Katarzyna Fetlińska
Moderator: Tomasz Kowalczyk
Obracają się migiem wokół własnej osi,
gęsiego, przyklejeni do grzbietów
cwałujących kuców, samochodów,
strusi bądź ciężarnych
słonic – zależnie od kontekstu. Wbici
w fotel, w szezlong, między skrzydła
kościołów. Nikt się nie podnosi,
ale wszyscy pędzą
w uniesieniu nad ziemią: ktoś się
krztusi dropsem, komuś spadły lody.
Chichoczą podlotki usadzone okrakiem,
przypadkowo przeszyte
orgazmem kołyszą biodrami i drapie je
w płucach, bo wessały kometę. Ktoś nabija
się z kogoś przędąc cukier, lecz nikomu
dosyć: powtórzeń,
wciąż tej samej plaży wzdłuż innego
brzegu, wciąż tych samych punktów
na plecach pieszczonych jednakim
dotykiem, choć cudzą
dłonią. Iskają się dziewczęta mrucząc
o wojażach, wojakach z wieńcem róż
pod pachą, włochatych i czułych.
Nie nudzą wyprawy
w przestrzeń, gdzie kwitną kartofle,
psy dupami szczekają oraz baby
wyją do księżyca. Gdzie niedzielny
kierowca ma dosyć
wiraży, połączeń od matki, z głową
pod spódnicą. Pocałunki, podchody,
podjadanie malin w opłotkach działek
i wdychanie benzyny
aż zakręci się w płucach, aż zachce się
rzygać. Będą tańczyć, rozpędzoną sanną
wirować po zmrożonym rżysku, krzyżować
dłonie, by nie upaść;
choć pewnikiem upadną prędzej, później
z rykiem. Będą chcieli stanąć, zgorzkniali
i głodni, ustąpiwszy zdrowszym,
młodym. I nie będą mogli.
gęsiego, przyklejeni do grzbietów
cwałujących kuców, samochodów,
strusi bądź ciężarnych
słonic – zależnie od kontekstu. Wbici
w fotel, w szezlong, między skrzydła
kościołów. Nikt się nie podnosi,
ale wszyscy pędzą
w uniesieniu nad ziemią: ktoś się
krztusi dropsem, komuś spadły lody.
Chichoczą podlotki usadzone okrakiem,
przypadkowo przeszyte
orgazmem kołyszą biodrami i drapie je
w płucach, bo wessały kometę. Ktoś nabija
się z kogoś przędąc cukier, lecz nikomu
dosyć: powtórzeń,
wciąż tej samej plaży wzdłuż innego
brzegu, wciąż tych samych punktów
na plecach pieszczonych jednakim
dotykiem, choć cudzą
dłonią. Iskają się dziewczęta mrucząc
o wojażach, wojakach z wieńcem róż
pod pachą, włochatych i czułych.
Nie nudzą wyprawy
w przestrzeń, gdzie kwitną kartofle,
psy dupami szczekają oraz baby
wyją do księżyca. Gdzie niedzielny
kierowca ma dosyć
wiraży, połączeń od matki, z głową
pod spódnicą. Pocałunki, podchody,
podjadanie malin w opłotkach działek
i wdychanie benzyny
aż zakręci się w płucach, aż zachce się
rzygać. Będą tańczyć, rozpędzoną sanną
wirować po zmrożonym rżysku, krzyżować
dłonie, by nie upaść;
choć pewnikiem upadną prędzej, później
z rykiem. Będą chcieli stanąć, zgorzkniali
i głodni, ustąpiwszy zdrowszym,
młodym. I nie będą mogli.