Wyniki X OKP im. Michała Witolda Gajdy

 Moderator: Tomasz Kowalczyk

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Tomasz Kowalczyk
Administrator
Posty: 4444
Rejestracja: wt 10 cze, 2014

Post autor: Tomasz Kowalczyk »

Protokół
z obrad Jury X OGÓLNOPOLSKIEGO KONKURSU POETYCKIEGO
IM. MICHAŁA WITOLDA GAJDY


Jury w składzie

Anna Luberda-Kowal – przewodnicząca
oraz Paweł Biliński i Adam Marek

postanowiło przyznać:

I miejsce (600 zł.) za zestaw nr 2 – Annie Dwojnych
II miejsce (400 zł.) za zestaw nr 117 – Dorocie Kareckiej
III miejsce (200 zł.) – za zestaw nr 166 – Iwonie Marciniak

Ponadto Jury postanowiło wyróżnić następujące zestawy wierszy:

zestaw nr 53 – Anna Musiał
zestaw nr 142 – Dorota Chołody
zestaw nr 123 – Joanna Dziedzic - Zubek
zestaw nr 115 – Katarzyna Kucharska
zestaw nr 136 – Małgorzata Osowiecka
zestaw nr 177 – Urszula Sikora

NAGRODĘ IM. JANA STANISŁAWA KICZORA
za najlepszy wiersz rymowany w wysokości 200 zł. otrzymała Magdalena Marmuszewska-Bernasik (zestaw nr 81) za wiersz pt. "Spokój".

Na tegoroczny konkurs napłynęło 188 zestawów, w tym 161 wierszy rymowanych. Siedem zestawów zostało odrzuconych z uwagi na braki formalne. Nadesłane zestawy reprezentowały bardzo zróżnicowany poziom.
Wykorzystano w nich różnorodne formy poetyckie. Jury wyłoniło około 20 zestawów w głównej kategorii oraz kilka utworów w kategorii wierszy rymowanych i spośród nich dokonało ostatecznego wyboru. Decyzja, które z propozycji nagrodzić i wyróżnić, nie należała do łatwych, co podkreślają wszyscy jurorzy. Ostatecznie w tym gronie znalazły się wiersze o bardzo różnej poetyce, odzwierciedlające różną wrażliwość i dojrzałość poetycką autorów. Zwycięzcom i wyróżnionym gratulujemy życząc kolejnych sukcesów.


A oto nagrodzone utwory:


I miejsce Anna Dwojnych


Funkcje

ten nowy, czarny płaszcz, którego nie zdążył
powiesić, zdjąć z niej, ani nawet zobaczyć
mógłby w następnym tygodniu, miesiącu,
przy innej okazji pokazać się
z jak najlepszej strony (duża zawartość wełny,
szykowny krój) zamiast w styczniowy, dżdżysty dzień
jednego z żałobników ogrzewać, tulić, gryźć.


Pamięci

kroki odciśnięte jak stemple na chodniku
między kamienicami, straganami, ludźmi.
bóg wyciął obywatela z miasta, przekleił
do kolażu (datę premiery poznasz w swoim
czasie). wciąż działają: sygnalizacje świetlne,
szlaban na przejeździe kolejowym, zakłady
mięsne i energetyczne. most jest przejezdny
a rzeka płynie, wszystko płynie. po wyciętym
elemencie została dziura, ryba schwytana
w siatkę ulic szczypiących na każdym kroku.


***

chciałam napisać miasto
było trudne i twarde
mąka z której nie ma chleba
glina z której nie ma miasta
nie mnożą się słowa, nie mnożą się dobra
mnożą się koty
szare i tłuste
eksplorują podwórka, zjadają resztki


II miejsce Dorota Karecka


CERVANTES TEGO NIE PRZEWIDZIAŁ

nakaz jazdy w prawo wygląda bardziej przekonująco
niż samotny kierowca wieczorową porą
poszukujący wiernego Sancho Pansy
nie wie że od tygodnia pije on w podrzędnym
pubie nie wyjmując z kieszeni kluczyków
od podrasowanego forda kupionego zeszłej jesieni
(anonse na portalu randkowym
www. opus69.pl
zachęcały równie miękkimi obiciami
kanap)
nie wróci nim do domu
jego ciało rozejdzie się na cztery
strony świata
dzisiaj
niezbyt fotogeniczną stroną
pozując do zdjęcia
pod włączonym wiatrakiem
ciężko przeczytać gazetę


ŚWIĘTOGRZESZNICA

narzuciłam na włosy ręcznik
nie twoje dłonie zajęte klawiaturą komputera
śmiejesz się że wyglądam jak Maryja
może
ty się do mnie nie modlisz
aureola w lustrze poplamiona pastą do zębów
jak portret arcyksięcia Ferdynanda odchodami much
Szwejk by to odpowiednio skomentował
ty udajesz że nie widzisz
przeczekasz
przetrę swoją świętość ręcznikiem
papierowym płynem do szyb
o kolorze absyntu

z każdym wydechem suszarki wraca moja
grzeszność


METEOROLOGICZNE NIEDOPATRZENIE

prognoza pogody zapowiada deszcze
nad tym kawałkiem miasta który należy tylko do nas
od czynszu do czynszu
opłacanego z rachunkami za gaz i prąd
tę kokainę lodówki
stojącej w kącie na nierównej podłodze
podłożyłam pod jej nogę kawałek tektury
ocalonej przed przemianą w aromatyzowany papier toaletowy
motyla łazienek Europejczyków
nie zmokniesz
zawsze nosisz parasol w plecaku
a ja
prognoza pogody nic nie wspomina
że deszcz

we mnie


III miejsce Iwona Marciniak


nim zgaśnie płonące niebo nad kamienicami

nareszcie zieleń wybujała ponad szarość
pokrytego bliznami muru
dzięki niej widzę wiatr nie tylko w foliówkach
które niczym ptaki obsiadają śmietnikową wiatę

śmietnik też może być inspirujący –
powiedział ktoś kto za oknem ma las
więc patrzę i czekam

na parapet przyleciał gołąb
ten z ciasno oplątaną nitką wokół łapki
chciałbym mu pomóc ale mam związane i nogi i ręce
tylko w wyobraźni tańczę
z drzewami na skwerze Wiedźmina
nie dopuszczam myśli że ich powykręcane ciała
nie zastygły w tańcu lecz w bólu
jak moje

nagle gołąb zerwał się do lotu
pozostawił po sobie kilka wirujących piór
przytrzymuję je myślą w powietrzu
desperacko
gdy pierwsze dotyka betonu wiem że przegrałem
wiem że to było nieuniknione a jednak próbowałem próbuję
zawieszam wzrok na śmietniku furkoczą plastikowe skrzydła
pofrunie pofrunie pofrunie

zamykam oczy

pod powiekami rośnie las


ukołysana

lubiłam patrzeć na umączone palce babci
robiła makaron czekałam na resztki
cieniutko wywałkowanego ciasta

kładłam je na piecu
obok rozgrzanych do czerwoności fajerek
patrzyłam na powstające pod wpływem ciepła pęcherzyki
brązowiały pachniało aż ciekła ślinka

chciałabym umieć opisać smak oczekiwania
smak i zapach wspomnienia
które dziś mieszczę w jednej wyszczerbionej filiżance
ulubionej filiżance mojej babci

gdy dotykam ustami brzegu
kruchego jak placuszki prosto z blachy
płynę na drugi o nierównym kształcie
miejscami ostry sprawiający ból
gdzieniegdzie łagodny
i właśnie tę łagodność wypijam do dna

wsiąka w ciało i krąży uspokaja
bym choć przez chwilę przestała umierać
przestała się miotać

między brzegami


wersja robocza

nie miałem mu za złe że obudził mnie w środku nocy

wtulony w znajomą woń w zaraźliwy śmiech
wciskając twarz w pachnące tytoniem dłonie
gdy rozbłysło światło zmrużyłem powieki
mama próbowała wyciągnąć nas na powierzchnię
idź sobie cuchniesz wódą – krzyczała
bolało bolała nienawiść do niej nie potrafiłem inaczej

psuła każdą chwilę szczęścia złością smutkiem obecnością
nim go wyrzuciła nim znów zapadła ciemność
ofiarował mi figurkę kota w stroju muszkietera
on i kot po latach przestali mieć dla mnie znaczenie
on zniknął kot nie postawiła go na komodzie
ilekroć ją odwiedzałem przyciągał wzrok wąsami
których nie powstydziłby się Poirot

umarła nad Złem które żyje pod słońcem
po figurce został lśniący ślad wśród kurzu
codziennie w myślach go zacieram
wtedy nie mogłem się na to zdobyć

codziennie piszę do ciebie

zapomniałem kluczy
obym wrócił do domu w którym ktoś jest
nie miej mi za złe gdy zapukam w środku nocy
przyznam że wszystko nadal ma znaczenie


wyróżnienia


Anna Musiał



gdybym mogła wybierać, byłabym tobą
Azyl to też niewola. – Dominik Opolski.

między nami już nigdy nie będzie tak samo.
nasze oczy spotkają się czasem na granicy snu,
rozsądku, linii wyznaczonej drutem kolczastym

gdzieś między Polską a Ukrainą. tam będą
śpiewać nam pieśni i hymny, ale już nigdy
nie połączą naszych dłoni. trzymaj, kochanie –

to ostatni wspólny posiłek. ostatnia kanapka
z masłem i szynką, prozaiczny symbol życia,
codzienność wpisana w niewypraną pościel.

w poduszki, na których wciąż jeszcze widzę
twoje włosy. czytam cię jak otwartą książkę,
jak biblię, całą pisaną z małej litery, na pokaz.

pokaż, że jeszcze ci na tym zależy. na półce,
wciśnięta między powieści o umieraniu,
leży nasza wspólna przyszłość –

azyl, któremu na imię niewola.


Доброго ранку

nie mogę powiedzieć ci dzień dobry.
w moim kraju nie ma już dni dobrych.
nie ma uśmiechu ani poranka, nie ma śniadania
z dziećmi przy stole w kuchni. stołu.
nie ma już nawet kuchni.

siedzimy stłoczeni w ciemnym korytarzu.
nad nami nalot myśli o tym, co stracone.
między kolanami ściskam dwie torby i psa,
flagę ze sklepu, którego też już dziś nie ma.

podobno gdzieś daleko śpiewają o nas pieśni,
gromadzą środki. obce kraje wyrażają ubolewanie
nad losem matek i dzieci. jestem tu wśród nich,
gdy nad głowami noc przechodzi w nieskończoność.


nie ma we mnie miłości

i wokół nikogo nie ma. w płytkim dole ciemna,
ziejąca chłodem pustka. staram się nie myśleć o nas
ani o żadnym z miejsc, w którym byliśmy razem.

przede mną mchy i paprocie, gałązki,
którymi mnie później przykryją. nie ma we mnie miłości,
więc powtarzam modlitwy we wszystkich językach świata.
niemal na pewno w którymś z nich zgubiłam ciebie.

jest ciepło, pogoda tej wiosny dopisze rolnikom i poetom.
będą przerzucać się metaforami i wyższością sztuki nad jedzeniem,
bo wiesz, poeci żyją wierszem. w wierszach wszystko jest łatwe i piękne,

a mnie bolą kolana i serce. i świat jakby mniejszy,
im bliżej staję grobu. ptaki nade mną dryfują jak dawniej,
choć wciąż nie ma we mnie miłości.

jak śmiesznie.


Dorota Chołody


laguna

ciche mlaśnięcia
rozcinają błoto
w zaroślach błyszczy
rdzawe pióro

bez pytania
przywłaszczasz sobie
tamten wiersz
by spóźnić się na obiad

nawałnice stają się rzadkością


między wrześniami

palisz za sobą
ostatnie liście
czerwony pył
unosi się w powietrzu

do całkowitego uzdrowienia
brakuje odrobiny
nieznanego składnika

najbardziej lubię jagody
o kwaskowym smaku


uroczysko

coś wisiało w powietrzu
jeżyło włosy na skórze
czuła to za każdym razem
nim padły pierwsze krople

krzyżujesz palce za plecami
mówiąc
że nie masz z tym nic wspólnego

powroty bywają osobliwe


Joanna Dziedzic - Zubek



rysuję w ciszy
czubki traw i perkozów
cofnięta w czasie


jesień już późna
na tarczy słonecznika
zjedzonej przez mysz


mokra hortensja
w rożowej akwareli
autor nieznany


Katarzyna Kucharska


Sezon ósmy

To jezioro pomieści chmury ciemne i białe
całą jasność księżyca wędrującą w sitowiu
ciszę nieba ukrytą w mieniących się falach
wszystko o czym nie powiem

woda zmywa minione słońce osusza zmokłe
niesie tuż przy powierzchni z szumem trzcin traw i lasu
chwila jak krąg na tafli rozszerza się ciągle
tuląc mgłą drżenia czasu

lśni w oddali gdy słuchasz grania świerszczy pod klonem
nie oszukasz natury lato przeczuwa jesień
rozrzuca pierwsze liście światło mocno miodowe
kładzie dłuższe już cienie

głos jeziora usłyszysz gdy odpłyniesz w codzienność
gwar ogniska przy brzegu jakieś ciepło gdzieś w środku
sarna drogę przebiegnie a ty poczujesz pewność
że przyjedziesz tu znowu


Nieuchronność

Biegnie szybko nie zdołasz dogonić
zmyka szlakiem parkowych alei
wśród szelestów jak kłody pod nogi
zrzuca liście wyżęte z zieleni

jasne włosy zgubione gdzieś w trawie
czyjeś plecy jak cień prosto w duszę
jeszcze zniesiesz choć gałąź się kładzie
pod ciężarem cierpkich dzikich gruszek

wszystko prawie tętniące muzyką
nagle cisza film głupio urwany
ono teraz przy innym stoliku
sączy drinka ze szkarłatnych malin


Z wiatrem

Zostaw to już posłuchaj jakiś świerszcz się schował
przy kominku za sofą jakby z czekoladek
dusza z wierzchu wyschnięta w środku szmaragdowa
jak liść w rosę się wtuli w słodką serenadę

jesień szeleści wierszem na każde mrugnięcie
chór metafor przyfruwa zmyślnych jak motyle
zawirują w powietrzu poruszą muśnięciem
nim w wielką ciszę wpadną pod gwiazd baldachimem

cień dnia jak zły czar pryska noc smutek oddala
niby szkic wirującej we mgle baleriny
wszystko jeszcze się zdarzy miejsce gdzie był marazm
w blask księżyca wplątane z dźwiękiem mandoliny

nie wierzę że nie słyszysz nie ufam przekleństwom
tak bezwładnie rzucanym ślad za chwilę ginie
pióro milczy nie szkodzi to zdarza się często
białą łódką płyniemy w całkiem inne chwile


Małgorzata Osowiecka


Przystosowanie

etap fantomowy, przed wyjazdem piszę wiersze o powrocie, całowane jest wszystko
co by mogło się rozpaść, zabieram ze sobą zapach szamponu i muzykę
czarne skrzynki na później

potem, nowy ląd, gorąca zima
lotnisko wydala mnie jak niedzielny obiad z trzech dań
prosto na zgniłą ulicę, ludzie mlaszczą jak zaprogramowani

etap skórzany, lato jak skwierczący serdelek
zakaz wstępu na teren plaży, zostaję w domu już drugi rok
kurz osadził się na mojej ręce, krzyczałam

etap odbicia i ten kurz zobaczyła też duża M., która rozcieńczała
sobą każdą zasadę, ona patrzyła i słuchała, słuchała, bo kiwała i nie mrugała
wtedy powiedziała „wracaj, skąd przyszłaś”

i to było najgłośniejsze zdanie w moim życiu. Potem otworzyłam czarne skrzynki
i wyjęłam z nich wszystko i to się rozpanoszyło jak wiosna na małym terenie
ulice były czyste tak, że dało się jeść z rynsztoku

któregoś dnia duża M. spojrzała się na mnie i tam już była ściana
w oczach miała halę odlotów


Rozwój

lampy nad boiskiem pochyliły się bardziej
samotność wre i znowu odbijam się w betonie na Terespolskiej
nowy komin na Kamionku a może tylko przemyli go deszczem
Mińska zna milion nowych zdań co z tego przecież mural
PRZ(…)SZŁOŚĆ nadal nieskończony

dwa lata dwa siwe dwie nogi te same uznana za zmarłą
bluzka czekała w szafie w śmierci klinicznej

płaczę na widok mleka z terminem przydatności wrzesień 2020
wyobrażam sobie że znajdę tu coś ważnego
czego ktoś nie podniósł od dwóch lat
wyobrażam sobie że was widzę
w nowych obcych ludziach

a może coś się jednak stało

a może chociaż Wisła płonie
a może chociaż Siennicka płynie z góry do dołu
a może chociaż można już usiąść na Targówku
i patrzeć bezczynnie?


Odpowiedź

w lipcu nie ma nic charakterystycznego
mądry dron zapamiętuje moje siwe włosy
wieczór lekki jak deszcz zaczyna niepewność

do rozmowy idę spacerem stara kobieta ma to wszystko za sobą
ujarzmia nawet światło tak jakby trzymała psa słońcem
Oliwa – Żabianka – Wyścigi trasa jak pobór do wojska
czy nie mamy dla pani serca

niepewność jest jak miejski szyld
miękki krzykliwy i niemy
faktura korygująca
Sopot Kamienny Potok
łapacz snów w zasuwanym oknie
minimalistyczny ogród botaniczny

jest jak niosę ser a chciałabym
przynieść pytanie


Urszula Sikora


Starsza pani pokazuje mi mieszkanie i opowiada o złym mężu

Zrywam ciebie ze swojej skóry jak znaczek z koperty.
Do kolekcji, posmarować klejem i zamknąć w albumie.
Będziesz jak cicha mucha rozgnieciona książką na stronie 283.

Mieszam zupę, podlewam wrzosy, nacieram olejami wygięte drewniane parapety.
Wystawiłam nasz dom na sprzedaż, a teraz opowiadam zwiedzającym o tym, jak ty:
czerwona deska klozetowa, podział blatu w kuchni, worek puszek po piwie w piwnicy i łysy kot.

Kiedy pójdą, wycinam stare zdjęcia, suszę kwiaty i robię kolaże na pocztówki świąteczne.
Idę na targ po masło, czekoladę i jaja na suflet.
Obcasem rozgniatam orzechy laskowe dla głodnych wron.


Dialog dwóch starszych kobiet w autobusie

– Pani kupiła sztuczne kwiaty.
– Tak.
– Od tej handlary, przy rynku.
– Nie, nie, ja nie kupiłam tam.
– Od tej handlary, to są cmentarne kwiaty.
– Nie, nie, ja kupiłam te kwiaty, jak mój mąż jeszcze żył, a dzisiaj nie żyje już.
– To jest cała rodzina, oni kradną te kwiaty po cmentarzach. To siedem razy zapłacony ten kwiat.
– Ja nie kupiłam.
– Nie kupować tam.

Przestraszona kobieta wysiadła. Moja współpasażerka prostuje nogi, aż strzyka.
Długie paznokcie ślizgają się po folii roztopionego cukierka,
żeby może jeszcze coś słodkiego, nieważne że cukrzyca, że kryzys.
Nie wiadomo, kiedy człowiek zejdzie.


Stary dom na sprzedaż

Gdy wchodzimy, resztki ciszy osiadają nam na skórze jak kurz.
Ona płynie powoli po dębowych deskach, stuka trzewikami.
Tu jadalnia, tam salon, tam sypialnia.
Mąż świętej pamięci pobudował regały i stół. A tam oryginał Wyspiańskiego, słowo daję.
Pomarańcze gniją w misce pod oknem. Kot liże cegły. Suszone kwiaty z łacińskim podpisem powyklejane w zeszycie.
Ja tanio sprzedam ten dom, tu dużo pokoi. Grzyba nie ma. Kiedyś tu dzieci spały, wnuki, ale już nie. Już nikogo tu nie ma. Ja zostawiam ten dom, tam się przenoszę, żeby bliżej męża.

Nagroda im Jana Stanisława Kiczora za najlepszy wiersz rymowany

Magdalena Marmuszewska-Bernasik


Spokój

Biało, biało, bieluśko – miękki puch w dół leci,
Bezgłośnie lekką kołdrą ogród mi przykrywa,
Czyści świat i wycisza, kontury rozmywa,
W wirze płatków latarnia żółtym blaskiem świeci.

Czas już odejść od okna, trzeba ogień wzniecić,
Krzątam się przy kominku, a kotka leniwa
Liże łapy i patrzy jak dnia nam ubywa;
Z radia, co w kuchni, słyszę Brandenburski Trzeci.

Dobrze mi i spokojnie w tej szarej godzinie,
Gdy zamiast zgiełku miasta, Bacha słuchać mogę;
Puls mi się wyrównuje, krew mi wolniej płynie,

Nic mnie dziś nie przeraża, nikt mi nie jest wrogiem.
Jak tyle śniegów przed nim i ten śnieg przeminie,
Lecz „Ubi sunt?” nie pytam. Żal trzymam za progiem.
Ostatnio zmieniony śr 30 lis, 2022 przez Tomasz Kowalczyk, łącznie zmieniany 1 raz.
Każdy jest kowalem własnego losu. Nie każdy Kowalczykiem.
Hexe
Posty: 1140
Rejestracja: pn 05 sie, 2013

Post autor: Hexe »

Piękna poezja. Gratuluję laureatom, organizatorowi i jury :rozyczka: Pozdrawiam :-D