Zrywy (wyjątki z pamiętników J. Szmurłowskiego) rozdz. 11-20
: ndz 02 kwie, 2023
11.
Piątek. Urlop. W nocy padało. Rano przechadzka po mieście. Kałuże i wciąż obecny zapach deszczu. Gdyby szyldy i reklamy sklepowe nie kłamały, mógłbym żyć naprawdę wygodnym życiem w najlepszym ze światów. „Obuwie. Zawsze tanio”, „Kredyt darmowy – oddajesz tyle samo, co pożyczasz”, „Profesjonalnie dobieramy bieliznę”, „Świeże surówki. Najlepsza jakość i smak. Bez użycia konserwantów”, „Vision care. I lepiej widzisz”. Można tak w nieskończoność. Otacza mnie jedna wielka megaoferta.
Przechodząc obok kościelnej bramy, zobaczyłem billboard. Oczy Jezusa miłosiernego i czerwony napis „Czekam”, a poniżej mniejszymi, czarnymi literami: „Adoracja i spowiedź w każdy piątek od godz. 8:00 do 18:00”. Spojrzałem na zegarek. Była dokładnie 7:50.
12.
Zauważyłem, że ludziom, którzy widzą we mnie więcej niż we mnie jest, staram się przedstawić jako mądrzejszy niż faktycznie jestem, aby utwierdzić ich w tym przekonaniu. Z kolei ludziom, którzy oczekują ode mnie więcej niż chcę im dać, staram się przedstawić jako głupszy niż faktycznie jestem, aby ograniczyli swoje oczekiwania. Jak dotąd miałem to szczęście, że pierwsi nie byli jednocześnie tymi drugimi.
13.
Poniedziałek. Nietypowo. Choroba zakaźna, więc byłem „w terenie” – czyli w lesie. Szukaliśmy z wojskiem padłych dzików. Miałem duży plecak i sekator. Szpaler wzdłuż drogi, po pięć metrów odstępu między żołnierzami. Wszyscy spryskaliśmy się środkiem na kleszcze. W prawo, w głąb lasu. Minęła godzina, gdy jeden z nich zauważył dzika… nie, on go poczuł. Tak jest zawsze – najpierw się czuje, potem widzi. Zawołał pozostałych. Zdziwiła mnie ich wrażliwość na fetor rozkładającego się truchła. Czy nie po to ludzkość stworzyła wojsko, aby właśnie ten smród niósł się po świecie?
Dzik leżał pod krzakiem. Potężny, rozdęty odyniec i rój wijących się, białych larw. Przyszła moja kolej. Uciąłem sekatorem jedną nogę poniżej stawu i schowałem do specjalnej foliowej koperty na próbki, szybko ją zamknąłem i zabezpieczyłem. Miała pójść do badania. Wyjąłem czarny worek na zwłoki. Żołnierze podnieśli zwierzę i próbowali włożyć je do środka. Wydawało się, że wszystko pójdzie dobrze, ale nie mogliśmy zapiąć worka. Dzik się nie mieścił, bo wystawały nogi… uciąłem sekatorem pozostałe trzy nogi i włożyliśmy je osobno. Udało się. Miejsce, w którym leżał odyniec, posypałem środkiem dezynfekcyjnym. Zabraliśmy go ze sobą, położyliśmy przy najbliższej drodze i zadzwoniliśmy po firmę utylizacyjną.
Po południu już przy swoim biurku w Urzędzie. Przejrzałem korespondencję i zaparzyłem sobie kawę. Spojrzałem za siebie na roślinę w czarnej doniczce na parapecie. Nie mogłem sobie przypomnieć jej nazwy. Zjadłem cynamonową bułkę. Zapach kawy przyniósł mi spokój i przypomniał ciszę biblioteki uniwersyteckiej, uśmiech N. Czy to się w ogóle zdarzyło?
14.
Wybrałem się na długi spacer wczesnym rankiem, bo chciałem uniknąć spotkań z innymi ludźmi. Gdybym mógł urodzić się na nowo i mądrzej pokierować swoim losem niż zrobiłem to w tym życiu, zostałbym architektem i pracował z nadzieją, że moje dzieła przetrwają dłużej ode mnie. Cegły i beton są trwalsze niż ludzie (chociaż tutaj wiele zależy od geopolityki i uległości wobec naszej pasji niszczenia).
Stwierdziłem, że struktura tego miasta jest aż nazbyt typowa dla regionu i czasu. Od środka do obrzeży: najpierw dziewiętnastowieczne kamieniczki przy rynku, następnie stare, nieliczne już, drewniane domy parterowe poprzedzielane pudełkową zabudową z okresu PRL. Dalej blokowiska z okresu PRL. Dalej blokowiska z okresu III RP – jedyne określenie, jakie przychodzi mi na myśl w odniesieniu do tych ostatnich, to „fikuśne”. Dalej domy jednorodzinne z okresu III RP. Brak mi wyobraźni, aby je adekwatnie nazwać. Śmieszne jest to silenie się umysłu na periodyzację.
15.
Obudziłem się w środku nocy. Ostatnio za bardzo skupiam się na sobie i swoich lękach. Zacząłem szukać punktu zaczepienia. Przypomniało mi się zalecenie filozofa, aby patrzeć na wszystko sub specie aeternitatis. Ale z drugiej strony primum vivere, deinde philosophari… „Jestem tylko człowiekiem. Tylko człowiekiem” – z tą myślą zasnąłem ponownie.
16.
Mimo woli byłem świadkiem rozmowy o religii. Meritum dyskusji wydawało mi się miałkie wobec pasji interlokutorów. Ten temat zawsze budzi silne emocje. Może dlatego, że wiara dotyka miejsca, w którym myśl rozumiejąca znikomość istnienia spotyka się z instynktem samozachowawczym, który chciałby sprawić, aby pracowała tylko dla niego… Na czym miałaby polegać ta praca? Na szukaniu argumentów na jego rzecz. A więc odchodzą ojcowie, ale zostają bogowie. Nie ma mnie tutaj, ale będę tam.
17.
Piąta piętnaście. Nie lubię wstawać lewą nogą, bo to podobno przynosi pecha. Nie wstaję też prawą, aby nie dać się zabobonom. Na wszelki wypadek obie nogi stawiam równocześnie.
18.
Jest nas na świecie kilka miliardów. Tych, co odeszli, było jeszcze więcej. Trudno sobie wyobrazić to zagubienie w tłumie pogmatwanych istnień. A jednak wystarczy podnieść mały palec, by poruszyć miliony komórek, miliardy atomów. Przynajmniej tyle.
19.
Im dłużej żyję i wgryzam się w przyszłość, tym bardziej moje myśli zwracają się ku przeszłości. Myślę o ludziach, z którymi nie widziałem się od wielu lat. Drobne sytuacje, które wciąż analizuję, a których oni nie mają prawa pamiętać. Tak łatwo odeszli, jakby nigdy tak naprawdę nie istnieli.
20.
Klasyfikacje mimo woli. Czasem można spotkać pewien typ starości – ten męczący, gdy „źle” trwa już dłużej niż „dobrze”. Typ nieodmiennie zgorzkniały.
Piątek. Urlop. W nocy padało. Rano przechadzka po mieście. Kałuże i wciąż obecny zapach deszczu. Gdyby szyldy i reklamy sklepowe nie kłamały, mógłbym żyć naprawdę wygodnym życiem w najlepszym ze światów. „Obuwie. Zawsze tanio”, „Kredyt darmowy – oddajesz tyle samo, co pożyczasz”, „Profesjonalnie dobieramy bieliznę”, „Świeże surówki. Najlepsza jakość i smak. Bez użycia konserwantów”, „Vision care. I lepiej widzisz”. Można tak w nieskończoność. Otacza mnie jedna wielka megaoferta.
Przechodząc obok kościelnej bramy, zobaczyłem billboard. Oczy Jezusa miłosiernego i czerwony napis „Czekam”, a poniżej mniejszymi, czarnymi literami: „Adoracja i spowiedź w każdy piątek od godz. 8:00 do 18:00”. Spojrzałem na zegarek. Była dokładnie 7:50.
12.
Zauważyłem, że ludziom, którzy widzą we mnie więcej niż we mnie jest, staram się przedstawić jako mądrzejszy niż faktycznie jestem, aby utwierdzić ich w tym przekonaniu. Z kolei ludziom, którzy oczekują ode mnie więcej niż chcę im dać, staram się przedstawić jako głupszy niż faktycznie jestem, aby ograniczyli swoje oczekiwania. Jak dotąd miałem to szczęście, że pierwsi nie byli jednocześnie tymi drugimi.
13.
Poniedziałek. Nietypowo. Choroba zakaźna, więc byłem „w terenie” – czyli w lesie. Szukaliśmy z wojskiem padłych dzików. Miałem duży plecak i sekator. Szpaler wzdłuż drogi, po pięć metrów odstępu między żołnierzami. Wszyscy spryskaliśmy się środkiem na kleszcze. W prawo, w głąb lasu. Minęła godzina, gdy jeden z nich zauważył dzika… nie, on go poczuł. Tak jest zawsze – najpierw się czuje, potem widzi. Zawołał pozostałych. Zdziwiła mnie ich wrażliwość na fetor rozkładającego się truchła. Czy nie po to ludzkość stworzyła wojsko, aby właśnie ten smród niósł się po świecie?
Dzik leżał pod krzakiem. Potężny, rozdęty odyniec i rój wijących się, białych larw. Przyszła moja kolej. Uciąłem sekatorem jedną nogę poniżej stawu i schowałem do specjalnej foliowej koperty na próbki, szybko ją zamknąłem i zabezpieczyłem. Miała pójść do badania. Wyjąłem czarny worek na zwłoki. Żołnierze podnieśli zwierzę i próbowali włożyć je do środka. Wydawało się, że wszystko pójdzie dobrze, ale nie mogliśmy zapiąć worka. Dzik się nie mieścił, bo wystawały nogi… uciąłem sekatorem pozostałe trzy nogi i włożyliśmy je osobno. Udało się. Miejsce, w którym leżał odyniec, posypałem środkiem dezynfekcyjnym. Zabraliśmy go ze sobą, położyliśmy przy najbliższej drodze i zadzwoniliśmy po firmę utylizacyjną.
Po południu już przy swoim biurku w Urzędzie. Przejrzałem korespondencję i zaparzyłem sobie kawę. Spojrzałem za siebie na roślinę w czarnej doniczce na parapecie. Nie mogłem sobie przypomnieć jej nazwy. Zjadłem cynamonową bułkę. Zapach kawy przyniósł mi spokój i przypomniał ciszę biblioteki uniwersyteckiej, uśmiech N. Czy to się w ogóle zdarzyło?
14.
Wybrałem się na długi spacer wczesnym rankiem, bo chciałem uniknąć spotkań z innymi ludźmi. Gdybym mógł urodzić się na nowo i mądrzej pokierować swoim losem niż zrobiłem to w tym życiu, zostałbym architektem i pracował z nadzieją, że moje dzieła przetrwają dłużej ode mnie. Cegły i beton są trwalsze niż ludzie (chociaż tutaj wiele zależy od geopolityki i uległości wobec naszej pasji niszczenia).
Stwierdziłem, że struktura tego miasta jest aż nazbyt typowa dla regionu i czasu. Od środka do obrzeży: najpierw dziewiętnastowieczne kamieniczki przy rynku, następnie stare, nieliczne już, drewniane domy parterowe poprzedzielane pudełkową zabudową z okresu PRL. Dalej blokowiska z okresu PRL. Dalej blokowiska z okresu III RP – jedyne określenie, jakie przychodzi mi na myśl w odniesieniu do tych ostatnich, to „fikuśne”. Dalej domy jednorodzinne z okresu III RP. Brak mi wyobraźni, aby je adekwatnie nazwać. Śmieszne jest to silenie się umysłu na periodyzację.
15.
Obudziłem się w środku nocy. Ostatnio za bardzo skupiam się na sobie i swoich lękach. Zacząłem szukać punktu zaczepienia. Przypomniało mi się zalecenie filozofa, aby patrzeć na wszystko sub specie aeternitatis. Ale z drugiej strony primum vivere, deinde philosophari… „Jestem tylko człowiekiem. Tylko człowiekiem” – z tą myślą zasnąłem ponownie.
16.
Mimo woli byłem świadkiem rozmowy o religii. Meritum dyskusji wydawało mi się miałkie wobec pasji interlokutorów. Ten temat zawsze budzi silne emocje. Może dlatego, że wiara dotyka miejsca, w którym myśl rozumiejąca znikomość istnienia spotyka się z instynktem samozachowawczym, który chciałby sprawić, aby pracowała tylko dla niego… Na czym miałaby polegać ta praca? Na szukaniu argumentów na jego rzecz. A więc odchodzą ojcowie, ale zostają bogowie. Nie ma mnie tutaj, ale będę tam.
17.
Piąta piętnaście. Nie lubię wstawać lewą nogą, bo to podobno przynosi pecha. Nie wstaję też prawą, aby nie dać się zabobonom. Na wszelki wypadek obie nogi stawiam równocześnie.
18.
Jest nas na świecie kilka miliardów. Tych, co odeszli, było jeszcze więcej. Trudno sobie wyobrazić to zagubienie w tłumie pogmatwanych istnień. A jednak wystarczy podnieść mały palec, by poruszyć miliony komórek, miliardy atomów. Przynajmniej tyle.
19.
Im dłużej żyję i wgryzam się w przyszłość, tym bardziej moje myśli zwracają się ku przeszłości. Myślę o ludziach, z którymi nie widziałem się od wielu lat. Drobne sytuacje, które wciąż analizuję, a których oni nie mają prawa pamiętać. Tak łatwo odeszli, jakby nigdy tak naprawdę nie istnieli.
20.
Klasyfikacje mimo woli. Czasem można spotkać pewien typ starości – ten męczący, gdy „źle” trwa już dłużej niż „dobrze”. Typ nieodmiennie zgorzkniały.