Listy do W. (V - VI)

 Moderator: Tomasz Kowalczyk

ODPOWIEDZ
Oremus
Posty: 673
Rejestracja: pt 05 wrz, 2014

Post autor: Oremus »

V
Wnusie Moje Drogie,
czas mija, a to, co z przybywającym wiekiem uprzykrza starym ludziom życie najbardziej, to zmęczenie. Nie chodzi tu o takie zmęczenie, jakie odczuwamy po powrocie z zakupów lub po sprzątaniu mieszkania. To zmęczenie, które teraz mam na myśli, jest związane z powtarzającymi się niepowodzeniami, rozczarowaniami i poczuciem, że większość tego, co było do przeżycia, już przeżyliśmy. Kiedy uświadamiamy sobie, że czasu pozostaje coraz mniej, a sny naszej młodości już dawno zostały zapomniane. Wtedy przychodzą do głowy pytania, czy nie lepiej byłoby wszystko rzucić i zacząć gdzieś indziej zupełnie od nowa. Intuicja jednak mówi, że to niepoważne mrzonki, bo właściwie na wszystko już za późno.
Wielu starzejących się ludzi przeżywa podobny stan i wtedy szukają oni swojego sposobu na ratunek. Dla mnie był nim ten dom w Pieninach, do którego tak lubicie przyjeżdżać. Najpierw myślałem, że zaciągnięcie kredytu to dobry sposób na galopującą drożyznę. Ale potem okazał się czymś więcej. Nie tylko to, że miejscowi mieszkańcy porozumiewali się góralską gwarą, bardzo przypominającą język, w jakim mówiła do mnie matka. To również fakt, że dom stoi na rzut beretem od granicy z Polską. Wszystko tu okazało się powrotem do sytuacji z lat dzieciństwa i młodości, a kiedy przyszedł Schengen i w czort poszły granice, mój zachwyt sięgał zenitu. Wystarczyło przejść przez kładkę na rzece, by kupić polską gazetę albo lody Calypso. W ostrym ataku euforii poszedłem nawet na polską mszę w kościółku po tamtej stronie, by przywołać atmosferę z lat dzieciństwa, a w kilka miesięcy później zaciągnąłem babkę-luterankę na polską pasterkę. Ale najważniejsze było (i jest) nieodległe miasteczko z solidną biblioteką. By trochę wrócić do języka, którego od czasu odejścia Waszych rodziców na studia aktywnie praktycznie nie używałem, przez z górą siedem lat nie wziąłem do ręki innej książki, niż polska, a że ten okres zbiegł się z moim przejściem na emeryturę, przeczytałem w tym czasie więcej, niż w całym dotychczasowym życiu. Obecnie nie jestem już taki konsekwentny, ale i tak pokłady rdzy z mojej polszczyzny udało się jako tako usunąć.
Czy słyszeliście o Anteuszu, mitologicznym gigancie, którego sekret polegał na tym, że każde dotknięcie matki-ziemi przywracało mu siły, w wyniku czego trudno go było pokonać? Właśnie w taki sposób ten dom i ziemia na pograniczu dwóch krajów, Słowacji i Polski, przywróciły mi ochotę do życia. Jednak, jak mówi jeden z mitów, inny heros, Herakles, przechytrzył nieuważnego Anteusza, nie pozwalając mu w walce stanąć na ziemi i w ten sposób w starciu dwóch siłaczy zwyciężył. Postanowiłem nigdy nie powtórzyć błędu Anteusza i coraz bardziej utwierdzam się w myśli, że to miejsce, tak bardzo podobne do mojej Małej Ojczyzny, to moja ostatnia stacja.
Ten dom to także miejsce sprzyjające w sposób szczególny przemyśleniom nad tożsamością. Wystarczy wdrapać się na jedną z otaczających naszą wieś licznych górek, które dawno temu zostały odlesione przez pasterzy owiec i bydła i teraz zapewniają szerokie, przepiękne widoki. Ale nie tylko o krajobrazy tu chodzi. Z pewnej wysokości widać już tylko wijącą się wstęgę rzeki, stoki gór, polany i pastwiska, nie widać natomiast wcale kamieni granicznych, które jeszcze do niedawna oznaczały to samo, co podniesiony ostrzegawczo palec: uwaga – dalej ani kroku, to już nie twoja ziemia! Z „wirsycka” nie słychać żadnych hałasów. Ludzie poruszają się w dole jak mrówki, wychodzą ze swoich domów i wracają do nich, śpieszą na przystanek autobusowy, by na czas zdążyć do pracy lub szkoły, spotykają innych ludzi i wymieniają z nimi kilka słów, a ponieważ nie dochodzą tu żadne dźwięki, z samego zachowania nie dałoby się odróżnić Polaka od Słowaka. Tak, jakby po tej i po tamtej stronie granicy żyli tacy sami ludzie. Skoro jednak ludzie są do siebie tacy podobni, czemu czasami różne narody tak bardzo się nie lubią?
Moi kochani, dzisiaj jednak nie siedzę na „wirsycku”, ale na ławeczce przed domem i obserwuję stado krów pasące się na zboczu góry po drugiej stronie doliny. I czuję się szczęśliwy.
Wasz Dziadek

VI
Wnusie Moje!
Te krowy, o których wspomniałem na końcu poprzedniego listu, to wcale nie takie głupie zwierzęta, jak się powszechnie uważa, ale wręcz przeciwnie, ich obserwacja może doprowadzić do nieoczekiwanych wniosków.
Nie upłynie dużo czasu, a oczy siedzącego na ławeczce przed domem starca nacieszą się widokiem stada skubiącego trawę na zboczu góry, a po chwili kroczącego po linii horyzontu, jakby zdążało wprost do niebiańskich obór. A więc, kiedy to wszystko spowszednieje i nie wywołuje już niemego zachwytu, trzeba się wybrać za stadem, by uzyskać inną perspektywę. Wtedy z babcią zakładamy turystyczne buciory na grubych podeszwach, takie jakich dziś się już nie nosi, ale my z dawnego sentymentu nie możemy się z nimi rozstać, i wyruszamy polną drogą poza zagrodami, a potem już stromym podejściem w kierunku spodziewanych niebiańskich obór. Już po kilkunastu minutach jesteśmy wysoko ponad wsią. Za nami zostają nawoływania, krzyk dzieci, szczekanie psów, odgłosy ludzkiej pracy w obejściach. Teren otwiera się szeroko, a my z lubością łapiemy podmuchy wiatru. Po oborach, oczywiście, ani śladu, ale babcia, nie tracąc dobrego humoru, twierdzi ze śmiechem, że wyglądam jak stary wiatrak z potarganymi resztkami włosów na głowie. Ja z kolei porównuję babcię do nowoczesnej ekologicznej prądnicy.
I tak właśnie było tamtego dnia, na krótko przed zachodem słońca, które już chowało się poza dobrze stąd widocznym postrzępionym łańcuchem Tatr. Babcia nagle stanęła jak wryta i odwrócona plecami do czerwonej tarczy gapiła się na stok po drugiej stronie doliny. Tam również rozciągają się pastwiska z krowami skubiącymi trawę. Ale w pewnej odległości od stada, bliżej linii lasu nieśpiesznie poruszało się coś wielkiego.
– Czyżby wilk? – zastanawiała się babcia, a w jej głosie pobrzmiewała nutka lęku – Ach nie, nie wilk! Wczoraj czytałam w Internecie, że w okolicy porusza się samotny niedźwiedź!!
To był koniec przechadzki, pomimo, iż podejrzany zwierz oddalony był od nas o kilkaset metrów lotem ptaka, a około dwóch kilometrów drogi krokiem niedźwiedzia. Albo krowy. Po powrocie do domu kontynuowaliśmy dyskusję na temat wydarzenia. Babka były przekonana, że spotkaliśmy niedźwiedzia. No, prawie spotkaliśmy. Dowodem na to miał być fakt, że zwierzę wychodziło, zdaniem babki, z lasu, a poza tym jakby różniło się od pozostałych krów. No i przecież w informatorze stało czarne na białym, że w okolicy szwenda się niedźwiedź. Dla mnie z kolei bliskość lasu nie była żadnym argumentem, inny kształt mógł być złudzeniem w mizernym świetle zachodu, a dowodem nie do podważenia mojej tezy, że nie chodziło o niedźwiedzia, a o krowę, miał być fakt, że zwierzę, zdaje się, skubało trawkę, zaś reszta stada zachowywała się wobec „intruza” absolutnie obojętnie. Poszliśmy spać, każde przekonane o swojej racji. Mnie śniły się krowie dzwonki i wesołe porykiwania, w babcinej głowie coś mruczało po niedźwiedziemu.
Moi kochani, w życiu spotykamy wiele zjawisk i sytuacji, dla których jednoznacznego wyjaśnienia nie posiadamy dostateczniej ilości danych. Wtedy otwiera się pole do fantazji, dyskusji i kłótni, gdyż mózg każdego z nas według własnego widzimisię dotwarza obrazy i historie do sensownej całości, wykorzystując własną wiedzę, własne niepowtarzalne doświadczenie i własną fantazję. Duże znaczenie ma również nastrój wywołany często przez zupełnie inną przyczynę. Znacie to uczucie, kiedy po obejrzeniu wieczorem filmu o upiorach trzeba jeszcze pójść po coś do pokoju na poddaszu? Nie do przecenienia są też nasze oczekiwania oraz nacisk otoczenia, szczególnie ludzi, których uważa się za autorytety.
Teraz już łatwiej będzie zrozumieć, dlaczego dorośli tak często spierają się o politykę albo inne tematy, jak moralność czy religia, a każdy uważa, że to on ma rację. Wszystkie wymienione zagadnienia są bowiem płynne, zaś brakujące elementy uzupełniamy watą: fantazją, mitami i własnymi oczekiwaniami. W ten sposób powstaje w naszej głowie jakiś w miarę spójny model, który daje nam potrzebne poczucie pewności i bardzo, bardzo nie lubimy, jeśli ktoś stawia tę naszą „pewność” pod znakiem zapytania. Bo to jest tak, jakby jakiś intruz złośliwie rozrzucał w naszym pokoju książki i zabawki. Nieład zawsze wprawia nas w stan rozdrażnienia i dlatego staramy się intruza wyprosić za drzwi i przywrócić porządek. Dorośli też się denerwują, kiedy ktoś w ich głowach podważa ustalony porządek.
Na koniec więc, Wnusie kochane, chcę podkreślić, że chociaż ważne jest zachowanie wierności własnym przekonaniom, to gdzieś w podświadomości nieustannie musi brzęczeć sygnał ostrzegający, iż te przekonania nie zawsze muszą być słuszne. I trzeba być przygotowanym do ich rewizji.
Całuje Was Dziadek
Ostatnio zmieniony czw 09 maja, 2024 przez Oremus, łącznie zmieniany 2 razy.