmyki włosów, by po chwili odetchnąć wonią świeżo zerwanej kiści pomarańczy. Ojciec: sadownik. Matka: sprzedawczyni. Znaki szczególne: przyzwyczajona do krzyku, wścibska, jej dłoniom nieustannie towarzyszy paczka hiszpańskich fajek i puszka piwa. Niestety, nie jestem w stanie odczytać choćby litery z puszkowego piwa czy paczki papierosów, co – jak mi się wydaje – jest spowodowane jej senną naturą; bez przerwy się rozmywa, ciało paruje nagle, by po paru sekundach znów się uformować. Oczywiście nigdy tego nie widzę, a po prostu czuję. Hobby: spacerowanie ulicami Gdańska niczym śnięta ryba. Jest bardzo powolna, lubi ściskać się ze śmietnikami i wkładać ludziom końcówkę swojego różowiutkiego języka w spiralę uszu.
- Co tam jest napisane? – przykłada dłonie do moich policzków; na przedniej szybie wisi nabrzmiałe atramentową czernią oświadczenie, którego w pierwszym momencie – z powodu dużej wady wzroku – nie mogę odczytać. ,,Pozostaw po sobie porządek”. I smutno nam się robi, jak dwóm postaciom z bajki, którym ilustrator pozamieniał kapelusze.
Ludzie wstają, siadają, kichają i kaszlą. Jest ich mniej, a zaraz znowu więcej. Ich krótkie i bolesne istnienie odciska się spoconym śladem na czerwonych siedzeniach.

- A co myślisz o tym? Facet pracujący samotnie w stacji badawczej na Antarktydzie znajduje podczas jednej z wypraw książkę. Zwykłą książkę, nie żadną a’la Jumanji czy Kraina Chichów.
- No i?
- No zabiera ją…i czyta, i sam już nie wiem.
- Trudno – rozczarowana, przykleja czoło do szyby. Od kilku tygodni próbuję znaleźć odpowiedni pomysł na scenariusz, a Call Girl jest tych pomysłów skrzętnym cenzorem, a raczej cichym zabójcą. Nigdy nie mówi mi, że któryś jest zły, najczęściej nic nie mówi, dając mi do zrozumienia, że jest więcej niż zły.
- Kiedy zabijał więźniów, ona płakała ich krwią. Tak mówią. A w jej miednicy leżały wszystkie miasta przez niego podbite – szepcze rozmarzona Call Girl, która – tak jak i ja – długie godziny przesiedziane w autobusie spędza na rozmyślaniu o Malinche, o Inkach, o zatrutych roślinach Ameryki Południowej. Autobus tymczasem dojeżdża do centrum , więc zabieram ze sobą cały nieporządek – jak nakazuje tablica. Zarówno nasze policzki, jak i dłonie, powoli zaczną teraz topnieć.





[size=99px]Matka K.[/size]

I po raz kolejny to obmierzłe cielsko! Doprawdy, smród wyziewający z fałdów jej spódnicy tworzy szeroki korytarz, który niczym druciana kolczatka gorliwych zakonników – widać to po grymasach – wpina się w ciała przechodniów. Moje pierwsze kroki poza autobusem zlewają się z obrotami koła małego i starego roweru. Dryń, dryń!
- Czy pójdziemy dziś? – jęczy, puszczając kierownicę.
- Nie, nie idziemy - w tym momencie wstrzymuję oddech, bo przede mną pomarańczowi ludzie, rozdający nachalnie ulotki i spryskujący próbkami moje wrażliwe nadgarstki. Z pewnością ma pan kobietę, którą chciałby pan obdarować fioleczką perfum. Facet w pomarańczowej bluzce nie zdaje sobie sprawy, że tym jednym stwierdzeniem znalazł się tak blisko śmierci drugiego człowieka, jak nigdy przedtem. Przechodzę na drugą stronę ulicy, by ominąć przysadziste cyganki, które za złotówkę wywróżyłyby mi wiele, a za dziesięć złotych odbiegłyby, nie wróżąc z chciwości niczego.
- Nie, nie idziemy – coś we mnie zaczęło błagać, więc powtarzam. Tego obawiam się najmocniej – że przestanę odróżniać smugi wewnętrzne od tych ukształtowanych, wydartych już daleko poza ramy ciała. Nocą coraz częściej tracę orientację - zniknął mój czajnik, a w kącie pająk oplata pokrowiec gitary, ale boję się, że któregoś wieczora czajnik znowu będzie na swoim miejscu, a ja, leżąc w łóżku i głaszcząc brudny dywan, natknę się na plik świeżo wymienionych strun. Ktoś znowu zagra stary hit o wakacyjnej miłości, głaszcząc czyjeś chude kolana i pachnący brzoskwinią podbródek.

- Czy kupisz dziś kwiaty? Zobacz! Piękne tulipany. Moja córka tak kochała tulipany – krzyczy z przejęciem Matka K..

Myślę: zabić kurwę. I między palcami grzęzną płatki tulipanów. Do cmentarza kilka kroków. Smród jej matki podcina mi kolana. Antarktydo.




[size=99px]Maj, 2010[/size]
Ostatnio zmieniony czw 01 sty, 1970 przez Korien, łącznie zmieniany 1 raz.