Wiersz na okoliczność

 Moderator: Tomasz Kowalczyk

ODPOWIEDZ
Latima
Posty: 3442
Rejestracja: śr 14 lip, 2010

Post autor: Latima »

Zanim się urodziłam, było po wszystkim.
Dziedziczę umiłowanie gwary, pogardzanej
przez nadciągającą kohortę bez rodowodu.
Na placyku o rachitycznych drzewach
wyładowano z zielonego auta dzieci
w przyciasnych szynelach skrojonych
na miarę Ludowej. Otwarte okno wypluwało
piernaty po burżuazji ( niczym fortepian
Szopena z norwidowskiej epoki).

Stop klatka.

Dorastaliśmy do języka jedynie słusznego,
tylko ojcowie dokonywali różnych wyborów.
Przyzwyczajone do pracy ręce chwaliły chleb
o dwóch skórkach, nowi szukali czerwonych
foteli, nad którymi nie było krzyża. Jeszcze
słyszę kołchoźniki w święty niedzielny poranek.
Skąd przyszli – nikt nie wie, pogubiono księgi.
Ukryłam spisane pieśniczki i modlitwy.

Zatrzymać kadr.

Matce wyrażam szacunek. Bydziesz uczyć
dziecka, ale miej twardo rynka, naucz ich godać
po polsku, żeby w tych urzyndach nie stoły
jak cieloki. Potym niych idom dalej. Trza, żeby
nie boły się walczyć ło swoje.
Miała rację,
jak zawsze. Spełniłam przykazane.

Przekręcić rolkę.

Wszystko zaorane. Już inna ziemia, cieszy
prawo do słowa, ale kopalnie ugrzęzły,
gdy węgiel zastąpiła ropa. Nie ma ciemnych
podwórek, zniknęły familoki, wkoło dumne
markety i betonowe podjazdy do domów.
Dlaczego płaczę, gdy widzę porzuconą
czerwoną cegłę ze starego szybu? Ludzie
mówią – dziołcha nie ślimtej, nos już
nikt nie potrzebuje, pójdymy ino do dołu.


ostra jest moja krawędź
tnie pytaniami
Ostatnio zmieniony czw 12 wrz, 2013 przez Latima, łącznie zmieniany 1 raz.