Kiedy ziemia wykorzenia krzyże

 Moderator: Tomasz Kowalczyk

ODPOWIEDZ
Hexe
Posty: 1123
Rejestracja: pn 05 sie, 2013

Post autor: Hexe »

Wstałam skoro świt, a mogłam leniuchować do dzie­wią­tej, ale gdzie tam, moja roz­czo­ch­rana mózgow­nica budzi się znacz­nie wcze­śniej. Dzi­siaj pra­cuję czter­dzie­ści kilo­me­trów od miej­sca zamiesz­ka­nia, nie lubię takich sytu­acji. Za oknem Jasz leje lawę z nieba, a ja muszę dzia­łać. Kli­ma­ty­za­cja roz­wią­zuje pro­blem w jed­nej minu­cie, chwała Bogu, ina­czej przy­szłoby się roz­topić. Kie­rowca wylu­zo­wany, jedziemy, od czasu co czasu zwal­nia­jąc tempo, zgod­nie ze wska­za­niem zna­ków dro­go­wych. Na miej­scu jestem jak zwy­kle w ostat­niej chwili.
Czeka nas bar­dzo ważna misja, hmm… dla mnie nie pierw­sza, dla innych może oka­zać się ostat­nią, ale nie będę wyrocz­nią. Jeste­śmy w peł­nym skła­dzie: dwie panie z Sane­pidu, kilka osób z Nadle­śnic­twa, woj­skowi, przed­sta­wi­ciele Fun­da­cji „Pamięć’, oraz firma, która będzie nur­ko­wać pod drze­wami na byłym cmen­ta­rzy­sku usy­tu­owa­nym w lesie i inni.
Sala narad szczel­nie wypełniona kolo­rem khaki, cóż, jaka for­ma­cja, takie barwy. Po krót­kiej deba­cie kawal­kadą samo­cho­dów wyru­szamy z mia­sta do lasu. Nadle­śni­czy infor­muje, że nie­da­leko, jakieś sie­dem­set metrów od ronda, ale ja nie wie­rzę. Fak­tycz­nie, wybo­istą drogą przez las jecha­li­śmy chyba ze dwa kilo­me­try. W pewnym momencie samo­chód leśni­czego zatrzy­muję się na skraju drogi, a za nim posłusznie wszyst­kie uczestniczące w akcji pojazdy. Wycho­dzimy na drogę, krótka instruk­cja i "ogary poszły w las". Moje stopy w szpilkach lądują po samą pode­szwę w leśnej ściółce. Oczy­wi­ście baga­te­li­zuję ten fakt, jedy­nie dono­śnym gło­sem pytam "czy aby tutaj ucztują klesz­cze?"
Ktoś odpo­wiada, że nie wie, ale lepiej uważać w gęstwinie, bo prawdopodobnie niedź­wiedź, oczywiście przypadkiem, może zmienić menu na śniadanie. Całe stado mró­wek prze­bie­gło po ple­cach, jakoś nagle buty zaczęły mnie uwie­rać. W środku sosno­wego lasu, który jak obli­czy­li­śmy rośnie w tym miej­scu ponad sześćdziesiąt lat, poka­zały się wysmu­kłe, białe jak panny młode - brzozy.
Ponad pół wieku wstecz, w cza­sach II wojny świa­to­wej pod drzewami zostali pocho­wani nie­mieccy żoł­nie­rze. Na zle­ce­nie Fun­da­cji „Pamięć " dzia­ła­ją­cej w imie­niu Volks­bund Deut­sche
Kriegsg­gra­ber­fur­sorge, reali­zującej zada­nia na zle­ce­nie, wyni­ka­jące z umowy mię­dzyrzą­dowej będzie doko­nana eks­hu­ma­cja szcząt­ków. Niektórzy zafa­scy­no­wani miej­scem i sytu­acją z cie­ka­wo­ścią dopy­tują o ewen­tu­alny finał poszu­ki­wań. Szef firmy "a la Grze­bo­land" odpo­wiada, że pro­ces może potrwać nawet kil­ka­na­ście dni, instruuje także cie­kaw­skich co można zna­leźć, otóż – kości, nie­śmier­tel­niki, broń, obrączki, złote zęby itp. Stoimy, zaskoczeni odpowiedzią.
Powoli wyco­fuję się na drogę, zosta­wiam namiary do sie­bie, prze­cież muszę pod­pi­sać pro­to­kół na zakoń­cze­nie eks­hu­ma­cji – odjeż­dżamy, niech deba­tują inni, mam na godzinę jede­na­stą umó­wione spo­tka­nie z ludźmi spod ukra­iń­skiej gra­nicy. Dojeż­dżamy do celu, po dro­dze z zadumy nad ...życiem po życiu... wybija mnie sygnał tele­fonu pra­cow­nika salonu meblo­wego, rozstroił mi doszczęt­nie orga­nizm. Emo­cjo­nalna kon­wer­sa­cja momen­tami pod­grzewa i tak już roz­pa­loną atmos­ferę, ale siła per­swa­zji zwy­cięża, osta­tecz­nie osią­gamy kom­pro­mis.
Pięć kilo­me­trów od miej­sca pracy spo­ty­kam się z rodziną z Wołynia. Sym­pa­tyczni mło­dzi ludzie, któ­rych zoba­czy­łam po raz pierw­szy w życiu. Mamy bar­dzo mało czasu, tylko dwie godziny na zapo­zna­nie się i omó­wie­nie spraw z całego życia. Po godzin­nej wymia­nie zdań, spo­strze­gam pewne podo­bień­stwa, o zgrozo, nie do mojej rodziny, a zupeł­nie obcych mi osób - i tak: Sła­wek – odbi­cie woka­li­sty zespołu Ira, Ania, abs­trak­cyjne połą­cze­nie dziwnych ras z niedoborem melatoniny. Wspo­mnę jesz­cze o ich cór­kach, które toczka w toczkę wyglą­dały jak peru­wiań­skie dziew­czyny. Mix totalny. Bab­cia Teresa na sto pro­cent za swo­ich przod­ków miała ufo­ludki, nie dość, że długa jak mie­siąc i cienka jak wypłata, jesz­cze te zie­lone paznok­cie, które jednoznacz­nie suge­rują miej­sce pocho­dze­nia.
Ekshu­ma­cja w toku. Pożyjemy, zoba­czymy czy nie­mieccy żoł­nie­rze odfruną w inny świat na wojenny cmen­tarz, by wśród swo­ich zło­żyć kości, cho­ciaż nie powiem, tutaj mieli wyśmie­nite kli­maty i szum efek­tow­nie zdo­bio­nych w biało-czarne mereżki biesz­czadz­kich brzóz.
Jedna sprawa przykuła moją uwagę… przy­byli nie­zna­jomi...
Awatar użytkownika
Vesper
Posty: 1792
Rejestracja: ndz 31 maja, 2020
Lokalizacja: bardo

Post autor: Vesper »

Przeczytałam z zainteresowaniem, Hexe. Choć mam wrażenie, że to tekst nieskończony, czegoś mi brakuje. I może zbyt lekki styl jak na pisanie o czymś tak bolesnym, ale rozumiem, że to kwestia gustu i wrażliwości.
Hexe
Posty: 1123
Rejestracja: pn 05 sie, 2013

Post autor: Hexe »

Tak zdecydowanie masz rację, styl miejscami nawet frywolny, ale jak pomyślę jaki los zgotowali Niemcy naszym rodzinom, nie potrafię inaczej. Wiem przemawia przeze mnie sarkazm, niestety nie umiem inaczej. Generalnie nie piszę prozy (pomijając jakieś małe epizody w lokalnej prasie) a i z wierszami też nie jest mi po drodze. Tak dla zabicia czasu w necie czasem sobie coś skrobnę. Dziękuję za komentarz i pozdrawiam :) :rozyczka: