Czas głogu
: śr 18 sty, 2023
Dojrzały głóg już czekał. Sprawiony przymrozkiem
gęsto ciemniał na krzewach wśród palczastych liści.
Jeszcze chwilę postoję, nim pierwszego dotknę,
patrząc, jak wczesne słońce w gęstwinie się iskrzy.
Chłodna wilgoć przywarła do cienkich gałęzi.
Opary wędrowały po zroszonych kępach
płowej trawy na łące. Wiatr ich nie rozpędzi,
więc chwila cichła w bieli i zdała się święta.
Duży koszyk z wikliny do pełna nazbieram
w deszczu kropel, strząsanych poruszeniem dłoni,
bo każdy mały owoc oberwany teraz
jest świeczką dla przyjaciół i pamięcią o nich.
Kiedy wino dojrzeje, to wypiję twoje
zdrowie, Dzidku, choć poznasz, że to nie pieprzówka.
Szybciej niż wyschła butla, przyszła na cię kolej,
odszedłeś, choć czasami z trudem mogłeś ustać.
Marysiu zakochana, o warkoczach z nitek
szarych włosów i oczach zielonych, wciąż smutna!
Może w snach jeszcze wrócisz, ciągle na to liczę,
że pomachasz mi ręką i powiesz: do jutra!
Spełnię toast za Wiesia, szklaneczką zadzwonię.
Zabrzmi jak sygnaturka na skromnym pogrzebie.
Zawsze biegał tak szybko, więc go nie dogonię.
Przepadł w mroku na zawsze, lecz dlaczego – nie wiem.
Ciężki kosz, zakończona liturgia zbierania.
W chłodzie późnej jesieni niósł się cierpki zapach.
A gdy szedłem, las szeptał ciche: módl się za nas.
Czułem tłum za plecami, lecz nikt nie zapłakał.
gęsto ciemniał na krzewach wśród palczastych liści.
Jeszcze chwilę postoję, nim pierwszego dotknę,
patrząc, jak wczesne słońce w gęstwinie się iskrzy.
Chłodna wilgoć przywarła do cienkich gałęzi.
Opary wędrowały po zroszonych kępach
płowej trawy na łące. Wiatr ich nie rozpędzi,
więc chwila cichła w bieli i zdała się święta.
Duży koszyk z wikliny do pełna nazbieram
w deszczu kropel, strząsanych poruszeniem dłoni,
bo każdy mały owoc oberwany teraz
jest świeczką dla przyjaciół i pamięcią o nich.
Kiedy wino dojrzeje, to wypiję twoje
zdrowie, Dzidku, choć poznasz, że to nie pieprzówka.
Szybciej niż wyschła butla, przyszła na cię kolej,
odszedłeś, choć czasami z trudem mogłeś ustać.
Marysiu zakochana, o warkoczach z nitek
szarych włosów i oczach zielonych, wciąż smutna!
Może w snach jeszcze wrócisz, ciągle na to liczę,
że pomachasz mi ręką i powiesz: do jutra!
Spełnię toast za Wiesia, szklaneczką zadzwonię.
Zabrzmi jak sygnaturka na skromnym pogrzebie.
Zawsze biegał tak szybko, więc go nie dogonię.
Przepadł w mroku na zawsze, lecz dlaczego – nie wiem.
Ciężki kosz, zakończona liturgia zbierania.
W chłodzie późnej jesieni niósł się cierpki zapach.
A gdy szedłem, las szeptał ciche: módl się za nas.
Czułem tłum za plecami, lecz nikt nie zapłakał.