Tadeusz Gajcy

 Moderator: Tomasz Kowalczyk

Awatar użytkownika
Vesper
Posty: 1792
Rejestracja: ndz 31 maja, 2020
Lokalizacja: bardo

Post autor: Vesper »

Wczorajszemu

Ufa­łeś: na nie­bo jak na stru­nę mięk­ko zło­żysz dłoń,
mu­zy­kę po­dasz ustom, uto­czysz do­tknię­ciem,
łu­kiem wier­sza wy­so­kie księ­ży­co­we tło
wpro­wa­dzisz w bez­miar do­lin –
Mo­dli­twę noc­nych cie­ni roz­wie­sisz jak wię­cierz
na słod­kich oczach dzie­wann i szu­mach to­po­lich.

Ufa­łeś: trze­pot pta­ków roz­sie­jesz ziar­ni­sty,
roz­le­głą pier­sią uj­miesz ho­ry­zon­ty, w któ­rych świat
pły­wa mały jak z dzie­ciń­stwa okrę­cik.

Klech­da z omsza­łych lat
– świ­ty w klech­dzie po­wie­wa­ły krwa­we –
do snu ko­ły­sa­ła dzie­ci.

Taką klech­dą prze­ła­mał się dzień
wal­czą­cej
War­sza­wy.

Wte­dy –
roz­wio­dły się nad mia­stem or­na­men­ty łun
na zło­tych kol­cach wie­życ i beł­ko­cie Wi­sły,

mu­zy­ka – lecz nie nie­ba – krą­ży­ła jak sen,
dziś wiesz:
to sko­wyt strza­łów na bru­kach się wił,
ota­czał, cho­dził wo­kół jak zbłą­ka­ny zwierz.

A to­bie – dni wczo­raj­sze w oczach nie osty­gły,
ufa­łeś…
Księ­życ sier­pem zmru­żo­ne rzę­sy ko­sił,
wśród krzy­ży zwi­jał świa­tła pur­pu­ro­wą nit­kę;
żoł­nie­rze nie­śli drżą­ce, spo­kor­nia­łe oczy
na sfru­wa­ją­cą po­wie­trzem
bia­łą Nike.

Fa­lo­wał spo­kój w cie­płej dar­ni,
kie­dy mło­dzi ple­ca­mi wspar­ci o wiecz­ność
od­cho­dzi­li w głę­bo­kie po­sła­nia.
Więc na­kry­ły ich ob­ło­ki po­dob­ne ku­li­stym mle­czom
i wiatr, któ­re­muś wie­rzył – skła­dał po­ca­łun­ki umar­łym.

Nie wie­dzia­łeś, że dłoń, któ­rą uczy­łeś śpie­wać,
po­tra­fi nie­na­wi­dzić i pię­ścią gru­bieć peł­ną,
gnie­wu uno­sić ża­giew –
Ufa­łeś. Nie uko­ił two­ich ust śpiew drze­wa
i oczu blask nie za­jął pod ko­pu­łą heł­mu,
i ser­ca nie na­sy­cił krzyk wbi­ty na ba­gnet.

Dzień roz­brój z woni sia­na. San­da­ły zie­lo­ne
niech zo­sta­wi przed pro­giem, na któ­rym go cze­kasz –
odej­mij pust­kę oczom, gdy w smut­ku za­to­ną,
i nie daj mó­wić wia­trom o li­lio­wych zmierz­chach.
Bo kła­mią. Bo śpie­wa­ją go­re­ją­cą lawą,
że zno­wu dłoń na nie­bo jak na stru­nę zło­żysz,
mu­zy­kę po­dasz ustom –

Dzi­siaj –
w pia­skach cmen­ta­rzy
po­wię­dły echa strza­łów,
wi­ru­je błę­kit ni­ski jak wczo­raj ła­ska­wy,
jak lu­stro.

Każ tra­wie, by mil­cza­ła. Jej śpiew cię za­dła­wi,
spo­wi­je watą wzru­szeń i ci­śnie w nie­pa­mięć.
Nim ock­niesz się, już ser­ce za­gu­bisz w ob­ra­zie
i dło­nie w prze­ra­że­niu mil­czą­co za­ła­miesz.

Dzi­siaj
ina­czej zie­mię wi­tać!
Wie­rzy­łeś: sło­wi­czym pie­niem wier­szy po­pły­nie sła­wa har­da
i wzej­dzie w barw­nych tę­czach, obu­dzi się w mi­tach.

Nie tak.

Na­zbyt dusz­no jest sło­wom na war­gach
cio­sa­nym z łun i żalu o wa­dze ka­mie­nia –
My­śla­łeś: bę­dzie pro­ściej.
A tu sło­wa, śpiew­ne sło­wa trze­ba za­mie­niać,
by go­dzi­ły jak oszczep.
Awatar użytkownika
Vesper
Posty: 1792
Rejestracja: ndz 31 maja, 2020
Lokalizacja: bardo

Post autor: Vesper »

Żegnając się z matką

Jak do Cie­bie będę pi­sał
po­chy­lo­ny nad sobą w żalu.
Ser­ce chłod­ne świe­ci jak krysz­tał
i choć wczo­raj się z Tobą roz­sta­łem,
jak Ci sło­wo do dło­ni po­dam
ba­da­ją­cy upar­cie ciem­ność,
sko­ro mó­wisz: lek­ka jest mło­dość
cho­ciaż ognia bu­kiet nad zie­mią,
sko­ro mó­wisz: cia­łem czło­wie­czym,
trze­ba scho­dzić ni­sko, naj­ni­żej,
bo ra­do­sna w lo­cie tym wiecz­ność
jest ko­ły­ską zro­dzo­ną na krzy­żu.
Jak Ci ser­cem od­po­wiem jak źró­dłem
wy­ku­ty gło­sem śpiew­nym,
kie­dy tłum prze­ra­żo­nych ja­skó­łek
nio­sę po ręce le­wej,
jak mych ust nie­wy­czu­tych gra­niem
mam za­wo­łać bo­ha­ter­ski i bli­ski,
gdy po mej ręce pra­wej
drży oj­czy­zny po­gię­ta ko­ły­ska
i pio­sen­ka wie­czor­na leży
jak owo­cu znisz­czo­ne gro­no,
da­lej nie­bo, dom mój i księ­życ
opusz­czo­ny jak Ty i mło­dość.
Awatar użytkownika
Vesper
Posty: 1792
Rejestracja: ndz 31 maja, 2020
Lokalizacja: bardo

Post autor: Vesper »

Noc

Czy we śnie da­rem­nym, w przy­po­mnie­niu
leżę pod świa­tłem, co jak ko­ral
sta­cza się pręd­ko? Oto pora,
gdy cie­nie kwia­tów w fali wart­kiej
pły­wa­ją cięż­kie niby kar­pie
w księ­ży­cu srebr­ne. Owad rów­ny
jest czło­wie­ko­wi, ptak zwie­rzę­ciu,
gdy nie­bo bu­dząc nas jak stru­ny
albo ści­sza­jąc swym do­tknię­ciem
od­cho­dzi ciem­ne pod po­wie­kę.

Żebym pa­mię­tał: rów­ny je­stem
łu­nie ró­żo­wej, któ­ra prze­strzeń
w drze­wo ko­lo­rów na­głych zmie­nia.
Żebym ro­zu­miał: na­wet sal­wie,
gdy przez po­wie­trze idzie lek­kie
jak dzwon od chłod­nych drzwi mil­cze­nia.
I że­bym mó­wił: rów­ny je­stem
sarn so­bie le­żąc w śnie jak wy­spa,
gdy nie­bo bia­łe jest jak pa­pier,
a zie­mia wciąż nie­rze­czy­wi­sta
i za­rys kwia­tów dnem prze­cho­dząc
tę­że­je w ka­mień, w kość wo­sko­wą;
a ja w da­rem­nym przy­po­mnie­niu
dzie­ciń­stwa kształt przy­bli­żam ja­sny:
ob­ło­ków góra, nad nią księ­życ
i wiatr go­łę­bi po­nad la­sem,
woda we­so­ła, sze­lest ryby
wśród li­lii wod­nych. Prze­cież wiem:
da­rem­ny ser­ca stru­mień jest,
prze­by­tym snom nie będę rów­ny.

Lecz noc mnie cze­ka wciąż po­dob­na
do tam­tych nocy, kie­dy ko­ral
świa­tła się zni­żał. Cień w ob­ło­kach
jest cie­niem moim jak ol­brzy­ma,
a prze­cież ręka jest po­kor­na
i cia­ło kru­che leży pła­sko.
Żebym pa­mię­tał: jest oj­czy­zna
w ga­łąz­ce dymu, w ogniu bla­sku,
a ja na­kry­ty śnie­giem chmu­ry
zie­mi tej ską­pej je­stem rów­ny.
Awatar użytkownika
Vesper
Posty: 1792
Rejestracja: ndz 31 maja, 2020
Lokalizacja: bardo

Post autor: Vesper »

Miłość bez jutra

Mój sen śmier­tel­ny cia­łem speł­niasz
i sło­wem pło­chym w śnie po­czę­tym;
pu­szy­sta wło­sów two­ich per­ła
jak pło­mień krą­gły w po­ściel spły­wa,
gdzie dłoń pie­rza­sta jak z igli­wia
roz­dzie­la cie­nie ciał od lęku.

Mó­wi­my szep­tem krwi ła­god­nej
słu­cha­jąc w so­bie: niech w nas pły­nie,
niech nie­sie - świa­tło jak w ro­śli­nie
prze­świe­tli serc pla­ne­ty małe
i obu­dzi­my się słu­cha­jąc
sze­le­stu chmur i gra­nia wody.

Bo tyle tyl­ko jest w nas cie­pła,
co dłoń zdzi­wio­na ob­jąć zdo­ła,
i trwo­gi tyle, co za­krze­pła
wy­ry­je w twa­rzy łza jak z ognia
i gło­su w nas, co wy­dać może
w kie­li­chu warg ję­zy­ka ostrze.

Niech pły­nie w nas - mó­wi­my jesz­cze
ten szmer ciem­no­ści, póki księ­gę
ob­ło­ków wiatr prze­gi­na mięk­ką.
Bo tyle tyl­ko wia­ry w pie­śni,
ile ob­ra­zu pod po­wie­ką
zie­mi od­bi­tej osta­tecz­nie.
Awatar użytkownika
Vesper
Posty: 1792
Rejestracja: ndz 31 maja, 2020
Lokalizacja: bardo

Post autor: Vesper »

Nad ranem

Od mego ser­ca do twe­go
dro­ga jak li­stek dłu­ga,
a prze­cież bu­dzi nas echo
gra­jąc w nas jak ku­kuł­ka:
cie­bie o sło­wo za póź­no,
mnie o pół nuty za wcze­śnie,
więc w twarz ci pa­trząc jak w lu­stro
po­dwo­jo­ny sam so­bie je­stem:

Wie­wiór­czy ogień mnie zna­czył
i kro­pla że­la­za le­cąc
krzy­żyk nad czo­łem jak dzwo­nek
wie­sza­ła albo jak pie­częć,
abym do­tknię­ty ogniem
dło­nie za­ci­skał obie
jed­ną o mło­dość za póź­no,
dru­gą za wcze­śnie o wiecz­ność.

I ob­łok co się za­trzy­mał
we mnie jak w sen­nej rze­ce,
albo w wie­czor­nej ro­śli­nie
ciem­ność ła­god­ną przę­dzie,
abym jak ryba świe­cąc
w po­wie­trzu błą­dził i ustom
sło­wo dla cie­bie -- zbyt wcze­śnie
po­da­wał -- albo za póź­no.

Od mego cia­ła do twe­go
dro­ga jak ręka pro­sta,
lecz cią­gle dzie­li nas echo
w ser­cu po­dwój­nym i gło­sach,
bo dym, co nie­bo przy­bli­żył
jak ko­gut nad snem moim pie­je
o ża­łość two­ją - za póź­no,
za wcze­śnie o moją na­dzie­ję.
Awatar użytkownika
Vesper
Posty: 1792
Rejestracja: ndz 31 maja, 2020
Lokalizacja: bardo

Post autor: Vesper »

Temu, który przyjdzie

Z tam­tej stro­ny, gdzie mała ko­lum­na
nie­ba świe­ci, u stóp zie­mi drę­twej
my je­ste­śmy. Po­myśl: sen i ból nasz
na­po­jo­ny pul­so­wa­niem rze­ki,
kwia­tów szme­rem w po­wie­trzu nie­trwa­łym
sły­szysz jesz­cze pro­sty jak or­ga­ny.

Czas, co smut­ne cia­ło ma we­se­lić,
kło­sy zgi­na nie­bie­skie jak da­chy
mia­sta twe­go i ob­ło­ków kie­lich
chy­li w mło­dość mu­zycz­ną. Więc w bla­sku
rze­czy sto­isz, w rę­kach nić pej­za­żu
wi­jesz ja­sną, jak my złe że­la­zo.

Ach, tak się dzie­jom ju­trzen­nym na­patrz,
jak my twa­rze w pło­mie­niu kute
zwra­ca­li­śmy, gdzie grom swo­je świa­tło
jak fon­tan­ny pod­no­sił łód­kę.
Lecz się ko­chać nie ucz tych ogni,
bo sen ła­twy – lecz smu­tek pod nim.

Bo wy­star­czy nam jed­na zie­mia,
choć stron czte­ry i nie­ba ob­szar
dziw­nie pła­ski stoi jak z cie­nia.
Tyl­ko jed­nej za mało mi­ło­ści,
by sen prze­być i sta­nąć po­wtór­nie
dłoń bez­bron­ną uno­sząc jak stru­nę.
Awatar użytkownika
Vesper
Posty: 1792
Rejestracja: ndz 31 maja, 2020
Lokalizacja: bardo

Post autor: Vesper »

Wiersz o szukaniu

Ile rąk, ile spoj­rzeń,
ile me­lo­dii trze­ba w śnie -

Nie wiem ja i ty nie wiesz,
i nikt wie­dzieć nie może,
ile rąk, ile spoj­rzeń,
ile me­lo­dii -
kto wie?

Czy na ło­dy­dze z za­pa­chu i bar­wy,
czy na li­ściu pła­skim, któ­ry wy­rzeź­bił wiatr
i czy na­praw­dę zie­lo­nym bla­skiem, czy na­praw­dę -
przez jed­ną chwi­lę czy przez wie­le lat?

A przez wes­tchnie­nia le­ni­wych żmij
zwi­nię­tych pła­sko w księ­ży­co­wej mgle,
a przez usta sy­czą­ce je­żyn,
a przez kwia­ty wy­so­kie i pręż­ne
iść źle.

Więc śpij -

Czy wcze­śniej, czy póź­niej nocą ci się przy­śni
ko­ron­ko­wy fos­fo­rycz­ny kształt - \'
Ni­kły pło­myk le­śny bia­ły sen wy­ci­śnie
i obu­dzisz się z otwar­tą dło­nią, jak­byś ze­rwać i po­go­nić chciał.

Więc śpij -

Po­że­glu­jesz po­wie­ka­mi wstecz
i ra­mio­na wy­rzu­cisz za kra­wędź -
a tam - z pu­chu księ­ży­co­wy mlecz
tań­czy w igłach drzew chwiej­nych i barw­nych.

Mchy spie­nio­ne suną jak ob­ło­ki
przy­gwoż­dżo­ne ło­dy­ga­mi grzy­bów -
nie od­róż­nisz - pło­myk jest po­dob­ny
do ma­lut­kich owa­dów nie­ży­wych.

Po­że­glu­jesz po­wie­ka­mi na­przód
i ra­mio­na utu­lisz jak dziec­ko -
może za­wo­łasz do kwia­tu, lecz nie od­po­wie ci na to -
i za­pła­czesz
w księ­ży­co­wym mle­czu.

Ale to nic, tak trze­ba,
tak trze­ba, abyś nie wie­dział,
ile rąk, ile spoj­rzeń,
ile me­lo­dii w śnie -
aby zna­leźć, aby do­trzeć
i oprzeć po­wie­ki naj­pro­ściej
o ko­ron­ko­wy fos­fo­rycz­ny kształt.

Więc śpij -

Prze­cież nikt wie­dzieć nie może,
a ty byś chciał?
Awatar użytkownika
Vesper
Posty: 1792
Rejestracja: ndz 31 maja, 2020
Lokalizacja: bardo

Post autor: Vesper »

Na progu

Już ju­tro może nie osty­głym
od łuny okiem będę mu­siał
ogar­nąć świat i spoj­rzeć wprost
na nie­ba lot i tę­czy most; -
już ju­tro może dym jak wi­dły
za­pach­nie chle­bem, ognia ró­zga
wy­so­kim kwia­tem w ogród spad­nie,
a ptak, co w smut­ku miał miesz­ka­nie,
od­mien­nym szep­tem za­mknie sen.

I kie­dy będę mu­siał do­tknąć
mi­ło­sną ręką drzew tych sa­mych,
po­ło­żę na nich gniew­ną pięść.
A kie­dy nad mą sa­mot­no­ścią
przyj­dzie mi sło­wa jak ko­la­na
ra­do­śnie zgi­nać, ser­cu ufać
i słu­chać echa, w któ­rym głos
jak broń od­dzwa­nia albo kość,
war­ga otwo­rzy się jak lufa.

Jak ja­błoń ob­łok w oknie sta­nie
i szep­nie - śpie­waj, szep­nie - wróć.
Niech głos wy­smu­kły drży jak łódź,
bo to od­mien­ne jest ko­cha­nie.
Już ju­tro może kwia­ty gru­be
po­chło­ną cię i czas za­po­mni,
gdy nad twą wio­sną tę­czy su­peł
nad spiż wspa­nial­szy i nad po­mnik.

I w dło­ni cie­płej twarz ukry­ta
za­cię­ży na­gle, kro­pla ust,
jak­bym na war­dze łunę niósł,
za­bar­wi sen wśród pta­sich gi­tar,
stward­nie­je kora pod do­tknię­ciem
czer­wo­nych pal­ców. Lek­ka kość
jak dzie­wann żół­tych won­ny włos
uśmie­chem po­zna mnie mę­czeń­skim.

I szep­nie - śpie­waj, szep­nie - idź.
Nie to­bie lek­kim sło­wem ko­chać,
lecz stać nad cza­sem tym jak krzyż
i zna­ku cze­kać znów w ob­ło­kach.
Bo je­stem tu­taj płod­nym py­łem,
by mi­łość ro­sła, kie­dy runą,
i trwo­ga wiel­ka, gdy za­bi­jać
będą wpa­trze­ni w zbroj­ne ju­tro.
Awatar użytkownika
Vesper
Posty: 1792
Rejestracja: ndz 31 maja, 2020
Lokalizacja: bardo

Post autor: Vesper »

Przed odejściem

Po­ra­sta je­sien­ną mgłą
mój kraj jak wło­sem si­wym.
Lecz nim po­że­gnam go
dło­nią z mę­czeń­skiej gli­ny,
lecz nim się zgo­dzę z ko­ro­ną
cier­nio­wych lip i we­zmę
w bok mój i ser­ce bez­bron­ne
ciem­ność jak ostre na­rzę­dzie,
niech bły­ska­wi­cy la­ment
znów mnie na wiecz­ność wy­wo­ła,
bym uniósł sam sie­bie jak pal­mę
i pło­mień po­czuł u czo­ła.

Po ko­ściach zdep­ta­nych idąc
po­rów­nam ży­wioł z ży­wio­łem,
gwiaz­dę za­wist­ną na­zwę,
co nad mą gło­wą cze­ka,
mło­dość przy­wró­cę i mi­łość
snom nie­win­ne­go czło­wie­ka,
nad któ­rym wół i osio­łek
i anioł smut­ny się zwie­sza.
Nogą ogni­stość przej­dę
jak ptak przez ob­łok prze­cho­dzi,
aby pod brzo­zą zwę­glo­ną
mrów­kę po­cho­wać nie­ży­wą -
I dło­nie rzu­cę do wody,
aby nie mo­gły za­pło­nąć,
gdy przyj­dzie spo­cząć pod krzy­żem.
Awatar użytkownika
Vesper
Posty: 1792
Rejestracja: ndz 31 maja, 2020
Lokalizacja: bardo

Post autor: Vesper »

Modlitwa za rzeczy

Uspo­kój ser­ca ze­ga­rów,
zmę­czo­ne są -
ża­rów­kom przy­gaś po­wie­ki, za dłu­go pa­trzą na nas,
tram­wa­jom po­zwól od­po­cząć,
nie­chaj nie drep­cą wciąż
i do­mom za­broń się wspi­nać
w mia­stach ob­łych jak w dzba­nach.

Zdy­sza­nym ko­łom po­cią­gów
kwiet­ny spo­czy­nek na­każ,
płu­ca mo­to­rów na­peł­nij ci­szą won­ną od gwiazd,
tru­pim wy­de­chem spa­lin
niech się wię­cej nie żali
ko­mi­nów wy­so­ki po­chód w nie­od­gad­nio­ny czas.

Sprzę­tom na­szym mil­czą­cym głos za­mar­ły wy­zwól,
pió­rom ze­ślij wy­tchnie­nie, pa­pier zo­staw bez li­ter,
niech prze­mó­wią znad pó­łek książ­ki ku­rzem przy­bi­te,
kra­jo­bra­zy wię­zio­ne na płót­nach
niech zej­dą w po­ko­je na­sze -

Za wszyst­kie rze­czy smut­ne,
za wszyst­kie ser­ca ma­szyn
pro­si­my Cię, Pa­nie.
Awatar użytkownika
Vesper
Posty: 1792
Rejestracja: ndz 31 maja, 2020
Lokalizacja: bardo

Post autor: Vesper »

Pieśń nostalgiczna

I

Wy­wo­ła­ny z prze­strze­ni cia­snej,
gdzie głu­che czo­ło chmur, a na nim słoń­ca bruz­da -
wspo­mi­nam zie­mię świetl­ną: był
pie­ni­sty nie­ba ślad nad gło­wą prą­cy pła­sko,
wiatr jak mo­zai­ka róż­ny w je­zio­rze się za­nu­rzał,
na rze­kach ryb dzwo­nie­nie, a nocą ryba gwiazd
wy­gię­tą nio­sła płe­twę po­przez ro­ślin­ny czas.
Czło­wie­czych gło­sów drze­wo szu­mia­ło snom mym pręd­kim:
był ogród, a w nim dom o da­chu niby mie­dziak,
w ogro­dzie sta­ły kwia­ty w ko­lo­rach jak kred­ki
i czę­sto tę­czy gmach jak pió­ro lek­ki le­ciał
i czę­sto snom przy­chyl­ny pu­szy­sty śnie­gu las.

Py­ta­łem wie­le razy ja­sno­ści, co nade mną,
o ży­wot wszyst­kich rze­czy, któ­re w wspo­mnie­niu są.
- Ten dom - mó­wi­ła ja­sność - o da­chu jak pie­niądz
i drzwiach jak pło­mień ru­dych przy ścia­nie, ten dom
za­my­ka twe bo­gac­two pod cie­niem ob­ło­ku,
zdo­by­te trud­nym sło­wem i od­da­ne śnie­niu.
Więc mowa jego jest pro­sta i peł­na mil­cze­nia
jak świa­tło szyb zło­ta­wych i cięż­kich jak z mio­du.

A ogród? - Ogród - po­wiedz - czy po­zo­stał tam
ten sam, gdzie dzie­je mo­ich ro­ślin­nych przy­ja­ciół
sta­wa­ły w ogniach wrą­cych o śpiew­nych imio­nach.
- Po­zo­stał na­dal wier­ny, a gdzie kwiet­nik stał,
prze­ma­wia dło­nie wzno­sząc, dzwo­niąc jak łań­cuch
twój klon - o twa­rzy smut­nej i wia­trem spie­nio­nej.
Nie py­taj, dziec­ko świa­tła, bo da­rem­ne jest
wo­ła­nie ust sczer­nia­łych, wy­gię­tych jak krzy­żyk
ku zie­mi tej, ku dru­giej zie­mi, gdzie nie li­czą łez
i włos jak z rtę­ci żywy za most star­czy sto­pie.
Nie py­taj. Wśród bły­ska­wic za­po­mnisz szczę­śli­wy
i tu spoj­rze­niom lek­ki wznie­siesz tę­czy gmach,
i sny po­mie­ścisz ła­two, choć­by w dło­nie obie.

Nie­wdzięcz­ny - w domu two­im kró­le­stwo nie­trwa­łe
ob­raz­ków, gdzie księ­ży­ce i sto­łów, i krze­seł.
Tu słoń­ce pul­su­ją­ce jak skroń twa spo­tka­łeś
i zie­mię cie­nia. Na niej - do nóg two­ich przę­seł
pod­cho­dzi on ła­god­ny i skrzy­dłem przy­zy­wa,
ję­zy­kiem, co mu­zycz­ny - po oczach ci wo­dzi.
Za­po­mnij tam­tych imion. Sze­le­ści igli­wie
nocy roz­le­głej bar­dzo i prąd
pta­ków le­cą­cych ku gniaz­dom przez nie­bo ru­cho­me i grom
w świer­go­cie gwiezd­nym prze­cho­dzi.

- Ja­sno­ści moc­na nade mną - mó­wi­łem - wy­rze­kłaś: zwierz
i skrzy­dło, i ję­zyk, i jesz­cze - oko i gniaz­do, i ptak.
Nie, nie za­po­mnę tych imion; wszak i tam dane są: więc
zwierz był do­mo­wy i le­śny, groź­ny lub ci­chy; a płacz
pta­ka po­zna­łem naj­wcze­śniej i skrzy­deł bia­łych sierp lot­ny
w po­wie­trzu bar­dzo przej­rzy­stym, jak błysk lu­ster­ka lub
krusz­cu,
ja­sno­ści jed­na jest pa­mięć, da­rem­na pa­mięć mych kro­ków
wciąż wra­ca­ją­cych upar­cie, sto­py ra­nią­cych o musz­le
drzew nad sta­wa­mi - o ścież­ki pu­chem po­wie­trza zna­czo­ne,
łąkę rzu­co­ną ostry­mi kwia­ta­mi do góry jak bro­nę,
o echo or­kiestr chło­pię­cych, sło­wo czło­wie­ka, o uśmiech...


II

Sły­chać wo­ła­nia z prze­strze­ni, któ­ra się Zie­mią na­zy­wa,
lecz wie­le sły­chać po­sęp­nych.
Smut­ny prze­cho­dzi nad nimi jak kon­dukt ciem­ny kra­jo­braz
i wte­dy krzyk się pod­no­si cięż­ko jak ra­mię wia­tra­ka:
o nocy, nocy nie­do­bra,
oto za­mie­ra w nas tęt­no,
daj zmi­ło­wa­nie. O słoń­ce
świę­te - że­gna­my cię - w pta­ków po­ran­nych ko­łat­kach.
I dru­gie gło­sy nie­zna­nych drżą nad świe­tli­stym opa­rem.
W nim to za­ry­sy kształ­tów, usta pło­mie­nia wy­pu­kłe
i sierść pa­gór­ków zje­żo­na, księ­życ o twa­rzy za­tar­tej,
pro­fil ni­zin­nych mgieł, płu­gi ma­lut­kich miast,
i las sze­ro­ki na łu­nie, i wiatr brzę­czą­cy jak dru­cik.

W nim to - nie­prze­nik­nio­ny - ze­ga­ry hu­czą okrą­głe,
par­ska wa­go­nik pę­ka­ty, gwiż­dże oli­wa i para,
bie­gną stło­czo­ne ku nie­bu domy ogrom­ne jak sto­gi,
rze­ka bar­wio­na nie­bie­sko mo­sty wy­gi­na na bar­kach,
śle­pe ma­szy­ny ko­ła­mi to­czą przed sobą prze­strzeń
i ta opa­da na wzgó­rzach lub dro­gą w ra­mio­nach ka­skad
drzew­nych przy­sta­je. Bia­łe wy­cho­dzą pro­ce­sje
z ja­skiń go­tyc­kich o wie­żach ze śpie­wu, woni i świa­tła.

Nie tu­taj - ja­sno­ści obca - gdzie żal mój nie zba­wia, a snu
nie zna­ją twoi sy­no­wie z in­nych po­czę­ci brył,
nie tu­taj - chło­dzić ra­mio­na wiecz­ne a ziem­skie na pół
o kwia­ty ja­kich t a m nie ma... Był ogród, w ogro­dzie był
dom mój jak tra­wa spo­koj­ny i co dzień otwar­ty wo­ła­niu
czte­rech stron świa­ta. Lek­ki
pod­no­sił rano go opar, że świe­cił sil­nie jak dia­ment
pod tę­czą rzu­co­ną nie­dba­le na kwia­ty w ko­lo­rach jak kred­ki.
Tam czas po­marsz­czył groź­ny bez­sil­nej dło­ni dno
i owoc ziem­ski po­dał gło­do­wi ciem­nych warg,
jak liść zna­la­złem ser­ce w mej pier­si - i ten głos
przy­zy­wa zno­wu ostry i woła mi: to kraj
oj­czy­sty two­ich źre­nic, w któ­rych po­mie­ścisz pa­mięć
czer­wo­nych dło­ni brza­sku i czar­nych dło­ni nocy.

Tu śpiew ci był po­dusz­ką, ko­ły­ska na ko­la­nie -
O, tyle już spa­dło nie­chęt­nych, su­chych po­wiek
na ob­raz ten: wy­cho­dzi
nie­śmia­ła drob­na po­stać, a drzwi są ramą barw­ną
i su­chy srebr­ny włos, i srebr­ny wiatr u gło­wy,
i sza­ra kro­pla smut­ku na uchy­lo­nych war­gach,
i ręka ucząc syna prawd ciem­nych i pro­stych
opa­da na­głym plu­skiem bez­sil­na na wło­sy,
na czo­ło otwo­rzo­ne jak nie­bo zda­rze­niom
i drży, gdy czas wska­zów­ką cios wy­mie­rza ostry.
Przy­po­mnij, jesz­cze cie­płe na oczach spoj­rze­nie
i spły­wa po po­wie­trzu mięk­ka li­lia gło­su,
wod­ni­stą smu­gę zna­czy i imię ukła­da.
Nie­wdzięcz­ny, ach, nie­wdzięcz­ny - to była twa mat­ka.

Są dźwię­ki, któ­rych nie znasz, a któ­re ukry­te
dla uszu two­ich wy­schłych o mi­ło­ści uczą.
Po­chy­la się nad kar­tą za­pi­sa­ną czar­no
po­chmur­na kru­cha ręka i wśród cięż­kich li­ter
wpi­su­je wie­dzę ży­cia i nie­trwa­łość ludz­ką.
A gło­wa ni­czym pta­ku zwi­sła wą­tło w bar­kach
jak gwiaz­da za­wie­szo­na ku nocy się skła­nia,
gdzie kra­wędź od­po­czyn­ku, za­po­mnie­nia pieśń.
Pa­mię­taj - jed­na tyl­ko jest pa­mięć ko­cha­nia,
bez nie­go oczom pu­sto i na pier­si lęk.

Lecz znasz go, synu. Pu­sty dzwon w ko­pu­le
jak ję­zyk naj­bo­le­śniej na sznu­rze się zwi­jał,
gdy miej­sce twych umar­łych ude­rzo­ne kulą
sło­necz­ną kulą wy­szło na­prze­ciw po­wi­tać
jak ga­łąź ob­ła­ma­ną rękę ran­ną w lo­cie,
co pło­mień mia­ła w so­bie i chłód nocy wart­ki;
jak drze­wa gię­te sto­ją i pla­mią złe kart­ki
li­te­ry opusz­czo­ne. Tak, to był twój oj­ciec.

Ja­sno­ści - za­wo­ła­łem - nie­na­wist­ny dzień
prze­chy­la wagę słoń­ca ku ser­cu mo­je­mu.
Bez trwo­gi ży­wot ską­py. Tu - nie cho­dzi śmierć
w ja­ski­niach żół­tej tra­wy, pod ko­na­rem grzmią­cym
i śpi spo­koj­nie gwiaz­da z szpo­na­mi na oczach,
i z do­mów pły­nie ci­sza okrą­gła jak dźwięk.

Ja­sno­ści - niech się chwi­la strasz­li­wa po­wtó­rzy,
bom sły­szał koci po­mruk rze­ki, któ­rą tam
wpa­trze­ni w sta­re książ­ki na­zy­wa­ją Styk­sem.
Słu­chaj­cie, o szczę­śli­wi. W po­wrot­nej po­dró­ży
pój­dzie­cie bez wi­ta­nia, bez anio­ła na­wet,
choć mó­wią: uzbro­jo­ny bla­skiem bę­dzie stał
o skrzy­dłach niby z za­wias cięż­kich i uści­śnie
ra­do­sne­go wy­bra­ne­go. - Prze­by­łem, po­zna­łem
noc tak pu­stą jak ser­ce trwoż­li­wych,
gdy dzwon jak usta Boga nad sna­mi ich krą­ży;
i w pia­nie mego cia­ła cho­dzi­łem jak w grzy­bie
po zbo­czach pu­stych win­nic bez ser­ca i gło­su.


III

Po­nad ma­rze­niem, po­nad trwo­gą
tu skro­nie ro­sną w pió­rach krę­tych
i po­nad chmu­rą nio­są nogi
znie­ru­cho­mia­łą obcą stre­fą.
Prze­strzeń ogar­nąć, może zgu­bić,
ci­szę po­zy­skać, stra­cić ci­szę -
już nie usły­szę śpie­wu lu­dzi,
je­śli śpie­wa­ją - to na przyj­ście.

Fa­lu­ją gaje snu wiecz­ne­go,
zwierz na pół anioł, na pół ptak
schy­la źre­ni­ce nad przej­rzy­stą
wodą pa­mię­ci. Z da­le­kie­go
fle­tu, co zgię­ty w księ­życ łka
od­cho­dzą nuty jak po­sta­cie
i od­wró­co­ne twa­rzy li­ście
świe­cą w ciem­no­ści niby kra.

I zo­sta­wio­ny lśnie­niu temu,
któ­re jest grot, ale i sen,
nie wiem, com zy­skał, a com stra­cił.
To tyl­ko: dom mój jak spod heł­mu
ze słoń­ca pa­trzy w ogród, gdzie
na pal­cach wspię­te sto­ją stro­me
kwia­ty po­czę­te z barw­nych brył -
I zno­wu pa­mięć otwo­rzo­na.
Wspo­mi­nam zie­mię świetl­ną: Był...
Awatar użytkownika
Vesper
Posty: 1792
Rejestracja: ndz 31 maja, 2020
Lokalizacja: bardo

Post autor: Vesper »

Poemat letargiczny


I

Tak; w tych ścianach, za którymi piękna
błyskawica jak głóg ostra miota znaki smutnym,
noc trwa ciągła: to jej usta uporczywe zostały na sękach,
to jej palce widzę w deskach czarne jak na płótnie.

Świat odrębny, ach, poznaję: ludzkie
śpiewy śmieszne i zawiłe, lot ptaków, skrzyp studzien,
klaskają bicze nad drogą, którą już nigdy nie pójdę,
drzewa przystają, a kształt ich jakże mi jest znajomy.

Woda opada stromo i znowu barwy jej uczę
oczy me w noc wpatrzone.

Tu roślinność z milczenia wzory rysuje płaskie:
księżyc pośrodku drobny, wokół zielony puch,
stół mój i lustro sine porosło pyłem jak lasem,
dywan kosmaty i ufny jak trawa leży u nóg.

Lecz nad gontem, lecz nad głową krąży niewidzialny
głaz kosmiczny w bieg rzucony wolą ręki mściwej.
Wiem, że warczy — lecz w tym domu, gdzie puszyste palmy
jak na strunach drżą na cieniu — głos pęka wśród ścian
i opada na me ręce omszałe jak grzyby.


II

Nie powiedziane dziś wszystko, co było albo co będzie.
Papier zostanie czysty i ćmę samotną i cichą
zapomnę, pewnie zapomnę — drzewa zaświecą jak z miedzi,
chmury polecą splątane, deszcze otworzą muzykę,
niżej — konie na grzbietach mokrych pyski położą drżące
i wóz przetoczy się mały, horyzont mając po osie;
biały się księżyc rozwinie i będzie cisza spełniona.

Już nigdy kwiat ani owoc tych nut nie zdoła wywołać
pożegnanych zbyt łatwo i wcześnie.
Jest sen. Oczy zachodzą błoną,
ciało przechyla się puste, chwieją się linie roślin
gwałtowniej coraz, bo światło szersze o wieczność miota
błyskawica ostra jak głóg.

Zapomnę, pewnie zapomnę — i sen mój tym samym grozi,
nie czeka w nim złotowłosa,
a dom mój krąży nade mną bez głosu, senny jak puch.
Awatar użytkownika
Vesper
Posty: 1792
Rejestracja: ndz 31 maja, 2020
Lokalizacja: bardo

Post autor: Vesper »

Czas

Kiedy po włosach kręte płomyki wiją się pośpieszne
i iskra wzrok wypala, czoło w sieć zamienia,
twe ręce przerażone ogromnym powietrzem
kulistym bardzo — drżą.
Za oknem jak krawędzią dwu odmiennych światów
jest ciemna pogoń planet, milczenie kamienia
i niebo, dymiąc głucho, płynie cieniem statku,
pod którym wieją skrzydła żegnających rąk.

A światy są ogniste i oczom dostępne.
Nie chwila staje w ogniu, lecz horyzont ziemski:
na morzach drobnych fala ociera się z lękiem
o brzegi nagich piasków, na których jak kreski
powstają ciężkie dymy i błysk się wyzwala.
Tam domy drżą dziecinne w ogrodach zniszczenia
i pocisk szlak wyznacza, a za nim jak palma
upada gałąź ognia na miasto z kamienia.

Ten obszar pełen głosów to ojczyzna ludzka
i nad nią jest granica z księżyca i chmur.
Rozwarte chodzą gwiazdy, powietrze jak z piór
pod niebem danym ustom jak niebieskie płuca
granice, co z obłoków dokładnie wypełnia
i kraj zaludnia chłodny farbami marzenia.
I chociaż bije ziemia skalista i srebrna,
pod tobą jest ojczyzna z drżącego płomienia.

Bo wieją długie trawy i przy każdej drodze
stanęło lekkie drzewo za kamieniem białym;
i widzisz prędki pyszczek myszy w polnej norce,
i księżyce stalowe twarde zboża kładą;
więc jeszcze tutaj anioł oczyścił sandały
i miecz na wadze złożył, i dotknął cię światłem,
że jesteś pełen blasku, w ciało ledwie wierzysz
i z trwogą słuchasz dźwięków okrutnych, mosiężnych.

I do kwiatu powiadasz w pieszczotliwej mowie:
mój bracie. Wciąż ojczyzna wspomnieniem porasta
i wracasz znów nad rzekę, gdzie jak mały chłopiec
do ręki piasek bierzesz i w zwierciadło miasta
na fali niespokojnej jak w szybę się patrzysz.
Lecz nie widzisz tam wiele: kilka ogni stoi
milczących pośród domów, a na wodzie płaskich,
i łuna trąca falę, rzeźbi w drzewne słoje.

I idziesz coraz głębiej, i wciąż cię zachwyca
twa własność niepodzielna, zaprzedana stopom,
i nie wiesz, jak w tej chwili nad ziemią ci obcą
krzyknęły usta armat, człowiek dłoń położył
i inny człowiek upadł; pod światłem księżyca
zalśniły w drzewach bronie, zahuczały wozy,
nad miastem ogień zawisł jak kometa długa
i niebem rzucał gęstym na gwałtownych łukach.

I trwoży cię dźwięk ostry, i tulisz powietrze
w powiekach, aby obraz zatrzymać na zawsze,
gdy szedłeś obok matki tym znajomym miastem
i pięści małe niosłeś już wtedy bezbronne,
i lękasz się, gdy mówią, że gorzka jest przestrzeń,
po której dzisiaj stąpasz, a myślisz wciąż: promień.

I jeszcze nie dostrzegasz, kiedy brzegiem krążysz,
jak trudna jest ta ziemia wysoka do łokci
smugami ciężkich kłosów wezbranych jak nurt.
Po czole spada światło słoneczne i w pocie
wypręża zgrzebny człowiek swe mięśnie jak orzech
nakryty posągami falujących chmur.

Więc trwożysz się daremnie, powracasz nieustannie
przez głos krzywdzonych rzeczy i przez człowieka krzyk
do miejsca wiecznej ciszy, co — w tobie ma posłanie
i nigdzie więcej nie ma. Uderza w twardy brzeg
raniona w piersi woda odbiciem twojej ziemi,
o której myślisz: promień, nie krew, i głaz, i pot —
znów słuchasz: skrzypi fala i ciągnie nad ciemnemi
drzewami długim sznurem gwiaździsty zwarty lot.
Awatar użytkownika
Vesper
Posty: 1792
Rejestracja: ndz 31 maja, 2020
Lokalizacja: bardo

Post autor: Vesper »

Groteska bardzo smutna

Niby ko­smicz­ny del­fin
nie­bem, któ­re na­zy­wasz róż­nie,
prze­by­wa ziem­ską prze­strzeń
apo­ka­lip­sy cia­ło duże.

Za­iste, strasz­ne jest,
gdy w oko spoj­rzy na­gle
i jak twój głos i cień
wy­trwa­łym pój­dzie śla­dem.

Gdy ręką do­tknie zim­ną
bla­sku chwiej­ne­go peł­ną...
na próż­no mó­wisz: siło,
niech ci otwo­rzę nie­bo,

prze­pad­nij, zo­staw nas
u rzek nie­bie­skich ście­gu,
nie chce­my two­ich gwiazd
i ogni­ste­go wie­ku.

Po­wra­caj. Kie­dyś w książ­ce
na li­ter stroj­nym łań­cu­chu
sta­łaś gro­żą­ca jak Moj­żesz
z gro­mem na­pię­tym na łuku...

Czy­tel­nik srebr­ny pod drze­wem
świę­ty - jak mówi pi­smo -
kru­szył w śpie­wa­niu wer­se­ty
i wzy­wał: apo­ka­lip­so.

Te­raz - ty w gó­rze strasz­na, my - ni­sko,
ty nas nie od­czy­tasz, my cie­bie
i wspól­ne na­sze na­zwi­sko
ku ja­kiej dro­dze nas wie­dzie?

Je­śli nad cia­łem grom­nicz­nym
wo­łać nam wol­no i ręce
skła­dać na kol­bę i krzy­żyk,
czas ka­mie­no­wać nie­wdzięcz­nie -

nie daj, strze­gą­cy kre­su,
by po­tem w kra­ju psze­nicz­nym
na­sze ru­mia­ne dzie­ci
ba­wi­ły się w apo­ka­lip­sę.
Awatar użytkownika
Vesper
Posty: 1792
Rejestracja: ndz 31 maja, 2020
Lokalizacja: bardo

Post autor: Vesper »

Epitafium

Prze­chod­niu, po­wiedz imię,
a po­zna­my miej­sce
ma­rze­nia, któ­re nie­sie
bez­piecz­nie i lek­ko.
Nad nami nie­bo ro­śnie
i wspi­na się w dy­mie
po­zo­sta­wio­na da­le­kość.

Były lata nad nami i są.
Ty za­bie­rzesz nie­świa­do­mą sto­pą
prę­cik zie­mi otu­lo­ny mgłą,
co na­zy­wa się dla ust tak pro­sto,
a jest gło­sem, co za­ci­ska krtań
i wo­ła­niem z sa­mot­ne­go dna.

Nie za­po­mnisz, bo woda opa­rzy
war­gi pysz­ne, i za­du­si kłos.
Kraj ten mamy w oczach jak oł­ta­rzyk
z ga­jem dy­mów świe­cą­cych jak kość.
Twarz ukry­jesz. Bio­dra mat­ki su­che
nie wy­da­dzą ziar­na, gdy­by po nas
waw­rzyn zo­stać miał mały jak uśmiech
i jak dłoń albo ser­ce - hi­sto­ria.

Taka mi­łość. Jak ka­mień przy­gnia­ta
ręce na­sze prze­bi­te na prze­strzał
uło­żo­ne mi­ło­śnie na kwia­tach
i że­la­zie bo­ga­tym jak wień­cach.

Nie za­po­mnisz, bo mi­łość ta
da ci oczy nie­zwy­kłe i zmarszcz­kę,
i zo­ba­czysz się, wol­ny, pod ka­skiem
z bro­nią na­szą w twych spo­koj­nych snach.