Wtórując Kassowi (i dodając to i owo)

 Moderator: Tomasz Kowalczyk

ODPOWIEDZ
Anonymous

Post autor: Anonymous »

[img]http://acidcow.com/pics/20100329/young_lady_gaga_43.jpg[/img]

Powiedzcie, ale tak szczerze, zgodzicie się ze stwierdzeniem, że szerzy się u nas (wersja patrioty: u nas, w kraju; wersja kosmopolity: u nas, w całym świecie...) hipokryzja? I to już od najniższych, zresztą chyba najbliższych szczebli?

Miałem kiedyś okazję znaleźć się w gronie twórców poprzedniej gwardii. Ale znalazło się wśród nich parę świeższych głów, które – dokładnie w jakim celu, nie wiem – poprosiły mnie o napisanie artykułu na temat którejś z obecnych gwiazd popkultury.

- Takiej naprawdę znanej – usłyszałem. No cóż, samego Lucky Luciano swego czasu uważało się za osobistość przewodzącą niektórych kręgom, więc uwaga jak najbardziej na miejscu.

Mogłem zapytać: „Kogo proponujesz?", lecz naszła mnie pewna myśl, a mianowicie – dlaczego zagłębiać się dalej? Czy w ogóle warto? Bądź co bądź stara gwardia rozrywa za byle przewinienia, a co dopiero... no właśnie, co dopiero za wykroczenie poza p o p r a w n y, w y ż s z y program. Z tym, że trybik mass mediów można przecież podejść zupełnie inaczej, ciekawiej, przyjrzeć mu się ze wszystkich możliwych stron.

W ten prosty sposób napisałem swój pierwszy nie szkolny esej. Nie szkolny oznacza, nie będący pod wpływem niczyich wymagań. Choć to nie do końca prawda. Jak wspomniałem, ktoś o jego napisanie poprosił, a presja otoczenia również zrobiła swoje. I spod pióra, a właściwie klawiatury, wyszedł dwustronicowy tekścik o biznesie Lady GaGi. Gdyby był przedstawicielem beletrystyki, nazwano by go „fan fiction", bowiem przy jego tworzeniu wzorowałem się na pozycjach typowo branżowych.

Wielu miało rację, artykuł przyciągnął „nastki" (zauważyliście, że bez cudzysłowu kojarzy się inaczej?... ale tylko momentami). Cholera, aż trudno uwierzyć, zadziałał na nie jak magnez. Z miejsca te bystre dziewczyny, przyszłe artystki bądź też nie, porzuciły wysoki styl na rzecz mojego czystego spojrzenia na Stephani Germanottę (rzekomo pierwszą płytę wydała pod prawdziwym nazwiskiem). Byłem mocno zaskoczony, ich – niestety, muszę przyznać, ograniczony – świat „iż", „jakoby", „niczym" dokądś uleciał i całą swoją uwagę skierowały w stronę moją, a właściwie – piosenkarki ze zdjęcia. Zabawne, ale życiowe. A skoro życiowe, to prawdziwe.

Nie lubię się tłumaczyć, ale przyszedł moment, kiedy mnie do tego zmuszono. Wyjaśniałem, że „art" jest gruntownym przejrzeniem jej sztuki i życia, sukcesu, dzięki któremu znalazła się na wysokim, bodajże siódmym miejscu najbardziej wpływowych kobiet świata (przypomnę, że pierwsze zajęła Michelle Obama, a za parę lat, drugie i trzecie jej córki...)

Znaleźli się także rewolucjoniści – temat skasować, bo zaniża poziom! – Zaniża? – zapytałem. – W którym miejscu? Czy rozkład GaGi na czynniki pierwsze jest aż tak bulwersujący?

Skończyło się po paru dniach. Na tym, że artykuł przeskoczyły inne teksty, wcześniejsze, jak dotąd zapomniane. Mógłbym więc skwitować angielskim „I'm Winner", ale po co? Jakoś wyparowała ze mnie chęć ciągnięcia pokoleniowego konfliktu. Swoją drogą ciekawe, czy na tekst o Madonnie, kobiecie, można rzec, ich epoki (już po pięćdziesiątce) zareagowaliby równie „krzyżowo"?

Zmierzam do jednego, do hipokryzji. Jednak aby ta historia stała się przykładem, muszą ją dokończyć. Otóż nie minęły trzy-cztery dni, kiedy na czacie rozkwitła rozmowa o Kylie Minoque. A skoro Kylie, to i Madonna. A skoro Madonna, rozumiecie, Lady. Przysłuchiwałem się tej rozmowie aż do końca, który, jak się zapewne domyślacie, przypominała bardziej słowną orgię niż inteligentną dyskusję. Kolejny dowód na to, że porzuca się choćby i najświętsze przekonania. Wszyscy wchodzili sobie w zdanie, każdy miał do powiedzenia coś, jego zdaniem, ważnego. I tak, mimo, że mój artykuł nie wypłynął jak ropa w zatoce meksykańskiej, zasypywano się wzajemnie linkami do przeróżnych stron fanklubów. Doszło nawet do otwartej sprzeczki między założycielami: przed kim przyszłość – Madonną, Ke$hą czy Lady G.?

To zabawne, ale zarazem smutne. Masowy atak na mnie po części stał się przyczynkiem zakrojonej na szeroką skalę kłótni. Ale nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że raz po razie zaczęły napływać ciepłe słowa pod kierunkiem wymienionych pań. Głównie tej ostatniej. A chwalili – mało tego, wielbili! – ci, którzy przed paroma dniami dobierali się do autora bezstronnego eseju, do jednego z zarejestrowanych użytkowników forum, do kumpla, żeby nie rzec, po fachu. Chwilami żałuję, że się nie odezwałem, a nuż by mnie zrehabilitowano? Chociaż czy warto?

Fotografia pochodzi z:

http://www.acidcow.com
Ostatnio zmieniony czw 01 sty, 1970 przez Anonymous, łącznie zmieniany 1 raz.