Tadeusz Gajcy

 Moderator: Tomasz Kowalczyk

Awatar użytkownika
Vesper
Posty: 1794
Rejestracja: ndz 31 maja, 2020
Lokalizacja: bardo

Post autor: Vesper »

Przejście

Za gro­tem mej dło­ni - tam prze­strzeń wiecz­nie bla­da,
w któ­rej przej­rzy­sty księ­życ jest
jak frag­ment bia­łej chmu­ry albo anio­ła san­dał
zgu­bio­ny na po­wie­trzu. Nieść
cier­pli­wie trze­ba ob­raz koń­czą­cy się u wrót
ni­kłe­go ho­ry­zon­tu - lecz dłoń prze­gi­na cię­żar
i cia­ło bły­ska trwoż­nie, kie­dy ob­łocz­ny strój
opa­da bez sze­le­stu i dana jest wie­dza
tym dło­niom, któ­re nio­są,
tym cia­łom, któ­re drżą:
nie przej­dziesz cie­nia ręki po­wie­trzem niby mo­stem
i w ob­raz się za­mie­nisz twych oj­czy­stych stron.

Więc wło­sy będą - pło­mień lub ogni­sty krzak.
A ręka, któ­ra świa­tło zbie­ra­ła jak owoc,
od­ro­śnie na­głym słu­pem i głąb fio­le­to­wą
roz­trą­ci dzwo­niąc w okna, za któ­ry­mi ręce,
czło­wie­cze ręce w pło­mień za­nu­rzo­ne świe­cą.
I jak źró­deł­ko rtę­ci w twej pier­si bę­dzie ser­ce
pul­so­wać krwa­wym łu­kiem spa­da­ją­cym w wiecz­ność.
Więc sto­py będą ka­mień u piel­grzy­miej dro­gi,
któ­ra po­cząt­ku nie ma, nie­zna­ny jej kres
lecz oczom jest jak pio­run w schy­le­niu po­kor­nym
zmę­czo­nej cięż­kiej gło­wy. A nad nią księ­życ jest
jak frag­ment bia­łej chmu­ry albo anio­ła san­dał
w prze­strze­ni za­wie­szo­nej do pal­ców, któ­rych cień
ry­su­je krzyż ra­do­sny i nad gło­wą spla­ta
pięć gwiazd oznaj­mu­ją­cych twą ko­niecz­ną śmierć.
Awatar użytkownika
Vesper
Posty: 1794
Rejestracja: ndz 31 maja, 2020
Lokalizacja: bardo

Post autor: Vesper »

Przystań

Ucie­le­śnię się jesz­cze po­wtór­ny
jak ry­su­ję się w lu­strze mil­czą­cy
i znów pój­dę jak ręka za pió­rem
kra­jem cierp­kim, gdzie krzy­że jak brzo­zy
i gdzie lu­dzie jak czar­ny ró­ża­niec
ziemię wiją pod nie­bem nu­cąc,
de­ski smut­ne ra­do­śnie zbi­ja­ją
za­pa­trze­ni w wy­so­kość jak Chry­stus.

Ten sam dzię­cioł za­stu­ka mi w ko­nar
i wie­wiór­ka jak ręka smu­kła
prze­mknie do­łem, gdzie cięż­ko na mo­drej
dło­ni li­ścia - le­ni­wy sko­ru­piak,
ten sam głos mnie na pro­gu po­wi­ta
i po­wie­trze roz­chy­li jak bra­mę,
i ta sama otwo­rzy ko­bie­ta
pi­smo moje jak trud­ny or­na­ment.

I po­wtó­rzę z pa­mię­ci jak dzi­siaj
szyn sprzę­żo­nych po­dwój­ny bieg,
mia­sto świa­teł so­czy­ste jak wi­śnia
i fa­brycz­ny, zdy­sza­ny szept...
Każ­de imię od­cry­tam z po­wie­trza,
każ­dą rzecz oczom po­dam jak nie­bo,
więc już złu­dę i sen ucie­le­śniam
w ciem­nym żalu py­ta­jąc - dla­cze­go.

Nie od­wró­cę się już i nie cof­nę.
Wła­snym śla­dem od­mie­rzę czas,
jak się gro­by od­mie­rza pod so­snę,
jak się cia­ło od­mie­rza od zmierz­chu.
I zo­sta­nę nad szklan­ką już wiecz­ny
snem nie­kształt­nym się mie­rząc od gwiazd.