Valerio Magrelli
Przytulenie
Ty śpisz obok mnie więc ja się zginam
i przy twojej twarzy zasypiam
jak dzieje się ze świecą
przy innej świecy która podaje jej ogień.
I oba światełka stoją
kiedy płomień przechodzi a sen się snuje.
Lecz kiedy się snuje
drży piec w piwnicach.
Tam nisko spala się zwęglona natura,
tam w głębi płonie Prehistoria, śmierć
torfy pogrążone, skisłe
buchają w moim kaloryferze.
W ciemnej aureoli nafty
pokoik jest gniazdem ogrzewanym
przez organiczne osady, stosy, ciecze.
A my, knoty, jesteśmy dwoma językami
tej jedynej paleozoicznej pochodni.
* * *
Że materia wywołuje zakażenie
jeśli ugodzić ją w skrajne włókna
oderwane jak cielę od matki
jak wieprz od własnego serca
kwiczący na widok własnych poszarpanych członków;
Że ten zgiełk wytwarza
energię jak ta co wybucha
kiedy rozpada się człowieczeństwo, czcigodna zasłona świątyni
a królewska głowa spada ścięta z organizmu państwa
aby uzdrowiciel stał się raną;
Że objęcia paleniska są promieniowaniem
stosem natury, który bezbronnie
rozpada się przed uśmiechem gapiów
by przynieść leciutki wzrost
temperatury otoczenia;
Że forma wszelkiego wytwarzania
zakłada włamanie, rozłam, pożegnanie
a historia jest aktem utleniania
a Ziemia kruchym stosem drew
wystawionym, by schnął na słońcu,
to niesamowite, no nie?
Leżałem na łóżku w ambulatorium
Leżałem na łóżku w ambulatorium,
ukryty za parawanem.
"Angtygono", "Tak", "Jesteś?", "Jestem".
Kręgi, kręgi.
I zaczynają ze sobą rozmawiać,
dwoje starych ludzi, dwa stare głosy.
Bo głos się starzeje,
nawet w brzmieniu tkwi kość czasu
nawet w oddechu. Wzdychali, i było
w tym echo echa,
echo które poprzedzało wymowę.
Coś zepsutego i roznitowanego, rdzeń
wyciągnięty z kręgosłupa i
obnażony jak błyszczący miecz,
głos-wrak
kręg głosu.
Rój. Po trzęsieniu ziemi w I'Aquili
By nie zapomnieć Wielobójcy
Mówi się "rój sejsmiczny", jak gdyby chodziło o pszczoły,
ale pszczoły, które wyganiają nas z domu,
pszczoły, które robią miód gorzki,
miód cierpienia, zgagi, strachu.
Osiedliśmy na ich pasiece,
dlatego nas wyganiają.
Nie jesteśmy u siebie nawet we własnym domu,
nawet własny dom jest cudzym domem,
domem kogoś, kto przyszedł tu wcześniej
i nas teraz przegania.
Przybywają rojem, odbierają dom,
swój dom, z którego nas wypędzają,
karząc za pychę:
że byliśmy na tyle naiwni,
by wierzyć, że świat jest do zamieszkania.
To moja modlitwa poranna
[...] nous devrions pourtantn [...]
Charles Baudelaire
To moja poranna modlitwa:
sprawdzam stan konta, przy czym jako hasło
za każdym razem odnajduję twoją datę
urodzenia.
Przez cały dzień w ogóle o tobie nie myślę,
a przecież nie ma świtu, byś obolała
nie wyszła do mnie
kiedy robię przelew,
jak Łazarz, co wyszedł z grobu.
Powstajesz z grobowca komputera
i witasz, by robić wyrzuty,
z goryczą, z tą zapiekłością zmarłych,
której już za życia głęboko nosiłaś w sobie
ziarno. Czego chcą umarli?
Czego my od umarłych, że ich wzywamy
z ponurym mnemotechnicznym cynizmem?
Ja korzystam z pamięci o tobie, by spłacać rachunki,
a ty do mnie wracasz, trwa twoja postać,
by równać rachunki z moją torturą.
* * *
Młodym, którzy sami idą ulicą,
wyrosły słuchawki.
Starzec idzie roztargniony
lub srogi, pogrążony w myślach,
ale młodym, co sami idą ulicą,
wyrosły słuchawki.
Ja, kiedy idę na spacer,
chcę dojść jak najszybciej
i gdzieś błądzę myślami.
Oni inaczej: słuchają, słuchają,
Słuchają, słuchają, słuchają.
Nic innego nie robią, tylko słuchają.
Naród na nasłuchu, który nie chce
tracić czasu i korzysta z każdej chwili,
by chłonąć muzykę. Patrz,
jak pędzą skuterem albo na rowerze
i zawsze uplątani w boga słuchaweczek.
Karmieni przez osobiste kroplówki nut
- zależą od wiszących przewodów,
które podają im łańcuchy
płynnych dźwięcznych molekuł.
Trochę pacjenci, trochę narkomani,
piękni, lecz kiedy tak się błąkają w skupieniu,
wszyscy oddani są magicznej dawce.
(tłumaczenie: Jarosław Mikołajewski)