Rozpięcia i rozpiętości: Witold Gombrowicz

 Moderator: Tomasz Kowalczyk

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Korien
Posty: 431
Rejestracja: śr 28 paź, 2009

Post autor: Korien »

[size=99px]Rozpięcia i rozpiętości: Witold Gombrowicz[/size]

[size=99px],,Te zatem są zasadnicze, kapitalne i filozoficzne racje, które mnie skłoniły do budowania dzieła na fundamencie poszczególnych części – ujmując dzieło jako cząstkę dzieła – i traktując człowieka jako związek części, podczas gdy całą ludzkość ujmuję jako mieszaninę części i kawałków. Ale gdyby ktoś zrobił mi taki zarzut: że ta cząstkowa koncepcja nie stanowi, Bogiem a prawdą, żadnej koncepcji, a tylko bzdurę, kpinę, nabieranie gości, i że ja, zamiast poddawać się surowym prawidłom i kanonom sztuki, próbuję wykpić im się ową kpiną – odpowiedziałbym, że tak, że właśnie, że takie, a nie inne, są moje zamiary. I – na Boga – nie waham się przyznać – ja pragnę uchylić tyleż waszej sztuce, panowie, której nie mogę znieść, ile wam samym…ponieważ i was nie mogę znieść z waszymi koncepcjami, z waszą artystyczną postawą i całym waszym światkiem artystycznym.” [/size]
[size=99px]Witold Gombrowicz[/size]





[size=99px]Część pierwsza[/size]

-Ach, cóż to! Jesteś zazdrosna? To kwestia postawy przecież, jej – chociażby – spoglądanie – przedkłada wszelki ciężar doświadczeń ponad chwilę.
- Myślę, że to kwestia barw raczej – szepcze do ucha, wędrując zaostrzonym paznokciem po węzłach gardła. – Jej piersi to burza, pochmurny i tryskający lament, słyszysz? Pyta, zaciekle błądzi białym kamykiem po rzece kręgosłupa, jak gdybyśmy sami byli tym dźwiękiem, tym uchem, palcem wynoszącym gesty, językiem te gesty podkreślającym. Jej sutki ronią kolejne krople, jest może dziewiąta rano, a jej miłość stała się skrawkiem ręcznika. Przesuwa się ciężkimi pośladkami po froterowej tafli. Miłość (po raz drugi to słowo, owszem, blisko siebie, nie będę sobie tego zarzucał, lecz wam mogę wybaczyć zużycie (wybaczam wam, idźmy dalej, to dialog wciąż, przypominam, nie żadna prywatna nostalgia, lecz nikła, dodatkowo wycyzelowana sprośność duszy, chęć przenikania moich myśli do rzeczy z założenia zmiennych)) stała się więc splotem niewygody, z którego, do końca trwania wszystkich mniej i bardziej oczywistych kosmiczności, będzie wyciągała przydługie niteczki (i tu! I tu wystaje!).
- Tak myślisz? – przyjrzał się na tę jedną sekundę rozgryzającym delikatnie pustkę po ostatnim słowie wargom. By ponownie wrócić do…

Prawdę mówiąc, od lat nie potrafili skupić całej swej uwagi na jakimkolwiek płótnie. Nie mieli do zastałej pory dość w sobie zadowolenia, by oddawać smugom i przeróżnym kaskadom kolorów należne im tryby. Raczej ku grozie, kurwa!, pleśń i siniaki.

On myśli: Jak dwa łańcuchy doniczkowych łożysk. Dwa skrzące się na wietrze sznury ogniw o różnych kształtach. Stąpamy po brukowej kostce, upojeni winem, chociaż ja raczej mniej winem, a więcej istnieniem - nie uderzeniem buta, a stopą rozpychającą ścianki skóry.
Upojeni, stąpamy, noc przydziela nam kolejne imiona.

Teraz, w końcu, nareszcie potrafili…


- A gdyby tak odrobinę głośniej, co? – mruknęła odchodząc, napinając łydki, wymachując czarną torebką, falując cieleśnie w czerwonej sukience. Tak, warto zapamiętać, wtedy właśnie burknęła czule, że nie słyszy za wiele. Czy już wtedy zaczęliśmy odbywać praktykę wszystkich rozbrzmień i przesłyszeń, jakie miały nas czekać? Co pan na to?
- Co?
- Kiedy do mnie dzwonisz – zapowietrzyła się ze wściekłości – to wyjdź do jakiejś łazienki albo coś!
- Co?
- U ciebie wszystko dobrze? Jak podróż? Całą noc telepię się jak szalona między ekspresem do kawy, oknem i łazienką. Nigdy więcej, słyszysz? Przysięgam.
- Co?
- Nigdy więcej, bo stracę rozum.
- Ehe.

Przysunęła w tym momencie ucho jeszcze bliżej słuchawki. Cisza wzdęła się niczym brzuch martwej ryby, a powietrze zrobiło się mechaniczne, stalowe. Wysunęła język, zwilżyła wargi. Słyszy bez przerwy jego płytki oddech, chyba płakał. Do dzisiejszego dnia pamięta, jak w wieku pięciu, sześciu lat w jego lewe ramię wbił się pręt budowlany (5mm ocynk). Wstydził się płakać przy niej, a oddychał w taki sam sposób. Usta miał suche, źrenice iskrzyły się pod zmrużoną powieką, ręce zaciskał na kolanach – lewą słabiej. Z lewej krew spływała dziesiątkami ciemnych strumyków. Czy mogłabym zwilżyć twoje wargi? Jestem przecież twoja, nierodzinna, starsza o tyle, że płaczę bez wstydu, dojrzalsza o tyle, że wszystko potrafię wytłumaczyć, nawet gdy rozchodzę się, rozpływam z bólu i udręczenia. Będę czekać. Więc?

- Co?







[size=99px]Część druga[/size]



- Zapomnij już o tej kobiecie. Te cienie na wodzie nic nie znaczą. Jej czarna pierś wcale nie jest wypięta, wcale nie walczy o spełnienie.
- Dobrze – podaje rękę, łapie jej paluszki i zmierza wzrokiem ku kolejnemu zacisznemu wgłębieniu, gdzie zacni koneserzy czyszczą okulary, zakładają okulary, niektórzy śmielej: charczą z podziwem, masturbują się w ukryciu, pocierają swoje nadgarstki. Tak, tam właśnie zaciąga ciało osadzone na końcach jej kruchych palców. Czy obraz otworzy ich na jeszcze śmielsze wyznania? Czy płótno będzie jadalnianym stołem, pośredniczącym w ugodzie i odkrywaniu pragnień?
- Niewiarygodnie spięte – patrzy na płótno i kręci głową. Rzeczywiście, zostali teraz rzuceni na głęboką wodę. Dotąd mieli przed sobą uładzone sprawy, które mogli rozgrzebywać w podniecie i wiecznym zarzucaniu wszystkiego. W tym momencie stanęli przed abstrakcją. Przed układem niepodważalnie zmierzającym do zadawania drogi i nieszczęścia.
- Co ona robi przy tym biurku? – a jej pytanie ocieka niewinnością, jak gdyby spoglądała z ciekawością na mordercę, którego zbrodnia nie została jeszcze zdefiniowana przez prawo czy moralność. Do pewnego momentu jest twórcą piękna, a w świetle jego skalpela można dostrzec wszystkie barwy nadchodzącego prawa. Jest więc groza, lecz wszystko, póki co, unosi się w sferach dostępności. Jej pytanie brzmi niewinnie, ponieważ sama pozostaje częścią niewyjaśnionej jeszcze zbrodni.
- Wydaje mi się, że analizuje wieczność. Nawleka kolory na najdrobniejszy organizm w nadziei, że ujrzy może skrawek różowej błonki kosmosu.

Żywo pamiętała wieczór, kiedy jej ciało legło odbezpieczone, a on, poruszając się niepewnie, w rytm wstydu i głupich założeń, zbierał krew w jednym miejscu. ,,Ktoś napoczyna moje ciało”, krztusiła się jednostajnie, do środka, napinając mięśnie. Stopami zapierała się o podłogę, myślami - o kruchą pustkę nazywaną oczekiwaniem.



Przypis:

Bardzo możliwe, że siedzą teraz wtuleni w siebie ostrożnie, by się wzajemnie nie naruszyć; najpewniej ich chude i pomarszczone pupy posłużą już niedługo mrocznym kwestiom ostatecznej grawitacji. Czy ona niesie jemu herbatę? Nie mogę zaprzeczyć. Być może właśnie na tym jej teraz najmocniej zależy – donieść do rąk pana Krugera kawałek ciepła.

- Emmo, nasze dzieci. Nasze dzieci są w domu? Położyłaś je do snu?
- Nasze dzieci nie żyją, kochany.
- Ach, a miałem cichą nadzieję, że może choć część rzeczywistości okaże się snem. Wiele by to ułatwiło.
- Wiele?
- No, może trochę mniej niż wiele.
- Tak, właśnie tak.

Ona myśli: Niczym dwa obumierające pnącza – poniżej jego suchych kolan wybijają ostatnie brązowe plamy. Nie tańczymy na grubym dywanie, z moich ramion nie zsuwa się żaden szlafrok, a kot wystający zza żółtej szyby wydaje się być jedynym imieniem, jakie noc przynosi nam na pożegnanie. Dwa stare pierniki. Na stoliku szklanka stęchłego mleka. Śmierć jeszcze nigdy nie wydawała się łagodniejsza.


- Zobacz powyżej – nie może się powstrzymać, wstrzymuje oddech i wskazuje palcem fragment sekwencji. Jednak ona usilnie prze ku następnej ramie. Spogląda na niego rozbawiona, zaprasza gestem. On wpatruje się w głąb korytarza. Czerwony dywan miesza mu się w oczach z czernią ścian. Rzędy obrazów usiłują rozciągać się w przyjazną nieskończoność. Powraca wzrokiem do płótna, na którym łaskawa Remedios wypuszcza spod pędzla swojej duszy kolejną parę skrzydeł i tubkę ptasiego tułowia, w którym ciasno osadzone serce szaleńczo tłoczy świeżą woń życia, a wątroba coraz mocniej naciska na cienką membranę brzucha.
- Mamy mnóstwo czasu – uśmiecha się, zaciskając dłoń na jej chudych palcach.






Paul Gauguin, ,,Cóż to! Jesteś zazdrosna?", 1892 r.
Remedios Varo, ,,Tworzenie ptaków", 1957 r.
Ostatnio zmieniony czw 01 sty, 1970 przez Korien, łącznie zmieniany 1 raz.