SKARB 2
Moderator: Tomasz Kowalczyk
*
Rankiem mysz zobaczyła porozwieszane na ceglanej ścianie girlandy ziół i wianki podsuszonych grzybów.
- Noo…praktyczne to i gustowne – zauważyła ze znawstwem – Oho ho, i - jest tu okno! Więc nie taka to byle jaka nora. – dodała z radosnym zdziwieniem.
- Okienko ledwie – uśmiechnął się stary.
- Grunt, że wpuszcza światło. Ależ tam znowu leje – wstrząsnęła się patrząc przez nie w ogród. – A tu cieplutko…Jak to zrobiłeś?
- Wydłubałem parę cegiełek i mam kominek.
- No fakt, w ścianie jest okopcona dziura.
- Kominek! Nazywajmy rzeczy ich właściwym imieniem.– zaczupurzył się stary.
- Jasne, że kominek. – przystała mysz - Nie będziemy się przecież kłócić o drobiazgi przed śniadaniem.
- Przewidujesz śniadanie? – spytał skrzat figlarnie mrożąc oczy.
- Sam wiesz, że to po krasnoludzku : gość w dom – śniadanie na stole.
- Już ci wczoraj mówiłem, że nie jestem… - nachmurzył się skrzat.
- Wiem, wiem…Ależ ty jesteś nad podziw gderliwy! Bądź tam sobie kim chcesz, a co mi do tego, najważniejsze, że jesteś gościnny.
- Ba! – fuknął dziadek. – Już taki mój los.
- Nie mógłbyś chyba być karczmarzem, bo powiedziałeś to bez zachwytu raczej – zauważyła mysz.
- A od kiedy to karczmarze są gościnni?!
- Karczmarze są gościnni z natury.
- Z konieczności. Z konieczności i przewidywanego zysku.
- Ha! Niechby i nawet, to wiesz jaki ty masz zysk z naszej znajomości, albo raczej z mojego nie całkiem rozważnego zabłądzenia?!
- No niby jaki? – zdziwił się Bożydar.
- Ogromny! Skończyła ci się właśnie samotność, ot co. A to wielkie święto! Ja ci to mówię – pisnęła przekonywująco Felicja.
- Jak już mówiłem, miewałem towarzystwo – burknął staruszek– Tamtego roku na przykład próbowały się tu sprowadzić karaluchy…
- Ale jakoś ich tu nie widzę. I wcale się nie dziwię, że przy twoim charakterze nie chciały z tobą zamieszkać! – wypaliła mysz.
- Nie chciały?! Jeszcze jak chciały! To JA nie chciałem! – wrzasnął Bożydar – Kto normalny dzieli pokój z karaluchami?! Znasz takiego?
- Nie dość, że sknera i zrzęda, to jeszcze rasista. – skomentowała jego wyznanie mysz , myśląc jednocześnie : „ Karaluchy bywają smaczne”. I dodała zaraz – Ale czy my dziadziu nie tracimy czasu? Co nam przyjdzie z takich gadek? Brzucha nimi nie napełnimy, to pewne.
- Żarłok przebrzydły, brzuchem świat widzi – sapnął staruszek – Ale siadaj już siadaj, zaraz coś przyniosę – wymruczał otwierając wielkim kluczem maleńkie drzwi do spiżarni.
- No i od tego powinniśmy byli zacząć dzień, a nie od sprzeczki nie wiadomo o co – sapnęła z ulgą mysz – A po cóż ci aż taaaki klucz?! – wykrzyknęła nagle.
- Bo jak mówiłem, miałem już tu „gości”…
*
Kolejnego dnia na zewnątrz chlupotało równie beznadziejnie jak poprzedniego, a po szybach spływały takie same jak wczoraj grube łzy jesieni.
- Ta jej rozpacz zaczyna już nużyć, w dodatku zmusza mnie do popełniania nietaktów.– stwierdziła mysz o poranku.
- Proszę, proszę…Okazuje się, że bywasz wrażliwa – zdziwił się przesadnie Bożydar odrywając wzrok od łatanego buta.
- Oczywiście, że bywam - chełpliwie odęła się mysz.
- A któryż to postępek wywołuje taki twój niepokój, że aż się nad nim zastanawiasz?
- Nie staraj się być złośliwszym niż jesteś! Martwi mnie chociażby brak własnej spiżarni. Zamierzałam naznosić sobie w jakieś zaciszne miejsce (czy ja wiem, może dajmy na to - w tamten kącik) trochę pestek, ziaren i co tam jeszcze się da znaleźć w ogrodzie, albo i trochę dalej, ale ta pogoda niszczy moje najlepsze chęci nie mówiąc już o produktach. Zauważ, że to głównie po to bym przestała być ci ciężarem.
- A ja myślę, że jednak niezbyt odpowiada ci moja kuchnia – skrzywił się cierpko starzec.
- Faktem jest, że na tym co serwujesz nie da się długo pociągnąć. Ziemniak pieczony sote, ziemniak zapiekany z liściem szczawiu, ziemniak pieczony z solą, ale bez masła…
- Bo nie mam masła! – warknął Bożydar – Jakbym miał, to bym dał.
- A czy ja mówię, że masz? Stwierdzam tylko, że nie ma go na żadnym z ziemniaczków. I żeby skończyć już tę wyliczankę, dodam tylko, że niedobrze mi się robi od tych pyr w różnych postaciach, dlatego postanowiłam zmienić menu. A kiedy podjęłam taką decyzję okazuje się, że – tu rozłożyła bezradnie łapki - muszę dalej się męczyć z przyczyn obiektywnych.
- Wcale nie musisz! – obruszył się staruszek – Wcale nie musisz – powtórzył z zacięciem.
- Spokojnie. Przecież wiesz, że jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma.
- Ależ mnie pokarało – mruknął stary i – Aj! -ukłuł się w palec.
- No widzisz jak to nie warto rozpraszać się w uszczypliwych dygresjach. Mądrzy mówią : patrz z czego żyjesz. Napraw sobie teraz w spokoju swój chodaczek, a ja rozejrzę się tymczasem co nieco po okolicy – powiedziała Felicja i wlazła w korytarz prowadzący do wyjścia.
- Dobrego dnia! – zawołał za nią skrzat.
- Czego chcesz znowu? – spytała wysunąwszy głowę z otworu.
- Życzę ci owocnych poszukiwań – rozjaśnił się stary od nagłego pomysłu.
- Acha. W porządku. Też sobie tego życzę. A kurzu to masz w tym holu tyle, że trudno oddychać. Porządnicki dziadku to ty nie jesteś, a gości przyjmujesz. Wstyd! – kichnęła i szurnęła w ciemność.
- Tyle z tego pożytku, że go przynajmniej trochę wymiecie swoim futrem – sapnął skrzat z rezygnacją i mruknął do siebie – Czekaj no paskudo, już ja ci dam nauczkę.
*
- Jeden pokój, drugi pokój – liczyła mysz biegnąc – trzeci pokój, czwarty pokój, sień, kot… KOT! – wrzasnęła i zawróciła na pięcie.
- Widziałam kota! - darła się wpadając do domku Bożydara – Hej! Gdzież ty jesteś?! Kota widziałam! Słyszysz?! Jak jest prawdziwie potrzebny to go oczywiście nie ma. No gdzieś ty jest? A może go ten kot…Koty są zdolne do wszystkiego, co im tam taki karzełek. Chrup i po karliputku; a ten się zdaje oblizywał…
- Już jesteś?! – zdziwił się stary wchodząc – Stało się coś może?
- Co myślisz o kotach? – odpowiedziała pytaniem mysz.
- O kotach nic nie myślę, bo ich nie widuję. Tu ich w każdym razie nie ma.
- SĄ (!)
- Aaa…Rozumiem miałaś spotkanie pierwszego stopnia ze swoją wyobraźnią.
- Raczej zderzenie z pełnokrwistą rzeczywistością, taką, że od teraz rezygnuję z penetracji i zamykam się w medytacyjnej klauzurze – uściśliła Felicja.
- Jestem pewny, że to była złuda.
- Mądrala, wie czego nie wie! Było co mówię, bo widziałam. Jasne?!
- Zobaczyć nie znaczy widzieć.
- Słuchaj no i bez twoich mądrości głowa mnie boli. Lepiej wody dał byś się mi napić, zamiast gadać bez sensu.
- Proszę – skrzat podał jej żołędny kubek - Gdzieś ty tego swojego kota widziała?
- Szło się, szło się…Biegło… Na końcu była sień, a w sieni był - kot. – wysapywała mysz między szybkimi łykami.
- Bzdura. Tu nie ma kotów – powtórzył stary – Zresztą chodźmy to sprawdzić.
- A w życiu!
- Dobrze, więc sam pójdę.
- A idź sobie.
„ I co mnie podkusiło, że by udawać kota?” – myślał Bożydar wychodząc.
*
- Cześć żabo.
- Cześć myszko.
- Też tu mieszkasz?
- Trochę mieszkam, trochę nie mieszkam. Teraz mieszkam.
- I tego dziadka znasz?
- Jeszcze by nie. Jego się nie da nie znać.
- No popatrz, a ja go dotąd nie znałam i jakoś z tym żyłam.
- Bo jesteś mała i nie stąd.
- A ty?
- Ja jestem spod łopianów w rogu ogrodu.
- I wprowadzasz się tutaj na zimę?
- Tam panoszy się teraz tylko deszcz, a tu są pająki i inne smakołyki – powiedziała ropucha oblizując się bezwstydnie.
- Nie licz na większy kąsek!
- Stary jest skrzatem – zmieniła żaba temat – Dobrym skrzatem. Bożęciem.
- To taki trochę inny krasnal?
- Całkiem inny.
- Czyli jaki?
- Zawsze przegina, albo w dobroci, albo w złości. Najczęściej w tym pierwszym.
No i może się zmieniać, albo w węża, albo w kota, albo…
- W kota?!
- W kota.
- A tu w ogóle są koty?
- Nie ma.
- A to drań! – zatrzęsła się mysz ze złości.
- Che che che – zarechotało domyślnie żabsko.
- Ale ja mu tego „żarciku” nie daruję! Zobaczysz, jeszcze tak go urządzę, że popamięta! – pieniła się Felicja.
- Byli już tacy, którzy to obiecywali…- westchnęła smętnie ropucha – Wiedz mała, że to też trochę czarodziej, więc nie będzie ci łatwo. No uciekam, bo lepiej żeby mnie u siebie nie zastał, chociaż przyszłam tylko po radę i po zioła, ale to może innym razem, bo nie takie znowu pilne.
- Macie z sobą na pieńku?
- Nie, chociaż są zadawnione nieporozumienia…Ale drobne raczej. No, pora na mnie. Cze myszo.
- Cześć żabo.
Rankiem mysz zobaczyła porozwieszane na ceglanej ścianie girlandy ziół i wianki podsuszonych grzybów.
- Noo…praktyczne to i gustowne – zauważyła ze znawstwem – Oho ho, i - jest tu okno! Więc nie taka to byle jaka nora. – dodała z radosnym zdziwieniem.
- Okienko ledwie – uśmiechnął się stary.
- Grunt, że wpuszcza światło. Ależ tam znowu leje – wstrząsnęła się patrząc przez nie w ogród. – A tu cieplutko…Jak to zrobiłeś?
- Wydłubałem parę cegiełek i mam kominek.
- No fakt, w ścianie jest okopcona dziura.
- Kominek! Nazywajmy rzeczy ich właściwym imieniem.– zaczupurzył się stary.
- Jasne, że kominek. – przystała mysz - Nie będziemy się przecież kłócić o drobiazgi przed śniadaniem.
- Przewidujesz śniadanie? – spytał skrzat figlarnie mrożąc oczy.
- Sam wiesz, że to po krasnoludzku : gość w dom – śniadanie na stole.
- Już ci wczoraj mówiłem, że nie jestem… - nachmurzył się skrzat.
- Wiem, wiem…Ależ ty jesteś nad podziw gderliwy! Bądź tam sobie kim chcesz, a co mi do tego, najważniejsze, że jesteś gościnny.
- Ba! – fuknął dziadek. – Już taki mój los.
- Nie mógłbyś chyba być karczmarzem, bo powiedziałeś to bez zachwytu raczej – zauważyła mysz.
- A od kiedy to karczmarze są gościnni?!
- Karczmarze są gościnni z natury.
- Z konieczności. Z konieczności i przewidywanego zysku.
- Ha! Niechby i nawet, to wiesz jaki ty masz zysk z naszej znajomości, albo raczej z mojego nie całkiem rozważnego zabłądzenia?!
- No niby jaki? – zdziwił się Bożydar.
- Ogromny! Skończyła ci się właśnie samotność, ot co. A to wielkie święto! Ja ci to mówię – pisnęła przekonywująco Felicja.
- Jak już mówiłem, miewałem towarzystwo – burknął staruszek– Tamtego roku na przykład próbowały się tu sprowadzić karaluchy…
- Ale jakoś ich tu nie widzę. I wcale się nie dziwię, że przy twoim charakterze nie chciały z tobą zamieszkać! – wypaliła mysz.
- Nie chciały?! Jeszcze jak chciały! To JA nie chciałem! – wrzasnął Bożydar – Kto normalny dzieli pokój z karaluchami?! Znasz takiego?
- Nie dość, że sknera i zrzęda, to jeszcze rasista. – skomentowała jego wyznanie mysz , myśląc jednocześnie : „ Karaluchy bywają smaczne”. I dodała zaraz – Ale czy my dziadziu nie tracimy czasu? Co nam przyjdzie z takich gadek? Brzucha nimi nie napełnimy, to pewne.
- Żarłok przebrzydły, brzuchem świat widzi – sapnął staruszek – Ale siadaj już siadaj, zaraz coś przyniosę – wymruczał otwierając wielkim kluczem maleńkie drzwi do spiżarni.
- No i od tego powinniśmy byli zacząć dzień, a nie od sprzeczki nie wiadomo o co – sapnęła z ulgą mysz – A po cóż ci aż taaaki klucz?! – wykrzyknęła nagle.
- Bo jak mówiłem, miałem już tu „gości”…
*
Kolejnego dnia na zewnątrz chlupotało równie beznadziejnie jak poprzedniego, a po szybach spływały takie same jak wczoraj grube łzy jesieni.
- Ta jej rozpacz zaczyna już nużyć, w dodatku zmusza mnie do popełniania nietaktów.– stwierdziła mysz o poranku.
- Proszę, proszę…Okazuje się, że bywasz wrażliwa – zdziwił się przesadnie Bożydar odrywając wzrok od łatanego buta.
- Oczywiście, że bywam - chełpliwie odęła się mysz.
- A któryż to postępek wywołuje taki twój niepokój, że aż się nad nim zastanawiasz?
- Nie staraj się być złośliwszym niż jesteś! Martwi mnie chociażby brak własnej spiżarni. Zamierzałam naznosić sobie w jakieś zaciszne miejsce (czy ja wiem, może dajmy na to - w tamten kącik) trochę pestek, ziaren i co tam jeszcze się da znaleźć w ogrodzie, albo i trochę dalej, ale ta pogoda niszczy moje najlepsze chęci nie mówiąc już o produktach. Zauważ, że to głównie po to bym przestała być ci ciężarem.
- A ja myślę, że jednak niezbyt odpowiada ci moja kuchnia – skrzywił się cierpko starzec.
- Faktem jest, że na tym co serwujesz nie da się długo pociągnąć. Ziemniak pieczony sote, ziemniak zapiekany z liściem szczawiu, ziemniak pieczony z solą, ale bez masła…
- Bo nie mam masła! – warknął Bożydar – Jakbym miał, to bym dał.
- A czy ja mówię, że masz? Stwierdzam tylko, że nie ma go na żadnym z ziemniaczków. I żeby skończyć już tę wyliczankę, dodam tylko, że niedobrze mi się robi od tych pyr w różnych postaciach, dlatego postanowiłam zmienić menu. A kiedy podjęłam taką decyzję okazuje się, że – tu rozłożyła bezradnie łapki - muszę dalej się męczyć z przyczyn obiektywnych.
- Wcale nie musisz! – obruszył się staruszek – Wcale nie musisz – powtórzył z zacięciem.
- Spokojnie. Przecież wiesz, że jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma.
- Ależ mnie pokarało – mruknął stary i – Aj! -ukłuł się w palec.
- No widzisz jak to nie warto rozpraszać się w uszczypliwych dygresjach. Mądrzy mówią : patrz z czego żyjesz. Napraw sobie teraz w spokoju swój chodaczek, a ja rozejrzę się tymczasem co nieco po okolicy – powiedziała Felicja i wlazła w korytarz prowadzący do wyjścia.
- Dobrego dnia! – zawołał za nią skrzat.
- Czego chcesz znowu? – spytała wysunąwszy głowę z otworu.
- Życzę ci owocnych poszukiwań – rozjaśnił się stary od nagłego pomysłu.
- Acha. W porządku. Też sobie tego życzę. A kurzu to masz w tym holu tyle, że trudno oddychać. Porządnicki dziadku to ty nie jesteś, a gości przyjmujesz. Wstyd! – kichnęła i szurnęła w ciemność.
- Tyle z tego pożytku, że go przynajmniej trochę wymiecie swoim futrem – sapnął skrzat z rezygnacją i mruknął do siebie – Czekaj no paskudo, już ja ci dam nauczkę.
*
- Jeden pokój, drugi pokój – liczyła mysz biegnąc – trzeci pokój, czwarty pokój, sień, kot… KOT! – wrzasnęła i zawróciła na pięcie.
- Widziałam kota! - darła się wpadając do domku Bożydara – Hej! Gdzież ty jesteś?! Kota widziałam! Słyszysz?! Jak jest prawdziwie potrzebny to go oczywiście nie ma. No gdzieś ty jest? A może go ten kot…Koty są zdolne do wszystkiego, co im tam taki karzełek. Chrup i po karliputku; a ten się zdaje oblizywał…
- Już jesteś?! – zdziwił się stary wchodząc – Stało się coś może?
- Co myślisz o kotach? – odpowiedziała pytaniem mysz.
- O kotach nic nie myślę, bo ich nie widuję. Tu ich w każdym razie nie ma.
- SĄ (!)
- Aaa…Rozumiem miałaś spotkanie pierwszego stopnia ze swoją wyobraźnią.
- Raczej zderzenie z pełnokrwistą rzeczywistością, taką, że od teraz rezygnuję z penetracji i zamykam się w medytacyjnej klauzurze – uściśliła Felicja.
- Jestem pewny, że to była złuda.
- Mądrala, wie czego nie wie! Było co mówię, bo widziałam. Jasne?!
- Zobaczyć nie znaczy widzieć.
- Słuchaj no i bez twoich mądrości głowa mnie boli. Lepiej wody dał byś się mi napić, zamiast gadać bez sensu.
- Proszę – skrzat podał jej żołędny kubek - Gdzieś ty tego swojego kota widziała?
- Szło się, szło się…Biegło… Na końcu była sień, a w sieni był - kot. – wysapywała mysz między szybkimi łykami.
- Bzdura. Tu nie ma kotów – powtórzył stary – Zresztą chodźmy to sprawdzić.
- A w życiu!
- Dobrze, więc sam pójdę.
- A idź sobie.
„ I co mnie podkusiło, że by udawać kota?” – myślał Bożydar wychodząc.
*
- Cześć żabo.
- Cześć myszko.
- Też tu mieszkasz?
- Trochę mieszkam, trochę nie mieszkam. Teraz mieszkam.
- I tego dziadka znasz?
- Jeszcze by nie. Jego się nie da nie znać.
- No popatrz, a ja go dotąd nie znałam i jakoś z tym żyłam.
- Bo jesteś mała i nie stąd.
- A ty?
- Ja jestem spod łopianów w rogu ogrodu.
- I wprowadzasz się tutaj na zimę?
- Tam panoszy się teraz tylko deszcz, a tu są pająki i inne smakołyki – powiedziała ropucha oblizując się bezwstydnie.
- Nie licz na większy kąsek!
- Stary jest skrzatem – zmieniła żaba temat – Dobrym skrzatem. Bożęciem.
- To taki trochę inny krasnal?
- Całkiem inny.
- Czyli jaki?
- Zawsze przegina, albo w dobroci, albo w złości. Najczęściej w tym pierwszym.
No i może się zmieniać, albo w węża, albo w kota, albo…
- W kota?!
- W kota.
- A tu w ogóle są koty?
- Nie ma.
- A to drań! – zatrzęsła się mysz ze złości.
- Che che che – zarechotało domyślnie żabsko.
- Ale ja mu tego „żarciku” nie daruję! Zobaczysz, jeszcze tak go urządzę, że popamięta! – pieniła się Felicja.
- Byli już tacy, którzy to obiecywali…- westchnęła smętnie ropucha – Wiedz mała, że to też trochę czarodziej, więc nie będzie ci łatwo. No uciekam, bo lepiej żeby mnie u siebie nie zastał, chociaż przyszłam tylko po radę i po zioła, ale to może innym razem, bo nie takie znowu pilne.
- Macie z sobą na pieńku?
- Nie, chociaż są zadawnione nieporozumienia…Ale drobne raczej. No, pora na mnie. Cze myszo.
- Cześć żabo.