Żona rzeźnika

 Moderator: Tomasz Kowalczyk

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Vesper
Posty: 1792
Rejestracja: ndz 31 maja, 2020
Lokalizacja: bardo

Post autor: Vesper »

Li Ang - "Żona rzeźnika"

"Żona rzeźnika" to książka zainspirowana prawdziwymi wydarzeniami z lat 30. XX wieku. Młoda kobieta z Szanghaju została skazana na karę śmierć za zabójstwo męża. Jak zeznała w czasie procesu, nie była w stanie dłużej znosić brutalnego znęcania się nad nią. Sąd nie potrafił dowieść jej zdrady, ale i tak dorzucił ten zarzut do oskarżenia. Makabryczny charakter zbrodni (pocięcie zwłok na kawałki) i nieugięta postawa kobiety, wypierającej się romansu, zapewniły sprawie ogromny rozgłos.
Li Ang nie zamierzała odtwarzać zdarzeń w duchu reportażu, przeniosła zatem miejsce akcji do rodzinnego Lugangu, tajwańskiego miasteczka na wybrzeżu. Zachowując wierność faktom i nie stroniąc od skrajnego naturalizmu, stworzyła przejmujące portrety ludzi poddanych najprostszym mechanizmom, takim jak głód, seks, strach czy śmierć. Niemal każdy tu doświadcza bólu i – ostatecznie - ból zadaje. Świat tradycyjnych wartości okazuje się zimny i bezlitosny, życie toczące się na oczach sąsiadów jest pasmem upokorzeń oraz ciągłego lęku przed utratą twarzy. W świecie literatury chińskojęzycznej tak nie pisał wtedy nikt. Wybór języka i tematu wywołały potężną reakcję – z jednej strony wzbudzając wściekłość, z drugiej – ustanawiając Li Ang najwybitniejszą współczesną pisarką tajwańską.


źródło: strona wydawnictwa https://piw.pl/pl/zona-rzeznika


Zło nie ma narodowości, koloru skóry, płci. Niezależnie od szerokości geograficznej schemat jest ten sam: ofiara zawsze jest uzależniona od oprawcy, czy to ekonomicznie, czy w bardziej zawoalowany sposób - psychicznie. A często jedno i drugie jednocześnie...
Książka, a właściwie książeczka (niewielkie rozmiary i zaledwie 168 stron), Li Ang przenosi do świata beznadziei i okrucieństwa, do świata, który być może wielu trudno sobie wyobrazić. Ktoś powie: w końcu to początek ubiegłego wieku, być może wówczas takie rzeczy były możliwe. Zapewne. Były także możliwe w Polsce lat osiemdziesiątych, gdzie w czterech ścianach rozgrywało się piekło i nikt, ani sąsiedzi, ani nauczyciele, ani nawet rodzina nie reagowali. I są możliwe dziś. Co do tego nie mam wątpliwości.
Bolesna jest świadomość, że ofiara przemocy (w tym konkretnym przypadku Lin Shih) pozostawiona sama sobie sięga po ostateczne rozwiązanie... Nie jest to wybór świadomy, raczej impuls, jednak konsekwencje są tragiczne. Na szczęście większość czytelników nie znalazła się zapewne w podobnej sytuacji, toteż łatwo będą szafować wyrokami. Ja tej łatwości nie mam i jest to dla mnie książka podwójnie bolesna: poprzez patową sytuację bohaterki, jak i zarzynanych zwierząt, którym nie dano żadnych praw. Które i dziś, współcześnie, mordowane są bestialsko, bo przecież po to zostały stworzone. Ale - one są tu jedynie tłem fabuły, zatem wróćmy do tytułowej żony rzeźnika. Niewiele rożni się od swych Braci Mniejszych, kiedy gwałcona, bita, poniżana - "zaciskała zęby i z jej ust dobiegało tylko ciche dyszenie, które przypominało ostatnie rozpaczliwe oddechy konającego małego zwierzątka". Żyjąca w ciągłej niepewności i strachu, oczerniana przez sąsiadkę, zdana jedynie na siebie, musiała przekroczyć granice. Szaleństwa? Desperacji? Chyba obu.
Nikt nie powinien docierać do granic tego, co do wytrzymania, co (rzekomo) do przejścia! Jednak świata to nie obchodzi. Ludzi to nie obchodzi. Wiem to. Znam doskonale "cichy, rozpaczliwy płacz zranionego zwierzęcia" i obojętność społeczności, która nad wszystkim przechodzi do porządku dziennego. Stąd już o krok od dramatu.
"Żona rzeźnika" to książka bardzo oszczędna w emocje, by nie powiedzieć - surowa. Dotknęła mnie tak, jak tylko potrafi dotknąć coś, co wraca jak fala przypływu. Znam takich, którzy (notabene: wychowani w szczęśliwych rodzinach, więc jakim w ogóle prawem?!) twierdzą, że przemoc domowa to nic takiego, da się z nią żyć. Tak... da się... Ale właśnie przez takie podejście i znieczulicę sytuacje przedstawione w tej książce dzieją się i będą dziać zawsze. W każdym zakątku świata.
Nie potrafię pisać o tej książce na chłodno, nie potrafię widzieć w Lin Shih mężobójczyni. Widzę kobietę odartą z wszelkiej godności, doprowadzoną do ostateczności. I jej męża - potwora, z którego lokalna społeczność uczyniła ofiarę. Choć było dokładnie na odwrót. Jak łatwo przesunąć granice, mówić, że czarne jest białe... Jak łatwo odwrócić głowę i udawać, że się nie widzi, nie słyszy.
Książka Li Ang już zawsze będzie we mnie tkwić niczym cierń.