Fernando Pessoa

 Moderator: Tomasz Kowalczyk

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Vesper
Posty: 1792
Rejestracja: ndz 31 maja, 2020
Lokalizacja: bardo

Post autor: Vesper »

AUTOPSYCHOGRAFIA

Poeta zawsze udaje
I tak się zapamiętuje,
Że uda nawet cierpienie,
Które sam naprawdę czuje.

A taki, co go przeczyta,
W tym czytanym bólu zna
Nie tamte oba cierpienia,
Lecz to, co nie ma go sam.

I tak po torze dokoła,
Bawiąc rozum, naprzód gna
Taka na kluczyk zabawka,
Co serce na imię ma.


(tłumaczenie: Wojciech Charchalis)
Ostatnio zmieniony pt 24 mar, 2023 przez Vesper, łącznie zmieniany 1 raz.
spirytysta
Posty: 479
Rejestracja: czw 23 mar, 2017
Kontakt:

Post autor: spirytysta »

Vesper, kolejny raz widzę, że nasze myśli krążą wokół tych samych tematów... Od kilku dni czytam "Księgę niepokoju" tego autora. Coś niesamowitego... Pozdrawiam serdecznie
Awatar użytkownika
Vesper
Posty: 1792
Rejestracja: ndz 31 maja, 2020
Lokalizacja: bardo

Post autor: Vesper »

Na tę chwilę mam 5 tomów jego twórczości. Z tego co wiem, to najpełniejszy wybór tego, co napisał. Zaczynam od heteronimów (a jest ich, jak dowodzi Wojciech Charchalis, tłumacz i miłośnik Pessoi, 136!), "Księgę niepokoju" zostawiając na koniec.
Niebywała wyobraźnia, kreatywność, talent. Zakochałam się w nim, czytając już sam tylko życiorys...

Tak, to ciekawe, gdy poszukując, odnajdujemy te same inspiracje.
I ja serdecznie pozdrawiam, spirytysto
Awatar użytkownika
Vesper
Posty: 1792
Rejestracja: ndz 31 maja, 2020
Lokalizacja: bardo

Post autor: Vesper »

* * * (Mnóstwo jest chorób gorszych niż choroby)

Mnóstwo jest chorób gorszych niż choroby.
Są bóle, co nie bolą nawet w duszy,
Ale bolesne bardziej są niż inne.
Rozpacze śnione bardziej niż realne,
Te przynoszone przez życie; odczucia
Są, odczuwane tylko w wyobraźni,
Co bardziej nasze są niż nasze życie.
Jest tyle rzeczy, które nie istniejąc,
Istnieją, istnieją nader rozwlekle
I rozwlekle są naszymi, są nami...
Ponad zielenią mętną wolnej rzeki
Krążą białe akcenty morskich ptaków...
Bezsensowne nad dusza trzepotanie
Czego nie było, nie ma, a jest wszystkim.

Polej mi wina, bo to życie to nic.


(tłumaczenie: Wojciech Charchalis)
Awatar użytkownika
Vesper
Posty: 1792
Rejestracja: ndz 31 maja, 2020
Lokalizacja: bardo

Post autor: Vesper »

UKOŚNY DESZCZ

I

Przenika ten krajobraz moje marzenie o bezkresnym porcie
I barwa kwiatów staje się przezroczysta dla żagli wielkich okrętów,
Co odbijając od nadbrzeża, wloką po ciemnej wodzie
Sylwetki w słońcu tych starych drzew...

Śniony przeze mnie port jest mroczny i blady,
A po tej stronie pejzaż zalewa słońce...
Lecz w mojej duszy słońce tego dnia jest mrocznym portem,
Wychodzące zaś z portu okręty są tymi drzewami w słońcu...

Uwolniony w dwoistości, pogrążyłem się w pejzażu...
Kształt nadbrzeża jest wyraźną i spokojną drogą,
Wznoszącą się i prostą jak mur,
I okręty przepływają przez pnie drzew
Z pionową poziomością
I poprzez listowie rzucają cumy do wody, jedną po drugiej w głąb...

Nie wiem, jako kogo siebie śnię...
Nagle cała morska woda w porcie staje się przejrzysta
I widzę na dnie, niczym rozwiniętą tam ogromną reprodukcję,
Cały ten krajobraz, szereg drzew, drogę płonącą w tym porcie,
I cień okrętu dawniejszego niźli port, sunącego
Pomiędzy wyobrażeniem portu i wizją tego pejzażu,
I podpływa do mnie, i wnika we mnie,
I przepływa na drugą stronę mojej duszy...


II

Rozświetla się kościół pośród tego dzisiejszego deszczu,
I z każdą zapalaną świecą wzmaga się bębnienie deszczu o szyby...

Cieszy uszy deszcz, bo sprawia, że świątynia się rozświetla,
I szyby kościoła widziane z zewnątrz są szmerem deszczu słyszanym
w środku.

Przez splendor głównego ołtarza niemal nie mogę dojrzeć gór
Poprzez deszcz, będący złotem tak uroczystym na obrusie ołtarza...
Rozbrzmiewa śpiew chóru, łaciński, i wiatr tłucze szybami,
I słychać szmer wody w fakcie, że jest chór...

Msza to samochód przejeżdżający
Poprzez wiernych klęczących w tym, że dziś jest smutny dzień...
Nagły wiatr wstrząsa w większym splendorze
Świętem w katedrze i szum deszczu pochłania wszystko,
Aż słychać tylko głos księdza, woda cichnie w dali
Ze stukotem kół samochodu...

I gasną światła kościoła
W ustępującym deszczu...


III

Wielki egipski Sfinks śni na tym papierze...
Piszę, a on pojawia mi się poprzez mą przezroczystą dłoń
I w rogu kartki wznoszą się piramidy...

Piszę - zbija mnie z tropu to, że stalówka
Jest profilem króla Cheopsa...
Nagle przestaję...
Wszystko pociemniało... Spadam w otchłań czasu...
Zostałem pogrzebany pod piramidami, pisząc wiersze w jasnym świetle tej lampy,
I cały Egipt miażdży mnie z góry kreskami, które kreślę piórem...
Słyszę, jak Sfinks śmieje się do siebie
Skrzypieniem sunącego po papierze pióra...
Przeszywa to, że nie mogę jej zobaczyć, ręka ogromna
Zmiata wszystko w róg sufitu, który jest za mną,
I na kartce, gdzie piszę, pomiędzy nią i piórem
Spoczywa ciało króla Cheopsa, patrzy na mnie szeroko otwartymi oczami,
A pomiędzy naszymi krzyżującymi się spojrzeniami płynie Nil
I niejaka radość oflagowanych okrętów błądzi
Po rozmytej przekątnej
Pomiędzy mną i tym, co myślę...

Pogrzeby króla Cheopsa w starym złocie i Mnie!...


IV

Cóż za cisza tamburyna tego pokoju!...
Ściany wznoszą się w Andaluzji...
Są zmysłowe tańce w stałym błysku światła...

Nagle cała przestrzeń zatrzymuje się...
Staje, ślizga się, odwija się...
I w rogu sufitu, znacznie dalej niż on,
Białe ręce uchylają sekretne okna
I tam opadają bukiety fiołków,
Bo na zewnątrz panuje wiosenna noc,
Nade mną z zamkniętymi oczami.


V

Na zewnątrz słoneczny wir gna konie z karuzeli...
Drzewa, kamienie, góry tańczą, stojąc we mnie...
Ciemna noc w oświetlonym wesołym miasteczku, poblask księżyca w słoneczny dzień na zewnątrz
I wszystkie światła wesołego miasteczka czynią gwar murów ogrodu...
Grupki dziewcząt z dzbanami na głowach,
Które przechodzą na zewnątrz, mają dosyć chodzenia po słońcu,
Mijają się z wielkimi grupami, lepkimi, ludzi w wesołym miasteczku,
Ludzi zmieszanymi ze światłami straganów, z nocą i światłem księżyca,
I obie grupy spotykają się i przenikają się,
Aż tworzą jedną, która jest dwiema...
Wesołe miasteczko i ludzie z miasteczka, i ludzie chodzą po wesołym miasteczku,
I noc chwyta wesołe miasteczko, i unosi je w powietrze.
Przechodzę pod pełnymi słońca koronami drzew,
Przechodzę wyraźnie pod skałami lśniącymi w słońcu,
Pojawiają się po drugiej stronie dzbanów niesionych na głowach przez dziewczyny
I cały ten wiosenny pejzaż jest księżycem nad wesołym miasteczkiem,
I całe wesołe miasteczko z gwarem i światłami jest podłogą tego słonecznego dnia...

Nagle ktoś wstrząsa tą podwójną godziną jak przetakiem
I zmieszany pył z obu rzeczywistości opada
Na moje ręce pełne obrazów portów
Z wielkimi okrętami, które wypływają i nie planują powrotu...
Pył z białego i czarnego złota na moich palcach...
Moje ręce są krokami tamtej dziewczyny wychodzącej z wesołego miasteczka,
Samej i zadowolonej jak dzisiejszy dzień...


VI

Maestro potrząsa batutą
I rozbrzmiewa blada, smutna muzyka,
Przypomina mi dzieciństwo, ten dzień, kiedy bawiłem się pod murem ogrodu,
Rzucając weń piłką, która miała z jednej strony
Ślizgającego się zielonego psa, a z drugiej
Galopującego niebieskiego konia z żółtym dżokejem...

Następuje muzyka i oto w moim dzieciństwie
Nagle pomiędzy mną i dyrygentem biała ściana,
Leci i powraca piłka, raz zielony pies,
Raz niebieski koń z żółtym dżokejem...

Cała filharmonia jest ogrodem, moje dzieciństwo
Jest we wszystkich miejscach, a piłka przylatuje, grając muzykę,
Muzykę smutną i niejasną, snującą się po ogrodzie
W przebraniu zielonego psa zmieniającego się w żółtego dżokeja
(Tak szybko wiruje piłka pomiędzy mną i muzykami...).

Rzucam ją na spotkanie dzieciństwa, a ona
Leci przez całą filharmonię u moich stóp,
Bawiąc się żółtym dżokejem i zielonym psem,
I niebieskim koniem, który wygląda ponad murem
Mojego ogrodu... I muzyka rzuca piłkami
W moje dzieciństwo... I mur dzieciństwa jest stworzony z gestów
Batuty i niejasnego wirowania zielonych psów
I niebieskich koni, i żółtych dżokejów...

I z jednej strony na drugą, z prawej do lewej,
Tam, gdzie są drzewa i pomiędzy gałęziami przy koronie
Z orkiestrami grającymi piosenki,
Tam, gdzie są rzędy piłek w sklepie, gdzie ją kupiłem
I mężczyzna w sklepie uśmiecha się pośród wspomnień mojego dzieciństwa...

I muzyka cichnie jak rozsypujący się mur,
Piłka toczy się po ruinach moich przerwanych snów,
I siedząc na niebieskim koniu dyrygent, żółty dżokej, stał się czarny,
Dziękuje, odkładając batutę na fugę muru,
I zgina się z uśmiechem z białą piłką na głowie,
Białą piłką, znikającą mu w dół po plecach...

8/03/1914



(tłumaczenie: Wojciech Charchalis)