Kot i człowiek

 Moderator: Tomasz Kowalczyk

ODPOWIEDZ
spirytysta
Posty: 479
Rejestracja: czw 23 mar, 2017
Kontakt:

Post autor: spirytysta »

Rzuciłem robotę i zarejestrowałem się w pośredniaku. Nie miałem konkretnych planów na przyszłość ani nie zastanawiałem się, za co będę żył za pół roku. Myślałem, że może wyjadę do Szczecina albo Gdyni. Zawsze chciałem mieszkać nad morzem. Póki co pragnąłem się tylko zresetować, a potem się zobaczy.

Żyłem z oszczędności i całymi dniami przesiadywałem w swoim dwupokojowym mieszkanku z dużym, dorodnym kotem – rudą znajdą. Czasami tylko wychodziłem do sklepu spożywczego albo do parku, a w soboty wsiadałem do pociągu miejskiego i jechałem do biblioteki uniwersyteckiej, żeby zabić nieco nudę w zakamarkach działu filozoficznego.

Będąc pod wrażeniem pracy "Materializm i empiriokrytycyzm", na cześć autora nadałem kotu imię Lenin.

Lenin bardzo lubił drażetki na kłaczki. Od czasu do czasu kupowałem mu też specjalną karmę, która miała pomagać w ścieraniu kamienia nazębnego. Lenin miał własny pokój, gdzie obok regału stała zadaszona kuweta. Kilka razy dziennie wchodził tam, wypinał dupsko i załatwiał się, wpatrując się cierpliwie swymi migdałowymi oczami w ścianę naprzeciwko.

W nocy Lenin przychodził do mnie i kładł mi się na brzuchu (lubię spać na plecach). Dzięki temu było mi ciepło i przy okazji oszczędzałem na ogrzewaniu. Nie lubiłem, kiedy drapał meble i próbowałem mu to wyperswadować, ale kot nigdy się tego nie oduczył.



*



Miałem teraz naprawdę sporo czasu na myślenie. Problem w tym, że zastanawiałem się nad wszystkim, ale nigdy nie nad sobą, jakbym chciał uciec od własnych spraw. Odnosiłem też wrażenie, że im więcej czasu upływa, tym trudniej rozmawia mi się z innymi ludźmi, np. z facetem sprawdzającym szczelność wentylacji w kuchni, bądź ze świadkiem Jehowy, który czasami przychodził w odwiedziny, ubzdurawszy sobie, że nawróci mnie na wspólny koniec świata.

Im dłużej trwał ten stan, tym częściej nachodziła mnie myśl, że odbija mi palma. Wrażenie to wydawało mi się nieodparte szczególnie wtedy, kiedy za dużo wypiłem.

Pewnego wieczora miałem już mocno w czubie. Siedziałem przy biurku, a pod nogami leżał stosik pustych puszek po piwie. Zmierzchało, więc włączyłem światło. Z pięciu żarówek w żyrandolu cztery już się przepaliły, pomyślałem więc, że trzeba będzie kupić nowe. Patrzyłem przez jakiś czas na grupkę dzieciaków za oknem, które wspinały się po metalowych drabinkach na placu zabaw i powoli rozchodziły się już do domów.

– Miau, miau – usłyszałem za plecami. To był Lenin. Wpierw pomyślałem, że przyszedł upomnieć się o żarcie, ale kiedy się odwróciłem i nasze spojrzenia się spotkały, wiedziałem już, że nie o to chodzi.

– Chciałbym z tobą pogadać – powiedział z powagą w głosie. Muszę dodać, że nigdy wcześniej ze sobą nie rozmawialiśmy, ale nie przejmowałem się tym. Byłem nawalony jak stodoła po żniwach, więc sytuacja wydawała mi się całkiem naturalna.

– O czym mielibyśmy pogadać?

– O zmianie mojego imienia.

– Jeśli chcesz je zmienić, nie mam nic przeciwko – zgodziłem się. A co mi tam.

– Od dzisiaj jestem Marek, jak Marek Aureliusz.

– Czemu akurat on? – zapytałem.

– Bo był prawdziwym mędrcem, to wielki wzór. Mogło mu się wszystko walić na głowę, dzieci pomarły, zboże z Egiptu wyżarły myszy na statkach, Germanie wytłukli dwa legiony do pnia, a jemu się nawet puls nie poniósł, zawsze był opanowany. Miał jaja, skurczybyk, nieziemskie.

– Gdzieś przeczytałem, że jego żona puszczała się z gladiatorami, a syn był zwyrodnialcem – wtrąciłem się nieśmiało. Kot machnął tylko łapą i powiedział:

– Nie zmienia to faktu, że geniusz Marka Aureliusza potrzebował tych ludzkich odpadów, aby w kontraście do nich tym większym zaświecić blaskiem.

– Kurwa mać, ale ty jesteś mądrym kotem. – Pokiwałem głową z uznaniem i sięgnąłem po kolejną puszkę piwa. Wstałem, łyknąłem sobie trochę i zajrzałem do szuflady. Wyjąłem ze środka paszport zwierzęcia, w którym weterynarz zwykle wpisuje informacje o szczepieniach i odrobaczaniu. Przekreśliłem imię Lenin i wpisałem w to miejsce Marek Aureliusz. – I co mi więcej powiesz, stary? – Usiadłem ponownie przy biurku i upiłem jeszcze trochę browara.

Kot był zadowolony z takiego obrotu sprawy. Wskoczył na biurko, przyjaźnie otarł się o mój nos i przysiadł obok.

– Opowiem ci coś o oczywistych rzeczach, na które nigdy nie zwracałeś uwagi - zagadnął wreszcie.

– W porządku, ale po co?

– Chciałbym, żebyś zaczął zwracać uwagę na szczegóły życia, które dotąd ci umykały. Warto wyrobić w sobie tę umiejętność. Przyda ci się, gdy zechcesz przerwać swoje lenistwo i pójść do pracy, aby zarobić na żarcie dla mnie.

– W porządku.

– Wierzysz w Boga? – zapytał.

Przyznaję, że pytanie kota zaskoczyło mnie.

– Wierzę – odpowiedziałem. – Jestem katolikiem.

– A wiesz, że papież grzebie w nosie?

– Być może… To znaczy, oczywiście, że tak. Każdy człowiek od czasu do czasu grzebie w nosie.

– Myślisz, że znajduje tam Boga?

– Być może, skoro Bóg jest wszędzie.

– A którą ręką grzebie w nosie?

– Papież jest chyba praworęczny, więc prawą – odparłem niepewnie, bo miałem wątpliwości. Sam jestem leworęczny, ale na przykład nożyczek używam prawą ręką, więc różnie z tym może być.

– A potem podaje tę rękę prezydentom, premierom, siostrom zakonnym, szefowi Banku Watykańskiego…

– Faktycznie. A to świntuch. Ale co to ma do rzeczy?

– Wyobraź to sobie, Pontifex Maximus, Głowa Kościoła i następca świętego Piotra codziennie grzebie w nosie i siada na kiblu.

– Wielkie mi mecyje. Myślisz, że Marek Aureliusz tego nie robił?

Kot szyderczo wyszczerzył zęby.

– Nie o to idzie.

– A o co?

– Idzie o to, że ani papież, ani Juliusz Cezar, Winston Churchill i Bertrand Russell, ani tym bardziej ty… w niczym nie jesteście lepsi ode mnie. Uważacie się za jakieś wzniosłe umysły zamknięte w ciałach. Macie się za koronę stworzenia, ale tak naprawdę jesteście tylko chodzącą kupą gówna. A Marek Aureliusz miał dość rozumu, by pojąć, że człowiek jest kupą gówna. To mu się pomagało zdystansować. Rozumiesz mnie, głąbie?

– Teraz przeginasz, stary.

– Chodzicie z jelitami wypchanymi gównem, grzebiecie w nosie, w uszach, macie na językach pleśniawki, a w brzuchach pasożyty i robale. Wasze bakterie kałowe dryfują w powietrzu swobodnie jak ptactwo na niebie. Drapiecie się po jajach przed telewizorem, parzycie się jak małpy i tylko co drugi z was myje ręce po korzystaniu z toalety.

– Przecież jesteś tylko kotem – krzyknąłem zdenerwowany. – W niczym nie jesteś lepszy ode mnie ani od papieża, więc zamknij pysk.

– Umiem mówić i jestem mądrzejszy od ciebie, cholerny nierobie i ochlapusie – odpalił mi prosto w oczy i zaczął syczeć.

– Niniejszym przywracam ci poprzednie imię – oświadczyłem. – Jestem człowiekiem i mam prawo decydować o tym, jak będziesz się nazywał. Zejdź mi z oczu.

I wtedy stało się coś nieoczekiwanego. Kot wyprężył się i skoczył mi na twarz. Zaczął wściekle drapać i zdążył wbić się pazurami w szyję, zanim udało mi się go chwycić i odrzucić w stronę łóżka.

– Ach ty paskudny, rudy skurwysynie! – krzyczałem wniebogłosy, a krew ściekała mi po policzkach. – Rozszarpię cię na strzępy.

– Chroni mnie ustawa o ochronie zwierząt, pieprzony durniu – rzucił odważnie kot i ponowił atak, ale zdążyłem odskoczyć. Problem w tym, że przewróciłem przy okazji piwo.

Ciemnożółty płyn rozlał się po podłodze. Teraz byłem naprawdę zły. Chwyciłem porcelanową popielniczkę i rzuciłem nią w zwierzę, ale nie trafiłem. Popielniczka uderzyła w okno, tłukąc szybę w drobny mak.

Próbowałem pochwycić kota, ale był zwinniejszy ode mnie. Ścigałem go po całym mieszkaniu, wymyślając mu od najgorszych.

Nie wiem, jak długo trwał mój napad wściekłości. Pamiętam, że próbowałem odsunąć regał, pod którym schował się Lenin. On oczywiście uciekł, a ja w pijackim szale przewróciłem mebel na podłogę. Cała zawartość półek wysypała się, czyniąc przy tym niepojęty hałas.

Stałem na środku pokoju cały zdyszany, spocony, przeraźliwie wzburzony.

Usłyszałem pukanie do drzwi. W progu stanęło dwóch mundurowych z pałami w rękach. Kazałem im pójść do diabła i to był mój pierwszy błąd.

A potem stawiałem opór. I to był mój drugi błąd.

Obudziłem się następnego dnia w areszcie, z tępym bólem głowy.

Lenin musiał nawiać w międzyczasie, bo nigdy więcej go nie zobaczyłem.
Ostatnio zmieniony pt 08 mar, 2019 przez spirytysta, łącznie zmieniany 3 razy.
Awatar użytkownika
maybe
Posty: 5330
Rejestracja: pt 06 maja, 2011

Post autor: maybe »

:mrgreen: Nie! Też bym wolała nazywać się Marek Aurelisz ;) Świetne!

PS. Twoje opowiadanie zdopingowało mnie do wklejenia tego, które kiedyś napisałam - tym razem o psie :-D
Wiem wystarczająco dużo, żeby wiedzieć jak mało wiem.
Awatar użytkownika
Vesper
Posty: 1792
Rejestracja: ndz 31 maja, 2020
Lokalizacja: bardo

Post autor: Vesper »

Och, koty to prawdziwi mędrcy!

Z uśmiechem i przyjemnością przeczytałam Twój tekst, spirytysto.
Mam nadzieję, że Marek Aureliusz ma się dobrze, gdziekolwiek teraz jest...